Książka
ta jest totalną amatorką. Jest to tylko wylanie własnych ciekawych pomysłów na
kartkę. Znalezione błędy najlepiej wpisać w komentarzu z adnotacją gdzie je
znajdę. Większość postaci znajdujących się w książce są legendami lub istnieli
naprawdę jednak przedstawiona ich historia bądź wygląd zostały przeze mnie
nieco zmodyfikowana.
Exorcizamus te, omnis immundus spiritus,
omnis satanica potestas, omnis incursio
infernalis adversarii,
omnis legio, omnis congregatio et secta
diabolica.
Ergo, draco maledicte.
Ecclesiam tuam securi tibi facias libertate
servire,
te rogamus, audi nos.*
Książka ta jest totalną amatorką. Jest to tylko wylanie własnych ciekawych pomysłów na kartkę. Znalezione błędy najlepiej wpisać w komentarzu z adnotacją gdzie je znajdę. Większość postaci znajdujących się w książce są legendami lub istnieli naprawdę jednak przedstawiona ich historia bądź wygląd zostały przeze mnie nieco zmodyfikowana.
Exorcizamus te, omnis immundus spiritus,
omnis satanica potestas, omnis incursio infernalis adversarii,
omnis legio, omnis congregatio et secta diabolica.
Ergo, draco maledicte.
Ecclesiam tuam securi tibi facias libertate servire,
te rogamus, audi nos.*
PROLOG
Anglia, Londyn, rok 1850. Dom przy ulicy Baker
Street numeru 218.
Mieszkanie nie wyglądało na dość przytulne,
zwłaszcza gdy z warsztatu właściciela domu – niejakiego Grigorija Kakarowa –
wydostawały się ciemne i gęste chmury dymu. Ściany każdego z pokoi były
oblepione zielono-zgniłą tapetą, która notabene odklejała się od zgrzybiałych
ścian. W domu panował chaos, różne dziwne rzeczy walały się po ziemi, kuchnia
nie nadawała się do przyrządzenia porządnego posiłku ponieważ była zagracona zestawami
fiolek i flaszeczek alchemickich. Mimo iż w domu można było znaleźć pięknie zdobione
posążki, złote sztućce, drogocenne naszyjniki jak i dużo innych jakże
wartościowych przedmiotów, rodzina była bardzo uboga. Była to rodzina rosyjska
jak można wywnioskować już po nazwisku właściciela tego skromnego budynku. Pan
domu Grigorij miał piękną żonę Amandę, której rodzice pochodzili z Anglii
jednak z powodów czysto prawniczych musiała opuścić kraj i wyjechać do Rosji
gdzie mieszkała jej krewna. Tam też nauczyła się języka i zamieszkiwała przez
dłuższy czas jednak pozostając przy angielskim obywatelstwie. Amanda i Grigorij
mają też czwórkę dzieci. Najstarsze z nich – Ivan – miał czternaście lat, był
bardzo wysportowany i wyćwiczony jak na tak młodego człowieka. Trenował boks od
ósmego roku życia, a od trzech lat pomaga ojcu w budowie różnych wynalazków,
przy których potrzebne jest nieco siły jaką posiada. Następny w kolejności jest
Yuri. Dziesięciolatek z niezwykła inteligencją, pochłaniał wiedzę niczym
herbatę, którą codziennie pijał. Podobnie jak brat ćwiczył boks, ze względu na
to, że Ivan jako starszy i silniejszy dokuczał swemu bratu. Mimo ciężkich
treningów Yurego, starszy brat wciąż był silniejszy wyprzedzając go o półtorej
roku. Młody dzieciak jednak nadrabiał kondycję i siłę wiedzą, którą czerpał u
pana Holmesa mieszkającego po drugiej stronie ulicy, a w niektórych dniach poznawał
ciekawostki medyczne od Dr Watsona odwiedzającego co jakiś czas swojego
przyjaciela. Dzięki swoim umysłowym umiejętnością pomagał ojcu w jego
projektach i wywarach, co to je robił notorycznie w swoim warsztacie. Następny
w kolejce stał Borys, sześciolatek o zdumiewającym humorze. Jak na swój wiek
rozumiał dowcipy i robił psikusy, o których zwykły sześciolatek może (albo i
nie) sobie pomarzyć. Borys chodził z bratem do pana Sherlocka i co prawda nie
uczył się sztuki batalistycznej czy chemicznej, matematyki czy nawet
psychologii. On po prostu zgłębiał tajniki dowcipów i żartów, od których pan
Holmes nie stronił. Rzec można, że Borys to mały rodzinny dowcipniś. Ostatnie
dziecko to mała dziewczynka imieniem Kalina. Jest ona najmłodsza z rodzeństwa i
nie ujawniły się jej specjalne zdolności jak u braci. Jednak nie myśl, że jest
po prostu zwyczajną dziewczynką. Jej uroda jest niczym jeden tulipan wśród
ogrodu stokrotek, jak sama Afrodyta a nawet piękniejsza. Za paręnaście lat
będzie rozchwytywana przez dżentelmenów jak samica pająka przez pół populacji
pajęczych samców (nie najbystrzejszy przykład, jednak prawdziwy). Nie chcąc
przeciągać wrócę do wątku głównego, bo pewnie się zastanawiasz co się dzieje w
warsztacie Grigorjija.
W tym
niesympatycznie wyglądającym mieszkaniu z warsztatu właściciela domu wydobywa
się gęsta i ciemna chmura dymu. Po chwili z hukiem otwierają się drzwi, a z
zadymionego pomieszczenia wypada usmolony, brudny z sadzy mężczyzna średniej
postury i półrocznym zarostem nawet dość równo przystrzyżonym. Ma na sobie
czerwoną flanele z nieco wypalonymi rękawami, dość umorusaną i wypłowiałą.
Spodnie nieco przykrótkie jakby miał wodę w piwnicy, a na nogach kapcie z
rosyjską gwiazdą. Amanda stała wpatrzona na męża, który bez mrugnięcia okiem
wpatrywał się w zadymione pomieszczenie. W domu nastała dość niezręczna cisz do
chwili gdy nie nadleciał Yuri.
- Tato a co żeś ty uczynił tam we warsztacieje?
- Sam nie wiem synu. – podrapał się po głowie
ojciec marszcząc przy tym brwi i skupiając wzrok na świecącym punkcie wśród
mgły.
- O! swietlo! – Rzucił mały i popędził w stronę
małej czerwonej kropki.
- Yuri! Niet! Niet swietlo!
Ojciec puścił się za synem znikającym w obłokach
kurzu jednak zanim zdążył załapać młodego za ramie... Grigorij został wypchnięty przez siłę wybuchu na stół pod oknem
naprzeciw drzwi warsztatowych.
- Yuri!
Młody Yuri przeżył. Jednak ten nieszczęśliwy
wypadek jakim była niewielka eksplozja eksperymentu chemicznego Grigorija
Kakarowa spowodował, że życie jego rodziny zmieniło się. I to jeszcze nawet nie
wiesz jak bardzo.
Relikt
Anglia, Londyn, Rok 1870. Wieczór, dom
przy ulicy Baker Street mieszkanie 221b. Ciemny, dość duży pokój, na którego
środku stoi biurko zagracone różnymi pergaminami, książkami, skrawkami notatek.
Miejsce pracy oświetlane przez zwisającą z sufitu na niewyizolowanym długim
kablu żarówkę. Pomieszczenie dość mroczne wokół ściany ze starymi drewnianymi
panelami, mnóstwo pajęczyn, a pięterko, na które prowadziły kręcone schody
zawierało masę półek zapełnionych po brzegi starymi książkami. Coś w rodzaju
biblioteki. Pomieszczenie posiadało trzy okna na parterze i cztery poddachowe. Parterowe
dwa zasłonięte firankami z grubego bordowego materiału, przez które nie
przebijał się żaden skrawek światła, a jedno solidnie zabite deskami nieruszane
od kilkudziesięciu lat. Przy stole stoi kobieta szczupła, o jędrnych pośladkach,
na których opinają się czarne spodnie o szerokich nogawkach trzymane skórzanym
paskiem. Góra również niczego sobie, krągłości uwydatnione ciemnoczerwonym
gorsetem, a na to biała koszula z falbanami przy guzikach i szeroko
zakończonymi rękawami zapięta do połowy. Twarz miała cudną, nieskazitelną,
smukłą z niewielkim noskiem, oczy błękitne świecące niczym diament dostrzegalne
w mglistym świetle żarówki równie dobrze jak usta pomalowane krwistą szminką. Nachylona
nad skrawkami papierów, notuje coś starannie. Na blacie leży też niewielki
przedmiot, amulet z czerwonym rubinem po środku i wyrytymi na złotej obwódce
symbolami. Czarnowłosa kobieta (tak, miała czarne niczym smoła włosy z jednym
srebrnym kosmykiem opadającym przed oczy) podniosła amulet, trzymając go za
złoty łańcuch. Przyglądając mu się uważnie zaczęła krążyć wokół biurka i
pomrukiwać coś pod nosem. Podłoga pod stopami uginała się lekko i skrzypiała,
przy co drugim stąpnięciu, przy którym również można było dostrzec obłok
unoszącego się kurzu. Po chwili zatrzymała się, zerknęła na zapisaną przez
siebie kartkę leżącą na stole, po czym na ogromną księgę i na medalion. Zwinnie
dwoma krokami znalazła się znowu na przedzie stołu i zaczęła analizować notatki
z księgą obok.
-
Linkil'vam'pir…
-
Wpadłaś na coś złociutka?
Zapytał
mężczyzna wchodzący do pokoju. Wysoki, około metra dziewięćdziesięciu, dobrze
zbudowany, z lekkim zarostem o orzechowych włosach spiętych w niewielki kucyk.
Na sobie miał spodnie w kratę, czarną nieco już wypłowiałą kamizelkę, pod którą
była biała podkoszulka. Pod prawym okiem miał niewielką bliznę, a oczy miał
zielone.
-
Da Yuri, zobacz. – Pokazując mu medalion przejechała palcem w miejscu gdzie
były wyryte symbole. – To Linkil'vam'pir.
-
Język wampirów… - Yuri zaczął gładzić się po twarzy. – To by wszystko wyjasnialo.
Dobrze Zara, teraz trzeba zateljefonować do Luisa i powiedzieć, że to wampiry
żerują w Meksyku. My mamy, co trzeba. Jeśli to wampiry to właśnie trzymasz
zabytek najpotężniejszego wampira z przed paru wieków.
-
Dracula…
Był
to rubin z sygnetu Draculi władcy wampirów, któremu wieki temu wbito kołek w
serce i pozbawili głowy. Od tego czasu wampiry pałętają się po ziemi tworząc
stada od dwudziestu do dwustu gdzie wybierają swojego przywódcę najsilniejszego
i najrozsądniejszego. Nikt nie wie, że wampiry istnieją, a ci którzy tak twierdzą
trafiają do zakładów dla chorych umysłowo. Kiedy zakończono żywot hrabiego jego
sygnet przerobiono na wisior, który wampiry odnalazły po około pięćdziesięciu
latach chowania się. Przekazano go najbliższemu wówczas potomkowi Draculi
jednak okazał się słaby i niegodny tego by nosić rubin pra pra dziada. Kilka lat
później odnaleziono go i trafił w ręce elitarnych łowców relikwii. Była to
grupa ludzi niezwykle uzdolnionych archeologicznie, historycznie, fizycznie i
nie tylko. Każdy z nich skrywał tajemnicę, o której wiedzieli tylko oni sami.
Yuri
zabrał amulet i skierował się w stronę wyjścia. Zatrzymując się w drzwiach
obrócił rubin w palcach i dodał:
-
A, właśnie. Tak mi się przypomniało. Zacznij się pakować. Zaciekawił mnie pewien
przedmiot – Wyjął z kieszeni świstek papieru i szybko składając go w
prowizoryczny samolocik puścił w stronę kobiety. – Musimy odnaleźć te relikwie.
Kobieta
rozwinęła papier tak by go nie rozerwać. Był to urywek z jakiegoś pergaminu,
prawdopodobnie afrykański. Widniał na nim opis artefaktu w dziwnym języku.
Poniżej znajdował się rysunek. Była to laska z kości zwierzęcia wzmocniona
prawdopodobnie drzewem bambusowym, z wieloma zdobieniami i wyrytymi znakami na
kości.
-
Co to jest? – Zapytała dziewczyna unosząc ręce w niewiedzy.
-
Myślałem, że ty mi powiesz. – Kończąc zdanie wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Zara
położyła świstek na stole i przyglądnęła się uważnie. Zaczęła przewracać
kartkami w poszukiwaniu przydatnych informacji. Siedziała z dwie godziny
przeglądając różne książki i księgi jeżdżąc na drabince od regału do regału na
pięterku w poszukiwaniu konkretnych informacji. Całe biurko było zasypane
notatkami, zwojami, szlajały się po nim ołówki, pióra. Zbliżała się północ, a
przez ten czas jedyną poszlaką, jaką znalazła było to, że pismo jest suahili.
Jednak żeby odczytać te notatkę koło rysunku trzeba było kilko dni. Chociaż…
-
Margaret! – Zawołała Zara podnosząc się z nad sterty książek.
-
Tak panienko?
Dziewczyna
podeszła do starszej kobiety i podała przepisany na kartkę tekst z pergaminu.
-
Potrzebuję żebyś mi to przetłumaczyła to bodajże suahili więc nie powinno ci to
sprawić problemu.
Kobieta
zerknęła na kartkę zakładając okulary. – Tak oczywiście nie będzie problemu
panienko.
-
Dziękuje, jutro koło siódmej będę potrzebować tłumaczenia.
Margaret
kiwnęła głową obróciła się i wyszła. Dziewczyna zaś przeciągnęła się naprężając
każdy mięsień i ziewnęła głośno po czym udała się do swojego pokoju.
***
Margaret to pokojówką Kakarowa od
piętnastu lat. Jest kobietą w podeszłym wieku jednak jest dla Yurego ważną
osobą, z którą związał się w wieku piętnastu lat.
Zara Wilkow jest towarzyszką Kakarowa
i prawą ręką od niecałych dziesięciu lat. Do pierwszego spotkania doszło podczas
poszukiwania pierwszego swojego reliktu. Zara wtedy młoda dziewczyna, Rosjanka
również interesowała się archeologią, zagadkami i różnymi reliktami. Wpadła
wtedy na ten sam trop, co jej teraźniejszy partner, jednak pracowała wtedy z
byłym przyjacielem, który chciał wykorzystać tylko jej wiedzę by zarobić spore
pieniądze na znalezionych reliktach. W trakcie własnych wypraw skrzyżowali ze
sobą drogi nie raz, jednak za każdym razem była to zacięta potyczka niemalże na
śmierć i życie. Gdyż prócz obeznanych sztuk walki skrywa malutki sekret. Kiedy
oboje znaleźli się w miejscu gdzie ukryta była relikwia dziewczyna przekonała się,
że przyjaciół należy dobierać rozważnie. Pomimo każdej zwady podczas szukania
kolejnych poszlak w ostateczności to Yuri dałby się zasypać gruzem. To była Komnata
Majów świetnie wyposażona w pułapki. Zara uciekała z przyjacielem oraz ze
zdobytym skarbem gdyż po jego wzięciu naruszono ważną konstrukcję komnaty i
wszystko zaczęło runąć. Uciekali tak szybko jak tylko mogli. Przed wyjściem
naprzeciw im stanął Yuri, który za wszelką cenę chciał odzyskać to, po co
przybył. Trzęsienie spowodowało rozpad skały tworząc ogromną szczelinę w ziemi.
Dziewczyna nie utrzymała równowagi i wpadła w przepaść łapiąc się jednak
kawałka odstającej skały. Prosząc o pomoc swojego partnera ten ruszył w stronę
wyjścia zamajaczony górą pieniędzy, jakie może dostać za ten relikt zostawiając
dziewczynę wiszącą nad przepaścią. Yuri jednak, mimo iż był zapalonym łowcą
artefaktów od dzieciaka, kiedy to uczył się jeszcze u Holmesa wiedział że życie
ludzkie jest cenniejsze i tak rzucił się do grani łapiąc Zarę za rękę. Tak oto
spotkali się po raz ostatni... w Komnacie Majów, bo teraz tworzą zgrany zespół.
Jak się domyślasz cudownie ocalona Rosjanka złapała swojego byłego partnera i
odzyskała relikt wręczając go w późniejszym czasie Kakarowi w podziękowaniu za
ocalenie życia. Wtedy też ten zaproponował jej wspólną pracę. Teraz razem
znajdują i kolekcjonują najcenniejsze artefakty świata.
***
Następnego dnia po ósmej rano Yuri
pakował do torby potrzebny sprzęt i ubrania. Lata praktyki poszukiwacza skarbów
nauczyło go, że każde poszukiwanie kolejnego nadzwyczajnego reliktu wymaga
dokładnych analiz, poszukiwania poszlak oraz zapowiada kolejne problemy, jakie staną
im na drodze.
-
Margaret! Gdzie jest Zara? Powinna byla się już spakować!
-
Pani Zara wyszła do biblioteki powiedziała, że będzie wieczorem! –
Odpowiedziała pokojówka donośnym głosem z kuchni na dole mieszkania.
-
No przecjesz…- Zamruczał pod nosem Yuri.
Zara właśnie przeglądała książki w
dziale „Języki”. Poszukiwała istotnych tekstów, które pomogłyby w poszukiwaniu
reliktu. Żeby nie zajmować sobie dużo czasu wypożyczyła trzy książki i
skierowała się do swojego dobrego znajomego, który jest archeologiem Erickiem.
Był to pomocny człowiek dostarczający informacje z szerokiej wiedzy archeologicznej.
Niecałe
pół godziny później piła już herbatkę wyjaśniając zaistniałą sytuację
archeologowi.
-
Wiesz co tak patrzę na tę laskę Zara i powiem ci, że raz spotkałem się z taką
kością. To piszczel wilkokształtnego.
-
Może to być wilk? – Zapytała kobieta tak jakby znała już odpowiedź na pytanie.
-
No… tak bym to ujął znając moce z jakimi się stykacie to z pewnością jest
wilkołak gdyż ta kość jest trzy razy dłuższa od kości wilczej…
-
Dziękuję ci Eric, tyle mi wystarczy, do zobaczenia. – Przerwała mu Rosjanka
zarzucając na siebie swój płaszcz i zabierając świstek. – Odwiedzę cię kiedyś i
sobie dłużej pogawędzimy, ale to jak będę miała więcej czasu. – Pożegnała się i
wyszła.
Koło
godziny trzynastej weszła do domu potknęła się o wieszak z płaszczami. Wybiegła
po schodach na górę w zadbanej części mieszkania kolejno wpadając na
wychodzącego z pokoju Yurego.
-
Ta kość to piszczel wilkołaka… - Sapała zdyszana ledwo coś z siebie wyduszając.
– Musimy podowjadywac się coś na temat wilkokształtnych zamieszkujących Afryk. Najlepiej
będzie cofnąć się kilka stuleci do tyłu…
-
Hmm… - Yuri odruchowo pogładził się po twarzy. – To ciekawe, co powiadasz, kontynuuj.
-
Na razie tyle się dowiedziałam. Margaret dała mi jeszcze rano tłumaczjenje
informacji z pergaminu. – Zara wręczyła partnerowi kartkę.
Yuri
zerknął na świstek i zaczął pomrukiwać pod nosem tekst
-
Zaklęcie Hummay… mhmmm… krew z krwi… tak… mhmmm… i ciemność stanie się domem
PANA I WŁADAŁ ON BĘDZIE KAŻDYM STWORZENIEM!
Yuri
spojrzał z powagą na dziewczynę, która również nie skrywała lekkiego
dreszczu słów, które przeczytał.
-
Dowiedziałem się że laska nie jest kompletna.
-
Domyślam się, że to dobra wjadomosć? – zapytała Zara mając dziwne przeczucia.
-
Owszem. Zła jest taka, że nie tylko my jej szukamy…
Dziewczyna
obróciła się wokół własnej osi drapiąc się po głowie. – Ale jeszcze nic nie
mamy…
-
Nie do końca. Laska składa się z czterech ważnych elementów, a mianowicie Amulet
Przeznaczenia, Woda Życia, Włócznia Śmierci oraz kość wilkołaka. Razem artefakty tworzą właśnie tę relikwie… a jak ona się nazywa, to już musimy
do tego dotrzeć. – Zakończył swoją wypowiedź chwytając za walizki, które
uprzednio przygotował wyrywając z zamyślenia Zare. – A teraz bierz co ci trzeba
i idzjem na pociąg.
-
Charaszo, będę gotowa za pięć minut. – odpowiedziała i obróciła się na pięcie.
Godzinę
później znaleźli się na peronie. Było już po jedenastej, słońce zakrywały szare
chmury, zapowiadało się na deszcze i nieprzyjemny wieczór. Wiatr również dawał
się we znaki. Stali oboje z walizkami oboje ubrani w ciemnoszare długie
płaszcze.
-
Następny przystanek Paryż. – Rzucił krótko Yuri widząc nadjeżdżający pociąg.
Gdy
mieli już wsiadać za ramie Zary złapał jakiś nieznajomy starszy, siwy
mężczyzna, przygarbiony z krostą na nosie, w wypłowiałym starym wytartym
płaszczu.
-
Od dobrego znajomego panienko – Wychrypiał i przekazał kartkę w ręce
dziewczyny.
Zerknęła
na kartkę i zbladła. Drżącą ręką podała ją partnerowi.
Niezaproszeni
Pociąg
ruszył. Yuri znacząco popatrzył na Zare, dźwignął walizki i ruszył w kierunku
wolnego przedziału. W pociągu było niemalże pusto. Wagony były schludne,
niekiedy można było poczuć woń tytoniu zapewne szychy z wyższych sfer pozwalali
sobie na palenie w holu zamiast w wyznaczonym miejscu. Yuri wszedł do
przedziału znajdującego się w połowie wagonu. Wpakował swoją i Zary torbę na
miejsce bagażowe i usiadł splatając palce w dłoniach i opierając na nich
podbródek. Dziewczyna siadła naprzeciwko niego i popatrzyła mu w oczy pytająco.
- Będzjemy potrzebowali wsparcja
do tej wyprawy… - Wyrwał się z zamyślenia Yuri.
- Co masz na mysli? – Zapytała dziewczyna
podnosząc się lekko przypuszczalnie znając odpowiedź.
- To chyba najwyższy czas by
zebrać członków Elitarnych Łowców. – Kończąc zdanie oparł się na kanapie,
założył nogę na nodze i pogładził twarz.
Zara wstała i podeszła do okna.
Drzewa mijały jedno za drugim w ruchu pędzącego pociągu, przyroda bladła, gdy
tylko ciemna chmura przysłaniała słońce, a rozchodząca się mgła otulała ziemię.
Zaczęło mżyć. Wiatr również dawał się we znaki kołysząc z lekka koronami drzew.
- Od siedmiu lat nikt z członków
nie musiał zwoływać elitarnych łowców… - Powiedziała cicho dziewczyna obracając
głowę w stronę partnera. Ten wstał i przystanął koło niej wbijając wzrok we
własne odbicie w szybie. Wtedy w przedziale można było odczuć zimny powiew,
powiew grozy, który przerodził się w dreszcz na ciele. Po chwili ciszy podał
jej kartkę przekazaną od staruszka.
- Jeśli Eric jest pewny… -
Spojrzał na nią. – To będziemy potrzebowali pomocy.
***
To pokolenie łowców liczyło
pięciu członków. Istnieje od 1858 roku dokładnie trzy lata od zamieszkania
młodego Yurego na Baker Street z Margret. Nasz bohater od 15 roku życia zaczął
swoje przygody z poszukiwaniem skarbów świata. Już wtedy archeologie, historie
i mitologie miał w małym palcu jednak każda wyprawa uczyła go czegoś nowego, a
najważniejszą nauką w tym wszystkim było przetrwanie. Na jego drodze stawało pełno
niebezpieczeństw, które z wyprawy na wyprawę stawały się w pojedynkę nie do
przejścia. Natrafiał również na tak zwanych najemników, którzy usilnie chcieli
zdobyć cenny relikt tylko po to by zgarnąć ogromny szmal. W wieku dwudziestu
lat Yuri ruszył na poszukiwanie Bożka Majów, wtedy właśnie pierwszy raz
zobaczył Zare Wilkow osiemnastoletnią panią archeolog i nie tylko. W trakcie
poszukiwań trwały miedzy nimi konflikty, jako że ona pracowała ze wspólnikiem,
który traktową ją jako wymienionego najemnika. To właśnie Zara jest twórcą
szramy pod okiem Yurego. Niecały rok później byli już wspólnikami i wtedy
właśnie postanowili reaktywować Elitarnych Łowców Reliktów. Niecały rok później
cała elita, czyli pięciu członków – troje z Rosji i po jednym z Niemiec oraz z
Chin wspólnie zdobywali skarby z całego świata jednak nie tylko „nasz świat”
bawił się w łowców skarbów. Pewne relikty składały się z uprzednio znalezionych
części, po połączeniu skrywały pewną moc, co w dużych ilościach przyciągało
niechcianych gości. Od tego czasu grupa ta skróciła nieco nazwę o słowo
„Reliktów”. Tak pozostali Elitarnymi Łowcami. W grę nie wchodziły już tylko
artefakty…
Uspokoiło się w roku 1863, aż do
teraz…
***
Powietrze w zgęstniało, zrobiło
się cieplej. Dreszcz i chłód zniknęło, została tylko groza. To się wyczuwa,
każdy z łowców to czuje. Dwójka facetów w średni wieku przeszła koło ich
przedziału paląc cygaro i zerkając ukradkiem do środka.
- Coś mi tu śmierdzi… - Złe
przeczucie przeszło Yurego tak jak uprzedni dreszcz. – Coś się święci.
Rozchylił drzwi przedziału
ukradkiem i zerknął na zewnątrz, a wtedy zrobiło się jeszcze cieplej. Coś
wisiało w powietrzu. Zara wzięła głęboki wdech, kiedy dwóch panów wracało z
powrotem. W jej nozdrza wpadł ohydny smród palonej skóry z siarczystą
domieszką…
- To demony! – Krzyknęła rzucając
się na przyjaciela uchylając się tym samym od płonącej kuli, która wyrwała z
ogromną siłą pół ściany wagonu. Dwie postacie przybrały swój naturalny już
kształt. Dwa przygarbione demony, których ciało pokryte jest skamieniałą skórą
popękaną niczym ziemia podczas trzęsienia. Szczeliny w skórze jarzyły się
czerwienią a od głowy przez grzbiet palił się niewielki płomień. Od razu
przybrali na masie i sile. Potężne łapy zakończone pazurami i szczęki uzbrojone
w brzytwy. Z paszczy wydobywał się siarczany odór.
Ściany pociągu zaczęły podpalać
się powoli, pomieszczenie zaczął wypełniać czarny dym, oddech utrudniony, a
oczy pieką przy każdym mrugnięciu.
- Nie teraz Zara! Nie teraz! –
Krzyczał Yuri patrząc na dziewczynę, która ciężko pobierała powietrze przez
zaciśnięte zęby wyginając kręgosłup tak, że można było policzyć kręgi przez
opinającą się koszulkę. – Załatwimy to po cichu!
Mówiąc to w ostatnim momencie
złapał się za metalową framugę w drzwiach przedziału. Masywna łapa demona
uderzyła w brzuch Yurego tak, że przebijając się przez sufit wylądował na dachu
pociągu. Jego ciało było masywniejsze, pokryte lśniącym metalem. Niedraśnięty wpadł
z powrotem do przedziału naskakując na bestie przebijając jej łeb przez podłogę.
Drugi korzystając z okazji rzucił się na dziewczynę jednak metalowy uścisk dłoni
Yurego złapał za tylnią nogę i odrzucił go w hol przedziału rozbijając szybę i
wgniatając znacznie metalowe framugi. Wagon był znacznie uszkodzony walka
toczyła się, płonące kule uderzały w ściany lub wylatywały poza wagon. Zara
kryła plecy partnera i wzajemnie. Umiejętności walki pozwalały jej zachować
spokój w miejscach, które mogą skupić uwagę ludzi.
- Dobra, kończmy ten cyrk! –
Rzuciła dziewczyna do swojego partnera wyprowadzając cios nogą z powietrza
prosto w płonący od złości pysk demona, który ponownie wylądował na ścianie
holu tym razem wypadając z oknem na zewnątrz. Yuri chwycił napastnika za płonący
kark, po czym uderzył nim kilkakrotnie o ścianę przebijając jego głowę do
przedziału obok. Omdlały już demon bezwładnie wisiał w pancernej ręce łowcy, a
potężne kopnięcie partnerki w tułów wypchało go poza wagon tuż za
poprzednikiem.
- Zmywajmy się do następnego
wagonu. – Zasugerował Yuri przybierając ludzką skórę. Oglądając jeszcze pole
walki otrzepał z siebie kurz i poprawił włosy.
Ściany wagonu dopalały się, dym
wywiewał przez dziury przedziału, a ciepło, jakie panowało umknęło razem z
pachołkami ciemności. Dwójka łowców przeszła do wagonu pierwszego. Wyłożyli bagaże
w pierwszym przedziale gdzie siedziała również młoda kobieta o płomienistych
długich włosach, w czarnym gorsecie i krótkiej spódnicy. Nogi miała zasłonięte
czarnymi pończochami, a buty wysokie przed kolano zapinane na metalowe klamry
miały półtorej calowy koturn. Usiedli w ciszy i do końca trasy uważnie
przyglądała im się ta gotycka kobieta.
Przejażdżka pociągiem zakończyła
się w Dover. Tam też wysiadła tajemnicza kobieta i stamtąd łowcy zabrali się
promem do Calais.
Otwarte morze, koło godziny
szesnastej. Na pokładzie jest około dwudziestu pięciu osób oraz załoga. Zara
stoi na dziobie statku patrząc daleko przed siebie. Po przyjeździe do Dover
pogoda znacznie się poprawiło. Teraz słońce było widoczne mimo to jednak
temperatura na morzu jest dość niska, a do tego lekki wiatr, który pchnie fale
uderzające o kadłub rozbijając się i tworząc pianę.
- Ktoś wie, że szukamy tego berła.
– Stwierdziła poczuwszy ciepło Yurego za plecami.
- Musimy się, więc dowjedzjeć kto
chce wycjągnąć z piachu te zmorę. – Odpowiedział podchodząc do barierki i
stając obok Zary. – I zastanawia mnie jeszcze jedna sprawa… - Dodał i odruchowo
pogładził się po twarzy. – Kim jest ta rudowłosa kobieta? Zauważyłem ją na
promie, ale gdy za nią poszedłem, jakby wyparowała. Czy to na pewno człowiek? –
Popadł w zamyślenie.
- W przedziale wyczułam coś
dziwnego… - Wróciła wspomnieniami do pociągu, w którym siedzieli razem z tą
kobietą. – Nie słyszałam bicia jej serca.
Zastanawiali się jeszcze przez
chwile, po czym zeszli pod pokład do swoich kajut. Rejs nie miał trwać długo, a
Yuri postanowił się zdrzemnąć. Zara jednak zaczęła wertować księgi, które ze
sobą zabrała.
Wielka
Armia
Wieki temu trwały nieustanne wojny
między Niebiosami, a Otchłanią – czarną nieskalaną światłem czeluścią, gdzie żar
ognia tak gorącego, że żadna stal nie jest w stanie się oprzeć dawał jedyne
światło w mgle popiołów. Miejsce, gdzie dym palił źrenice, a skóra topiła się w
wysokiej temperaturze, gdzie Pan potężny i wszechmocny niegdyś anioł, jedyny
znający potęgę niebios władał swoimi parobkami obrzydliwymi demonami. Lucyfer –
upadły anioł ten, którego wygnał ojciec Bóg najwyższy poza bramy Niebios. Strącony
zawładnął mocą tak potężną, że dorównał swemu katu. Stworzył armię demonów,
oczekując na otwarcie się Otchłani. Demony różnych gatunków, trutnie, które
pełniły rolę straży, było ich najwięcej. Przygarbione demony nie nieprzekraczające
stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu o popękanej skórze, której szczeliny
jarzyły się niczym żar z ogniska, a od czubka głowy przez kręgosłup buchały
płomienie. Następnie chowańce, których rolą było szpiegowanie. Nie potrafiły
one walczyć. Był to rodzaj pasożyta wskakującego w ciało człowieka, co dawało
przewagę w świecie ludzi. W późniejszym czasie wykorzystywane do wojny z
czarnoksiężnikami. Chowańce potrafiły wysysać magię z przeciwnika, w zależnościom
od rozwiniętych umiejętności demona czary stawały się słabe i bezużyteczne lub w
ogóle nie działały. W Otchłani nie zabrakło również Cerberów. Ogary czeluści. Prowadzone
na łańcuchach podczas bitw przez trutnie. Krwiożercze maszyny do zabijania, psy
o potrójnej głowie. Z każdej paszczy wydobywał się siarczysty oddech, szczęki
tak potężne, że łamały kości w ułamku sekundy. Podobnie jak trutniom z
grzbietów wydobywał się płomień, a przy każdym postawieniu łapy ziemia zaczynała
płonąć. Najsilniejsi w służbie Otchłani byli czarci. Potężne dwumetrowe demony o
czerwonej skórze z ogromnymi rogami wyrastającymi z czoła. Posiadały moc
przywołania szczurzych pomiotów. Demonów o wyglądzie szczura jednak
poruszających się na kopytach. Posiadały trzy rogi dwa wystające z czaszki i
jeden mniejszy znad nosa. Nie miały żadnych zdolności magicznych jednak w
zwarciu są ogromnie potężne. Jest jeszcze wyższa forma czarta – Lord. Lord
czarci jest znacznie masywniejszy od czarta. Jest dowódcą straży Otchłani i
jest TYLKO jeden. Posiada ogromny miecz, którego klinga pokryta jest wiecznym
płomieniem, póki nie zgaśnie płomień jego pana. Jest demonem zgarbionym jak
trutnie jednak raz większym i szerszym. Jest on swego rodzaju magiem. Włada on
deszczem płonących kamieni oraz inferno, czyli ognistą kulą większą od
przeciętnego człowieka, której piekielna moc niszczyła wszystko, na co tylko
trafiła. Ciało jego powstało z prochów pięciu obrońców bram czeluści i ognia
samego Pana. Potęga, jaką posiadł jest ogromna, przez co został wybrany na
dowódcę straży Otchłani by poprowadzić niezliczone armie do bram Niebios.
Druga strona medalu, znacznie
jaśniejsza niż ta, która topi się od palącego ognia Lucyfera. Niebiosa – Tu wcale
nie było tak kolorowo jak Ci się wydaje. Panował tu Bóg. Pan Celeste miasta w chmurach.
Władał on swoją armią, która dbała o to by ziemia nie pogrążyła się w chaosie i
siarce wyłaniającej się z bram podziemia. Armia Boga to ostateczna gwardia
Władcy licząca tysiąc archaniołów najpotężniejszych i najlepiej wyszkolonych
jednostek, które w ostateczności miały zaprowadzić porządek i wysłać demony do
piekieł niszcząc bramę Otchłani. Masywne postury archaniołów w srebrnych
lśniących zbrojach z ostrzami długości ponad półtorej metra oplecionych błękitno
białym płomieniem. Skrzydła białe, ogromne w rozpiętości sięgające do niemalże
trzech metrów jedno. Wysłannikami niebios są również anioły lekko opancerzone i
szybkie oraz jeźdźcy niebios. Postacie bez skrzydeł wyglądem nieróżniące się od
śmiertelnika w złotych zbrojach ze srebrnymi wykończeniami poruszające się na
koniach również opancerzonych w złote okucia. Jeździec posiadał srebrno złotą kopie
oraz tarczę, na której widniały skrzydła anielskie. Kopyta rumaka płonęły takim
samym płomieniem jak archanielskie miecze.
To o czym usłyszycie zdarzyło się
naprawdę wieki temu…
-
Demony! – Potężny głos rozniósł się po całej Otchłani. Odbijając się od skał
niósł się echem przez dłuższą chwilę. – Nadchodzi czas wojny! Czas, w którym to
my zapanujemy nad ziemią pokrywając ją w mroku i cierpieniu! – Głos nieustannie
niósł się echem trafiając do miliardów demonów. – Oto dzień sądu, poprowadzę
armię, która będzie niosła strach i grozę! Armię w ogniu piekielnym! Strącimy z
tronu tego, co mnie niegdyś strącił, wyłamiemy bramy Niebios! I NIECH TAAM TEŻ
ZAPANUJE CIEMNOŚĆ!
Po
tych słowach legiony demonów wzniosły okrzyk bojowy, okrzyk mordu. Rządne krwi
bestie zabrzmiały, a w całej Otchłani buchało ogniem niczym dusze żyjące w
płomieniach również czekające na walkę. Głos demonów dotarł nawet do bram
Celeste.
-
Panie szykują się. – Powiedział posłaniec klękający przed złocistym tronem.
-
Szykuj wojska Eroldzie nadeszło nieuniknione. – Donośny gruby głos rozniósł się
po sali.
-
Demony… Już czas… szykują się… - wydyszał posłaniec generałowi wojsk.
Wielki
plac w chmurach wypełniony legionami aniołów i hordą jeźdźców. Na obłoku lekko
unoszącym się nad lazurową posadzką stoi Archanioł Gabriel.
-
Uwaga bracia! – Rozbrzmiał silny głos. – Demony wyskakują spod smyczy! To czas
by obronić ziemię przed legionem wygłodniałej szarańczy! – Po każdym zdaniu
żołnierze potakiwali głowami, byli gotowi na dzień sądu. – Uwaga! To nie jest
zwykła potyczka, a wielu z nas polegnie. Więc bracia, czy jesteście gotowi
stoczyć wojnę z Otchłanią!? – Na to pytanie miecze zostały uniesione w górę, a
towarzyszył temu okrzyk zwycięstwa. – Daje wam Błogosławieństwo Stwórcy i niech
was mrok nie przestraszy! – Mówiąc te ostatnie słowa zatoczył mieczem krąg nad
głową, a promień światła rozszedł się nad legionem żołnierzy.
Tak oto Demony wyszły z bram czeluści i
stoczyły ogromną bitwę z potęgą świetlności. Archanioł Gabriel poprowadził
swoje wojska, a na czele armii demonów stanął sam Lucyfer. Z każdą sekundą
polegało coraz więcej żołnierzy. Anioły stawały w piekielnym ogniu, a demony
zamieniały się w popiół. Boje trwały dwa dni. Przewaga Lucyfera była znaczna
siły Pana zostały spalone doszczętnie, demony dotarły do bram Celeste. Władca
Otchłani nie przypuszczał jednak, że za bramą Niebios czeka Armia Boga. Gdy
tylko demony wdarły się do miasta w chmurach tysiąc archaniołów rozniosło w pył
napastników. Samego Lucyfera mógł zniszczyć tylko Bóg. Tak też się stało.
Światło Niebios otoczyło go roznosząc go w pył. Ostatnie słowa, jakie padły to „Czasy
potęgi powrócą” rzucone przez diabła zanim rozwiał się po niebie razem z
ciemnymi chmurami. Armia Boga zniszczyła bramy piekieł. Od tego czasu na ziemi
nie pojawił się żaden demon. Aż do teraz…
Demony pałętają się po ziemi już od stu
lat jednak jeszcze są za słabe by się ujawnić. Bramę odbudowano i nowy Pan
począł tworzyć nową armię. Równie silny i potężny. Może nawet potężniejszy niż
sam Lucyfer…
- Demony! – Głos rozniósł się po całej
Otchłani. Odbijając się od skał niósł się echem przez dłuższą chwilę. –
Nadchodzi czas wojny! Czas, w którym to my zapanują nad ziemią pokrywając ją w
mroku i cierpieniu! Jednak tym razem Niebiosa nam nie przeszkodzą…
Pierwsza poszlaka
Tego
samego dnia po godzinie siedemnastej łowcy dotarli do Calais. Stamtąd pociąg do
Paryża odjeżdżał o godzinie osiemnastej, więc mieli trochę czasu by zjeść coś
na stacji i doładować sił. Czas leciał dość szybko, francuscy ludzie byli dość
zabiegani. Przychodzili jedli wychodzili i tak zmieniała się osoba za osobą. Może
to tylko ten region, może w Paryżu będzie inaczej, przeciwnie niż tutaj. W stolicy
Yuri miał jednego przyjaciela – kustosza muzeum Luwr. On załatwił im
zakwaterowanie niedaleko tegoż muzeum. Jest też informatorem, co do spraw
nieprzyziemnych, właśnie on przyczynił się do pomocy odnalezienia rubinu
Draculi. Ma oczekiwać ich na peronie jak dotrą do stolicy. Zbliżała się
osiemnasta. Słońce zaszło za chmury, a przy peronie zapaliły się już latarnie.
Podjechał pociąg zatrzymując się z piskiem kół. Ludzie pakowali się do
przednich wagonów, a Zara i Yuri poszli do ostatniego gdzie za nimi weszła
jeszcze czwórka mężczyzn. Lokomotywa zawyła i po chwili można już było słyszeć
stukot kół. Mężczyźni weszli do pierwszego przedziału. Zara przystanęła i
zasunęła okno w holu.
- Po co je zamykasz? – Zapytał partner
zdziwiony. – Tu jest duszno.
- No właśnie… - zerknęła na zamykające
się drzwi przedziału. – Zbyt duszno nie uważasz?
Nagle wstrząsnęło wagonem,
prawdopodobnie pociąg najechał na kamień leżący na szynach. Drzwi przedziału
rozwarły się lekko samoistnie, a przez dziurę wyleciał kłębek dymu, po czym od
razu zostały zasunięte.
- Siarka… - Powiedziała Zara biorąc
lekki wdech. – Śledzą nas…
Nagle z przedziału po lewej wychyliła
się rudowłosa gotycka dziewczyna i kiwnęła palcem by przyszli do niej. Łowcy popatrzeli
na siebie porozumiewawczo i ruszyli do przedziału, gdy tylko usłyszeli
przesuwające się drzwi z prawej strony. Jak tylko weszli dziewczyna zasunęła
drzwi i płynnym ruchem ręki zatoczyła znak na szybie. Odsunęła się pod okno za
Zarę i Yurego, którzy patrzyli na szybę w drzwiach. Po chwili stanął przed nimi
mężczyzna, wydobywał się z niego dym jak i z pozostałych, którzy stanęli zaraz
za nim. Bez wątpienia demony, od których siarkę Zara wyczuła przez drzwi.
Pierwszy, który podszedł zerknął przez szybę rozglądnął się i poszedł, a za nim
reszta. Dziwny znak wykonany na szybie był swego rodzaju czarem, który
powodował, że demony widziały pusty przedział, a może widziały kogoś innego
niżby chciały? Kto wie… Zara i Yuri zerknęli na siebie tak samo jak uprzednio,
a następnie za siebie gdzie stała… gdzie powinna stać tajemnicza dziewczyna…
- Kto to jest? – Zapytał siebie Yuri
siadając na kanapie. Pogładził się po twarzy i z zamyśleniem popatrzył przez
szybę. – Kto?
- Mnie tam bardziej zainteresowała ta
magiczna sztuczka z drzwiami. – Rzuciła dziewczyna siadając naprzeciwko. –
Znak, symbol… i ponownie nie wyczułam u niej strachu. Odsunęła się za nas jakby
była przerażona, a w rzeczywistości ani jednego uderzenia serca. Ona jest
podejrzana.
- Może i podejrzana, ale uratowała nam
tyłki.
- Ja myślę, że uratowała tyłki tym
śmierdzącym kutafonom! – Powiedziała pewna siebie.
- Myślisz, że lepiej zrobić burdel w
całym wagonie i potłuc się przy okazji niż załatwić to po cichu?! – Wstał oburzony
Yuri. – Może jak wpadasz w szał to rozpierdalasz wszystko, co stanie ci na
drodze, ale lepiej oszczędzać siły! – Stanął przy oknie, przez chwilę patrzył
przed siebie na mijający las. Obrócił się i dodał. – Sama wiesz, co pisało na
notce od Erica, sama wiesz czyja to kość i sama wiesz, co będzie, jeśli ktoś
zapanuje nad tym stworzeniem… musimy odnaleźć części laski pierwsi i przede
wszystkim nie dopuścić do jej złożenia. – Usiadł ponownie, splatając palce rąk.
– Pozbędziemy się tych, co nas śledzą, ale wpierw musimy się dowiedzieć,
dlaczego demony tak bardzo chcą dostać ten artefakt i czy ktoś sprawuje ogólną
władzę nad nimi…
Przystanek
Paryż. Na peronie czekał na nich Luis. Tak Luis Lupert – około metra
osiemdziesięciu, dobrze zbudowany, wysportowany, siwiejący kustosz muzeum Luwr,
francuska wtyka między ludźmi i istotami nieziemskimi. Dobry, a przede
wszystkim zaufany przyjaciel o długim stażu. Tak, długim gdyż Luis ma swoje
lata. Pierwszy raz spotkał Yurego, gdy ten miał 22 lata, a on sam miał wtedy
32. Pomagał mu w sprawie zaszyfrowanych listów. Później uratował go przed karą
śmierci przynosząc sędziemu oczyszczające Kakarowa z zarzutów dowody. To był
wyczyn, który udowodnił, że Luisowi można zaufać. Do teraźniejszych czasów
kustosz pokazał, na co go stać jeszcze kilkadziesiąt razy i teraz znowu może
być pomocną dłonią.
- Witaj przyjacielu! – Mocnym uściskiem
Luis przywitał Yuriego. – I ciebie również witam madame. – Zwrócił się do Zary całując ją w rękę. – Załatwiłem wam klitkę
na Rue de Rivoli w centrum. Jest tam
sporo Louvre de Antiquaires wic jak będziecie
czegoś potrzebowali to warto się rozejrzeć. Mieszkanie jest niedaleko Luwru
gdzie pracuję, więc od godziny dziesiątej wieczór służę pomocą.
- Dziękuję ci bardzo Luis. –
Podziękował Yuri klepiąc przyjaciela po plecach. – Mam jeszcze tylko jedną
sprawę do obejrzenja jakbyś mógł. Mianowicje dziewczyna około dwudziestu dwóch
lat, rude włosy, styl gotycki raczej ubiera się na czarno i… jakby to ująć
pojawja się w dziwnych okolicznoścjach… hmmm… prawdopodobnie jest martwa…
- Mam znaleźć trupa? – Zdziwił się Luis
i popatrzył z wytrzeszczem na przyjaciela.
- Niet Luis… znaczy… ech, Zara ci
wytłumaczy… - Nie wiedząc jak to wyjaśnić skierował wzrok na partnerkę i
znacząco kiwnął głową rozkładając ręce w geście uraczenia pomocą.
- Chodzi o to, że spotkaliśmy ją drugi
raz. – Tłumaczy dziewczyna. – I zarówno za pierwszym jak i kolejnym nie
wyczułam bicia jej serca. Kto normalny a raczej żywy potrafi wstrzymać akcje
serca na tak długi czas?
- Hmmm… - Pogładził się po brodzie Luis
zupełnie tak samo jak to robi Yuri. – To będzie trudniejsze, ale zobaczę, co da
się dla was zrobić.
Rozstali
się na następnym skrzyżowaniu. Łowcy stanęli przed swoim mieszkaniem. Był to
stary budynek, niezbyt zadbany, a bynajmniej z zewnątrz. Drzwi wejściowe były spróchniałe
zapewne pełne korników. W holu również nie było ciekawie. Stary żyrandol wisiał
na pękającym zardzewiałym łańcuchu, a kafelki na podłodze odchodziły od wilgoci.
Drewniane schody prowadziły na dwa piętra. Ponoć w budynku mieszkała jedna
kobieta. Staruszka w wieku osiemdziesięciu lat, ledwo słysząca, ledwo chodząca
zamieszkująca mieszkanie na parterze. Yuri i Zara mieli zakwaterowanie na
drugim piętrze, czyli na samej górze. Wyszli po skrzypiących drewnianych
schodach i weszli do mieszkania. W środku było już zupełnie inaczej,
prawdopodobnie Luis zadbał o przygotowanie wnętrza przed przyjściem jego przyjaciół.
- No już myślałam, że będzjemy mieszkać
w jakimś rynsztoku.
Mieszkanie wyglądało schludnie, ładne
meble zdobione złoceniami, ściany wytapetowane na zielono z białymi wzorami. Na
rogu mieszkania stało pianino, a na ścianie wisiały już dawno nieużywane
skrzypce. Okna przysłonięte jasną firanką, na podłodze dywan ze skóry
niedźwiedzia, nad drzwiami głowa bizona i poroża na każdej ścianie.
- Rozpakujmy się, a następnie musimy
zacząć szukać jakiś poszlak. – Stwierdził Yuri otwierając swój bagaż. –
Potrzebujemy informacji na temat Amuletu Przeznaczenia. Zara ty przejdziesz się
po domach towarowych. Poszukaj czegoś, tam sprzedają się różne rzeczy, a zwłaszcza
starocie, księgi i tego typu. Może znajdzjesz jakąś poszlakę. Możesz też
popytać sprzedających oni czasem sporo wiedzą.
- Dobra, to idę od razu. – Powiedział Zara
zarzucając na siebie wcześniej zdjęty płaszcz. – Wypakuj mnie jak możesz.
- Szukaj poszlak również pod nazwą
Amuletu Napoleona! – Krzyknął Yuri zanim partnerka zatrzasnęła drzwi.
Był
już późny wieczór, mieszkanie oświetlały świece ze zwisającego z sufitu
niewielkiego żyrandolu. Yuri przeglądał księgi, które zabrała Zara. Siedział na
dużym drewnianym fotelu ze zdobieniami i pięknym czerwonym obiciem. W ręce
trzymał starą księgę pisaną ręcznie, nogę założył na nogę i ćmił fajkę.
- Odwieczne amulety… czasy starożytne,
Amulet Mocy… średniowiecze, Amulet Arturiański, Amulet Krzyżacki, Amulet… Nie,
nie… - Mówił do siebie pod nosem wertując strony. – Czasy Napoleońskie…
Właśnie, o to mi chodziło. A, a, amulety. Amulet Napoleoński. Amulet, który
stworzył nadworny mnich Bonapartego, mówił, że wnętrze amuletu to klucz do
przeznaczenia - „… a serce tego amuletu ukaże Ci panie przyszłość…”. Amulet
starannie ozdobioną ramką wybijaną ręcznie wokół kryształu. W 1797r Napoleon
zwyciężył z Austriakami w bitwie pod Rivoli. Po śmierci Napoleona
Amulet Przeznaczenia zaginął. Większość ludzi zapytanych o ten przedmiot
twierdziło, że znajduje się we Francji… - Yuri przerwał czytanie i wyjął z ust
fajkę. – No jasne! Bitwa pod Rivoli! Francja, Paryż, Rue de Rivoli. – Wstał odsuwając
nieco fotel do tyłu pod okno. – Jeśli amulet nie opuścił Francji to może i Paryża,
a może i nawet nie odszedł daleko od tej ulicy.
Nagle
na schodach rozległy się trzaski. W mieszkaniu pogasły wszystkie świeczki.
Zrobiło się ponuro. Yuri odłożył powoli fajkę na stół, gdy drzwi do mieszkania
wyważyła płonąca bestia. Kolejny poplecznik Otchłani machnął łapami w stronę
łowcy rzucając ognistą kulą jednak Yuri zdążył złapać stalową tacę, na której
leżały jabłka i zasłonić sie nią. Kula odbiła się od tacy siłą odrzutu
rozwalając stół i odpychając Yurego na fotel. Rykoszet trafnie poleciał z powrotem
w stronę demona uderzając go i z impetem wyrzucając poza drzwi. Do pokoju wszedł
drugi demon łowca gotowy wstał z fotela przyjmując formę stali, stając się
masywniejszy i większy. Jednak trutnia odepchnął dużo potężniejszy demon, który
musiał się nachylić by przejść przez drzwi. Miał ze dwa metry wzrostu, jego
skóra była czerwona, a z głowy wyrastały mu masywne rogi. Ogromna bestia
wyszczerzyła kły i pchnęła dużo potężniejszą kulą. Yuri zdążył poczuć, że
mieszkanie ogarnął żar i zrobiło się niezwykle gorąco. Gdy kula trafiła go
wyleciał przez duże okno za sobą i wylądował w budynku naprzeciw. Dźwignął się
na łokciach zerkając przez dziurę w ścianie, którą zrobił wpadając do tego
mieszkania i zdążył zobaczyć rogacza stojącego po drugiej stronie i małego
demona demolującego mieszkanie. Potem jego oczy zakryła ciemność.
Replika
Wcześnie
rano Zara przychodzi do domu na Rue de Rivoli. Na korytarzu zatrzymała ją
staruszka mieszkająca w tym samym budynku na parterze. Starsza kobieta w wieku osiemdziesięciu
lat posuwała z balkonikiem po starej posadzce na korytarzu. Siwe włosy ułożone
jak afro, policzki opadały wygładzając połowę zmarszczek na twarzy, a ręce drżą
jakby miała nerwice. Na sobie miała podomkę i stare wypłowiałe kapcie z
dziurami, przez które wystawały różowe wełniane skarpetki.
- Dzień dobry kochaniutka. –
Przywitała się staruszka piskliwym głosem. – Co się tam u was wczoraj działo? –
Zapytała, a na twarzy Zary ukazało się zdziwienie. – Pokłóciłaś się z mężem
pewnie, co? – ciągnęła dalej kobieta. – Ciągle coś tłukło i tłukło tak
strasznie. Pewnie się nie chciał słuchać, co? Ja ci mówię kochaniutka miałam w
swoim życiu tyle przystojniaczków i naprawdę każdy z nich był potulny jak
baranek. – Zaśmiała się staruszka, a na twarzy dziewczyny było widać coraz
większe zdziwienie.
- Ale…
- Ja od zawsze powtarzam
kochaniutka, że faceci to mają słuchać kobiet. Bo to kluczem w związku! –
Mówiła dalej głośniejszym tonem tak, że aż zaskrzeczała. – Ptaszek do byle jakiej
dziupli nie wleci, a na to sobie zasłużyć trzeba! Mówię ci kochanieńka.
Zara patrzyła na staruszkę aż ze
zdziwienia otworzyła usta. Potrząsnęła głową wracając myślami do
rzeczywistości, a odchodząc od wyobrażania sobie, co staruszka wyprawiała ze
swoimi adoratorami.
- Tłukło?! – Przypomniała sobie
fragment wypowiedzi i szybko rzuciła się po schodach na górę.
- Ech, ci młodzi ludzie to teraz
są dziwni. Pewno puknie ją teraz na stole na zgodę. – Powiedziała do siebie
staruszka kręcąc głową. Zerknęła na dziewczynę znikającą na schodach, po czym
podreptała do mieszkania.
Ściana
naprzeciw mieszkania była mocno wgnieciona, pełno tynku walało się po ziemi, a
drzwi leżały na podłodze. Framugi popękane i wgniecione do ścian. Zara weszła
do środka. Na podłodze było pełno kartek, stół przewrócony, z komody
wyciągnięte szuflady, lustro zbite, połamane poroża leżące na ziemi. Dziewczyna
podeszła pod dziurę w dużym oknie. Przykucnęła i chwyciła księgę otwartą na
stronie z amuletami. Wstała podeszła do okna i przejechała palcem po rozbitym
szkle. Wyjrzała przez nie i zobaczyła Yurego leżącego w przeciwnym budynku.
- Yuri! – Krzyknęła i szybko
wybiegła z mieszkania.
Dom naprzeciwko był opuszczony.
Wybiegała na piętro i weszła do pokoju, w którym leżał jej przyjaciel.
- Wstawaj! – Poklepała go
delikatnie po twarzy. – No wstawaj.
Ten otworzył oczy i dźwignął na
łokciach. Złapał się ręką za tył głowy i pogładził wykrzywiając się z bólu.
- Ależ przyjebałem…
- Co się stało? – Zapytała Zara
pomagając mu się podnieść. – Demony? – Yuri pokiwał głową twierdząco. – Ilu ich
było?
- Chyba czterech, ale nie jestem
pewny. Jeden z nich to czart. Potężny. To jego kula wypchnęła mnie przez okno.
Chyba przyszli po informacje. Spodziewali się, że nikogo nie będzie, ale
natrafili na mnie. Musjeli widzieć jak wychodzjsz i byli przekonani, że
wyszedłem z tobą. Na szczęście nie zdążyłem zrobić żadnych notatek.
- Chyba znaleźli księgę „Skarby
władców”. Znalazłam ją otwartą na stronie z amuletami. – Powiedziała dziewczyna
otrzepując koszulę partnera z kurzu.
- W takim razie musimy zacząć
szukać amuletu. Doszedłem do tego, że prawdopodobnie znajduje się gdzieś w tej
okolicy. Napoleon miał go ze sobą podczas Bitwy pod Rivoli, przypuszczam, że to
cacko nie opuściło Paryża… - Urwał wypowiedź podnosząc palec do góry, po czym
dokończył. - I uderzenie w głowę chyba rozjaśniło mi umysł, bo nawet wiem gdzje
może się znajdować! – Oznajmił Yuri pocierając ponownie tył głowy.
Wrócili do mieszkania. Było tam
jedno wielkie pobojowisko. Nic nie było na swoim miejscu.
- Lepiej mieć burdel w pokoju niż
pokuj w burdelu, co? – Zaśmiał się Yuri.
Uprzątnęli wszystko w miarę
starannie. Drzwi wstawili w jeden zawias. Nie wyglądały zachwycająco zwłaszcza,
że przez nadłamane framugi wbite do ściany można było zobaczyć korytarz. Okno
zasłonili firankami, wyłamali odstający fragment parapetu i zasunęli je szafą
dla uszczelnienia. Szkło, pył i inne odłamki pozamiatali i wystawili na
zewnątrz w wiaderkach. Wszystko zajęło im około dwóch godzin. Gdy skończyli
Yuri stanął pogładził się po brodzie i spojrzał na Zarę.
- Gdzieś ty w ogóle była przez całą
noc?
- O, wybacz byłam w Bibliothèque nationale
zaraz po tym jak popytałam parę osób w Louvre de Antiquaires czy wiedzą coś o amulecie. Jeden z
nich powiedział, że dowiem się czegoś w bibliotece i…
- Przecież bibliotekę zamykają o
dwudziestej pierwszej! – Przerwał jej partner z oburzeniem.
- I się włamałam… - Dokończyła.
- Poważnie? – zapytał ironicznie Yuri i
założył ręce na klatce piersiowej. – Nieważne. Dziś o dwudziestej drugiej
idziemy do Luwru. – Dokończył chwytając miotłę i omiótł resztki kurzu z
podłogi.
Do
wieczora oboje siedzieli w domu nie ruszając się nigdzie. Popijając kawę z nosami
w książkach, które „wypożyczyła” Zara szukali jakiś informacji na temat Amuletu
Przeznaczenia. Przydatne były wzmianki na temat rozmiaru, wykonania i tym
podobne. Yuri palił swoją fajkę i co jakiś czas notował coś na kartce. Sporządził
rysunek amuletu, opisał kształt wykonanie i wielkość. Wszystkie notatki wkładał
do swojego notatnika, z którym się nie rozstawał. Po godzinie dwudziestej Zara
odłożyła lekturę i zakomunikowała, że idzie wziąć kąpiel. Jak powiedziała tak
zrobiła wzięła kilka ciuchów, ręcznik, balsam do ciała i poszła do łazienki. Chwilę
później Yuri również skończył sporządzać notatki wstał z fajką w ustach i
podszedł do drugiego okna, które jako jedno zostało całe. Pogładził się po
twarzy, wykonał kilka kółek z dymu, odwrócił się na pięcie i wzdychając
stwierdził:
- Cholera muszę się ogolić…
Przewertował jeszcze kilka stron ksiąg
siedząc na swoim zacnym fotelu, a nieco później podszedł do drzwi łazienki.
- Zara siedzisz tam już prawie półtorej
godziny! Wchodzę, bo muszę się ogolić, a wychodzimy za pół godziny.
Yuri wszedł do łazienki. Była ładnie wykafelkowana
łącznie ze ścianami z tym, że te były tylko do połowy. Znajdowała się tam
niezabudowana wanna, duże jajowate lustro o złotej ramie, umywalka oraz
szafeczka. W środku było jak w saunie od pary z gorącej wody. Zara siedziała w
wannie zatopiona tak, że było jej widać głowę, ramiona i nogi wystawione na
wannie. Spojrzała na partnera podnosząc brew.
- Nie gorączkuj się jestem kobietą.
- Może wymyć ci plecki, co? – Zapytał ironicznie
Yuri ściągając koszulę.
Dziewczyna podniosła jedną nogę i
przejechała po niej dłonią drażniąc partnera swoją sylwetką i urodą.
- A może wolisz mnie całą wymyć? –
Spojrzenie dziewczyny było tak kuszące, że nikt by się nie oparł.
- Wybacz kochana moje ciało nie zmienja
się w gąbkę. – Odpowiedział smarując twarz kremem do golenia.
- To dam ci wyszczotkować moje futerko.
– Kontynuowała obracając się na brzuch przygryzając lekko palec wskazujący,
uśmiechając się kusząco i wynurzając swoje krągłe nagie pośladki.
- Obrzydzasz mnie jeszcze pcheł się
dorobię. – Zadrwił przyjaciel przejeżdżając brzytwą po twarzy. Chwilę później
Yuri płukał już swoje ostrze i spłukiwał resztki piany z twarzy. W tym czasie
Zara wyszła z wanny owinęła się białym ręcznikiem i nachylając się nad uchem
partnera z uśmiechem szepnęła:
- I tak wiem, że cie pociągam.
I opuściła łazienkę. Ten przetarł twarz
swoim małym ręcznikiem i spojrzał na przymykające się drzwi kręcąc głową z
uśmiechem na twarzy.
O
godzinie dwudziestej drugiej znaleźli się już przy wejściu do muzeum. Przy
drzwiach stał Luis. Wpuścił ich i zamknął za sobą drzwi. Wejście na główny hol
było łukowate z różnymi malowidłami. Podłoga była drewniana, lśniąca tak, że aż
można było się w niej przejrzeć. Obsługa sprzątająca ma chyba pięćdziesięcioletni
staż w sprzątaniu. Na środku holu znajdowały się przedmioty w szklanych
gablotach, a na ścianach wisiały obrazy. Na końcu w rogach stały dwie rzeźby z
drewna. Jedno wielkie skupisko sztuki. Luis podszedł do przyjaciela
przyglądającego się uważnie każdemu dziełu dokładnie.
- Słuchaj Yuri. – Zaczął. – Jeśli chodzi
o tę kobietę, która jest tak tajemnicza, to jest tak tajemnicza, że nie jestem
w stanie odkryć jej tajemnicy. Nawet nie wiem kim ona jest. Byłem u brata Lei
kuzynki wujka Alberta brata matki mojej dobrej znajomej, a on to jest spec w
odnajdywaniu danych osobowych. Nie można jej nigdzie znaleźć. Alrat służący
Menaosa brata Lektusa, który ma pojęcie o ludziach nadzwyczajnych też nic nie
wie.
- Nie szkodzi. – Poklepał Luisa po
ramieniu. – Dowiemy się w swoim czasie kim ona jest, a teraz szukamy pewnego
amuletu. Wygląda mniej więcej tak. – Pokazał Lupertowi swój szkic.
- Sala Panów. Tam chyba taki widziałem.
W tej Sali znajdują się różne cenne skarby królów, cesarzy, lordów i innych
wysoko postawionych lub zasłużonych ludzi.
Wyszliśmy piętro wyżej. W Sali było
pełno szklanych gablot oraz manekinów wystylizowanych na znanych w dawnych
czasach władców. W Sali było chyba ze sto różnych amuletów, pierścieni, monet,
klejnotów, naszyjników i bransoletek.
- Zara pomóż mi tego szukać. – Zwrócił
się do dziewczyny. Odwrócił się do Luisa i podał mu szkic amuletu. – Ty też.
Wszyscy wzięli się za szukanie. Znajdowały
się tu piękne przedmioty i zapewne drogocenne. Czas ich gonił. Musieli znaleźć
przedmiot zanim znajdą go demony. Szukali, a każdy z nich dokładnie, co do
szczegółu. Było tu kilka niesamowicie podobnych do siebie pierścieni i amuletów
z pewnością należących to rycerzy.
- Tu jesteś! – Yuri podszedł do jednego
z manekinów.
Był to manekin przedstawiający
Napoleona. Na szyi miał zawieszony amulet. Żółty kamień okuty srebrną metalową
obwódką z ręcznie rzeźbionymi symbolami.
- Najciemniej pod latarnią, co nie? –
Uśmiechnął się do siebie trzymając znalezisko w ręce. – Wiedziałem, że tu go
znajdzjemy, cały czas był po naszym nosem.
Coś mi tu nie pasuje. – Oznajmiła Zara
biorąc amulet do ręki. Obróciła go w palcach podniosła do góry w stronę okna
tak, że relikt oświetlał blask księżyca. – To jest szkło. – Oznajmiła podrzucając
nim.
Yuri wziął od Zary amulet i cisnął nim
o podłogę. Ten rozprysnął odłamkami szkła dookoła.
- Czy ty oszalałeś! Imbécile! – Złapał się
za głowę Luis
- Spokojnie przyjacielu. – Powiedział Yuri
zbierając odłamki szkła. – Albo dostaliście lewy towar albo ktoś tu już
szperał. Serce tegoż napoleońskiego skarbu jest wykonane z diamentu i za nic w
świecie diament nie roztrzaskałby się przy takim uderzenju. – Wstał i podał
Luisowi szkło ze srebrną obwódką na łańcuchu. – Dowiedz się czy działo się tu
ostatnio coś podejrzanego.
Łowcy opuścili Luwr. Po północy byli
już w mieszkaniu. Yuri usiadł na fotelu wykładając nogi na stół i rzucając na
blat swój notatnik, z którego wyleciała kartka ze szkicem. Zara usiadła obok
niego na oparciu, ugryzła kawałek jabłka i wzięła kartkę do ręki.
- Myślisz, że demony nas uprzedziły? –
Zapytała.
Yuri puścił kółko z dymu i popatrzył na
przyjaciółkę.
- Dowiemy się wieczorem…
Wilcze ziele
Czarna dama
-
No to nasz pan będzie zadowolony. – Rzekł wysoki mężczyzna w czarnym skórzanym
prochowcu przyglądając się błyszczącemu amuletowi.
-
Tak, tak! Chciałbym zobaczyć ich miny jak się domyślą, że to falsyfikat! –
Dodał pocierając dłonie dużo mniejszy gość w podartej koszuli w kratę z
podwiniętymi rękawami, wyszczerzając przy tym resztki zębów.
-
Musimy oddać to zanim wywęszy nas ta zapchlona suka. – Podkreślił wysoki
chowając skarb do kieszeni. – Wrota otwierają się dziś przed północą w piwnicy
starego domu towarowego naprzeciwko mieszkania łowców. Zadokujemy się na
obrzeżach dworca.
-
Jasna sprawa szefie. – Zaskrzeczał demon w postaci zapijaczonego człowieka,
który tak jak jego kompan miał niedobór zębów.
Obrzeża
dworca kolejowego to była jedna wielka melina. Rezydował tam nawet jeden
pijaczek popijający jakiś siarczysty trunek. Była to opuszczona część magazynu
gdzie nikt nie przychodził. Walały się tam stare ławki, stół, wytarte płótna,
gruz, a przy tylnej ścianie stał stary piec, w którym jak było, czym palił
mieszkający tam mężczyzna.
-
Jest dobrze. Tu nas nikt nie będzie szukał. – Powiedział Czart, który miał
postać wysokiego starszego mężczyzny o siwych długich włosach i posępnej
twarzy. – Dobrze, że śmierdzicie jak ścierwo przynajmniej nas nie wywęszą.
Kilka godzin później, dom przy Rue de
Rivoli. Mieszkanie na drugim piętrze.
-
Wstawaj królewno. – Powiedział Yuri delikatnie potrząsając ramię Zary, która
spała na krześle z głową w rękach opierając się na stole. – Ty wiesz, co? –
Zapytał, gdy dziewczyna przebudziła się nieco. – Ta staruszka z dołu przyniosła
nam ciasto własnej roboty.
-
Ty wiesz, że ona myśli, że jesteśmy małżeństwem? - Zara przetarła oczy, a jej
wzrok spoczął na stole. – O, jak ładnie pachnie. – Powiedziała zobaczywszy
kruche ciasto nadziewane owocami. – Gadałeś z nią? – Wzięła kawałek i zwróciła
się w stronę przyjaciela.
-
Właściwie to… - Zamyślił się. – Tak…
Pół godziny wcześniej. Hol na parterze.
-
Dzień dobry chłopcze. – Przywitała się staruszka posuwając ze swoim balkonikiem
w stronę Yurego. Miała na sobie te samą podomkę i stare kapcie, tylko skarpetki
tym razem były białe. Fryzura za to w trakcie kręcenia loczków. Na głowie miała
pełno wałeczków, w które były zwinięte włosy, co powodowało, że wyglądała
straszniej.
-
A, witam Panią, pani… - Zwiesił się licząc, że staruszka poda swoje imię.
-
Wystarczy pani chłopcze. – Odpowiedziała uśmiechając się szczerze.
-No
tak, dzień dobry pani. – Dokończył i wymusił życzliwy uśmiech.
-
Powiedz mi chłopcze, co tam tak u was ostatnio tłukło strasznie, co? Tak
strasznie tłukło i tłukło.
-
E, no wie pani… - Szybko szukał wykrętu, żeby tylko sąsiadka nie dopytywała się
więcej o nic. W końcu nie mógł jej powiedzieć, że do jego mieszkania wpadły
demony i zdemolowały je. – To był…
-
Pewnie pokłóciłeś się z małżonką, co? – Dokończyła staruszka. – Pewnie nie
chciała cię słuchać, co? Ja ci mówię
chłopcze miałam w swoim życiu tyle przystojniaczków i naprawdę każdy z nich był
jak byk. Twardy, nie dał sobie w kasze dmuchać i wiedział jak ustawić kobietę.
– Zaśmiała się staruszka swoim piskliwym skrzekotem, a na twarzy Yurego
pojawiło się zdziwienie.
- Ale…
- Ja od zawsze powtarzam chłopcze,
że faceci to mają być stanowczy, co do kobiet. Bo to kluczem w związku! –
Mówiła dalej głośniejszym tonem. – ptaszek do byle jakiej dziupli nie wleci, a
na to sobie kobieta zasłużyć musi! Mówię ci chłopcze.
Yuri patrzył na staruszkę tak, że
aż ze zdziwienia otworzył usta. Potrząsnął głową wracając myślami do
rzeczywistości, a odchodząc od wyobrażania sobie, co adoratorzy tej staruszki z
nią wyprawiali.
- E, no właściwie to trochę
remontowaliśmy… - Powiedział speszony.
- Czekaj no, dam ci tu kawałek
cista, przed chwilką upiekłam. – Staruszka uwinęła się do mieszkania i z
powrotem w niecałe piętnaście minut wracając z kawałkiem pysznie pachnącego
ciasta. – Masz tu i podziel się troszkę z małżonką. – I jak to często robiła,
uśmiechnęła się i powoli zaczęła dreptać do drzwi swojego mieszkania.
Yuri szybko skacząc, co dwa
schody wychodził na górę. Kobieta obróciła się za znikającym na schodach
mężczyzną, pokręciła głową i powiedziała do siebie:
- Ech, ci młodzi ludzie to teraz
są dziwni. Pewno puknęła go wtedy na stole na zgodę.
Zara
patrzyła na Yurego z otwartymi ustami.
- Pokręcona trochę, nie? –
Zapytał gryząc kawałek ciasta.
- Mam nadzieje, że to tylko
skleroza… - Odpowiedziała Zara wstając od stołu i wywracając oczami.
Wczesne
popołudnie, zatłoczone ulice Paryża. Pogoda dość mętna, lekka mżawka zrasza
parasole przechodniów. Zara i Yuri wybrali się do miasta nieco powęszyć. Pogoda
niezbyt sprzyjała, mgła i mżawka zacierały wszelkie ślady i zapachy obecności
demonów. Przechadzając się i szukając jakichkolwiek poszlak nie zdawali sobie
sprawy, że śledzi ich jeden z posłańców Otchłani.
- Powinniśmy jak najszybciej
wpaść na jakiś trop. – Powiedział Yuri przyglądając się uważnie przechodzących
ludziom. – Jeśli amulet trafi do Otchłani to już nie będzie go łatwo odbić.
- Ta pogoda niezbyt mi sprzyja. –
Oznajmiła dziewczyna pobierając uncje powietrza. – Co jakiś czas wydaje mi się,
że wyczuwam jakiś nietypowy zapach, ale po chwili zanika. – Obróciła się i
rozglądnęła badając teren za plecami. – Albo mi szwankują zmysły albo dobrze
się maskują.
Pozwiedzali pobliskie
biblioteczki, sklepiki, opuszczone budynki, bary i w dalszym ciągu siarczysta
woń była wyczuwalna przez pewien czas, po czym znowu znikała. Wychodząc z baru Patte
de Loup kilka metrów przed nimi pokazała się dziewczyna w czerni. Wraz z jej
pojawieniem dał się we znaki lekki wiatr, który zawiewał jej długą czarną,
koronkową suknię. Stała tak w bezruchu lekko uśmiechając się. Oczy miała
podkreślone czarnym tuszem, a usta pomalowane bordową szminką. Rude włosy
płonęły rozwiewane wiatrem, a gorset idealnie podkreślał jej nieziemskie
kobiece ciało. Obróciła się i powoli zaczęła znikać między ludźmi. Łowcy tylko
zerknęli na siebie i od razu puścili się w jej stronę. Ruszyli jej śladem nie
spuszczając jej z oka i nie próbując jej nawet dogonić. Szli za nią, aż do
starego dwupiętrowego budynku. Zatrzymała się przed drewnianymi drzwiami i
odwróciła się.
- Zmysły nigdy nie zawodzą. –
Powiedziała uśmiechając się. – Niezauważalne może stać się widoczne.
- Kim jesteś? – Zapytał
pospiesznie Yuri wiedząc, że po raz kolejny zniknie mu z oczu. – Jak masz na
imię?
- Dowiesz się w swoim czasie, a
teraz uważajcie. – Odpowiedziała pokazując palcem za ich plecy.
Oboje obrócili się i momentalnie
odskoczyli od nacierającej drewnianej belki grubości ludzkiego uda.
- Dostałem informacje, że
jesteście miejscowymi mordercami. – Rzekł ogromny mężczyzna łysy, mający ze dwa
metry wzrostu, a jego mięśnie wyglądały jakby wypchano je cegłami. – Przykro mi,
ale mam rozkaz was zlikwidować. – Wypowiadając to zdanie zamachnął ogromną
belką, która musnęła końcówki włosów Yurego i z impetem uderzyła w ścianę
budynku obok robiąc w niej sporą dziurę.
- Ktoś cię okłamał! – Krzyknął
łowca po raz kolejny uchylając się od ataku.
- Nie jesteśmy żadnymi
mordercami! – Kontynuowała Zara wskakując na plecy napastnika próbując go
przydusić. Jednak jego brak karku spowodowany dużą ilością mięśni sprawiał, że
nie wiele mogła zdziałać. Złapał ją za rękę i pchnął w ścianę. Kolejny raz
wziął zamach zza głowy i uderzył Yurego. Ten zwinął się w pół. Drewniana belka
z hukiem roztrzaskała się na plecach łowcy. Gdy mięśniak zdążył spostrzec, co
się właśnie stało na jego twarzy wylądowała masywna kamienna pięść. Wielkie
ciało padło na ziemię. Zara zebrała się spod ściany i podeszła do partnera,
którego ciało było z kamienia.
- Ktoś go nasłał. – Oznajmiła. – To nawet nie jest demon.
- Dlatego go nie zabijemy. –
Obydwoje powędrowali wzrokiem na drzwi, przy których stała tajemnica dziewczyna
w czerni. – Wiedziałem, że znowu zniknie.
- Czuję siarkę. – Oznajmiła dziewczyna.
– „Zmysły nigdy nie zawodzą”. Cały czas czułam ten zapach tylko znikał po
chwili, bo byliśmy za daleko.
- To ta kobieta w czerni to tylko
twój zmysł? – Zapytał Yuri patrząc ze zdziwieniem na Zarę.
- Nie! Po prostu mówię, że ona
miała rację. Włazimy do środka.
Dziewczyna wyważyła silnym
kopnięciem drzwi do pokoju numer 24 na drugim piętrze.
- Mam cię sukinsynu!
- Szlag! – Krzyknął przestraszony
demon pod postacią starszego człowieka.
Natychmiast przybrał swoją postać
przygarbionego trutnia o płonącym grzbiecie i chcąc się wywinąć pchnął ognistą
kulą w stronę łowców, którzy odskoczyli na bok i sam pobiegł w stronę wyjścia.
Yuri tknąwszy ściany znowu przybrał kamienny wygląd i uderzając w nią zrobił
ogromną dziurę a fragment, który odpadł zawalił się na uciekającego już w holu
demona. Ten ponownie przybrał formę mężczyzny. Yuri podniósł przygniatający go
kawałek ściany, a Zara wzięła szpiega za szmaty nie pozwalając mu się wyrwać.
Oboje wrócili do domu i przesłuchiwali go przez kilka godzin.
- On nic nie powie. – Powiedział Yuri,
a przywiązany do krzesła demon zaśmiał się triumfalnie.
- Może za delikatnie go
traktujemy. – Oznajmiła partnerka podchodząc do więźnia i biorąc zamach kopnęła
go prosto w twarz tak, że ten przewrócił się z krzesłem. Postawiła go ponownie.
– Gadaj albo ta twoja morda będzie wyglądać jeszcze gorzej niż zwykle! – Demon tylko
pokręcił przecząco głową. Kolejny but wylądował na jego twarzy powalając go na
podłogę. – Uwierz mi w obecnym stanie jestem jeszcze delikatna! – Kontynuowała
ponownie go podnosząc. Ten jednak dalej siedział w milczeniu. Skończyło się
kolejnym nokautem. – Widzę, że życie to ci nie miłe. – Już brała kolejny
zamach.
- Zaczekaj! – Odwrócił twarz z
grymasem próbując odchylić się od ciosu. Noga dziewczyny zatrzymała się. –
Powiem tylko już przestań mnie kopać. – Strach pokazał się w oczach i głosie
trutnia.
- No i w końcu jakiś konkret. –
Powiedziała zadowolona dziewczyna przysuwając sobie krzesło i siadając naprzeciwko.
– Nareszcie gadasz do rzeczy.
- Donagar znalazł amulet. I ma go
jeszcze ze sobą. – Wydyszał. – Jest z nim dwóch kretynów, którzy mu pomagają.
On przeszukał to mieszkanie, twoje poszlaki w książce go zaprowadziły do
amuletu. – Mówił dalej patrząc teraz na Yurego. – Zastąpił oryginał identyczną
kopią. Ale to wszystko, co wiem.
- Marna kopia. – Oznajmiła Zara
patrząc na partnera.
- Czy ty chcesz może, żeby but
mojej przyjaciółki ponownje wylądował na twoim ryju? – Zagroził Yuri chwytając
demona za koszulę. – A może nam powiesz gdzie teraz są, skoro Donagar ma go
jeszcze ze sobą?
- Ale ja nie wiem naprawdę! –
Zara podniosła się i odłożyła krzesło. Zrobiła krok w tył. – Obrzeża kolejowe! –
Łowcy popatrzyli z uśmiechem na siebie. – Są na obrzeżach dworca kolejowego.
Tam nikt nie chodzi.
- No i można? – Zapytała się
triumfalnym tonem dziewczyna.
- Uwielbiam twoje metody. –
Odpowiedział partner patrząc na trutnia.
- To teraz mnie wypuścicie? –
Zapytał przestraszony. Partnerzy uśmiechnęli się do siebie. Demon tego
kopnięcia już nie przeżył. Oboje wyszli z mieszkania, uniknąwszy w holu rozmowy
ze starszą lokatorką.
- Musimy się jak najszybcjej
dostać na peron. Nie wiemy ile mamy czasu.
Gdy znaleźli się w centrum miasta
Zara złapała partnera za rękę i zatrzymała go.
- Zaczekaj… - Rozglądnęła się
pochłaniając powietrze w nozdrza. – Są tu.
Oboje rozglądnęli się uważnie. Nie
było przed północą praktycznie żadnej osoby. Nagle zza wąskiej alejki wyszedł
wysoki siwy mężczyzna w skórzanym płaszczu, a z nim dwójka niezadbanych
partnerów.
- Jasna cholera! – Krzyknął siwy
mężczyzna. – Brać ich!
Dwa demony już w swojej postaci
rzuciły się do ataku. Na placu zrobiło się gorąco. Ogniste pociski latały koło
głów.
- Zajmij się nimi kochana. –
Powiedział Yuri zrzucając z siebie płaszcz i chwytając się metalowej latarni.
- Nie ma problemu. – Odpowiedziała
dziewczyna również zrzucając z siebie płaszcz. Padła na kolana wyginając się w
pałąk. Kręgosłup stał się widoczny dokładnie tak jak w pociągu. Palce wydłużyły
się, a z nich wyrastały czarne szpony. Krzyknęła unosząc głowę do góry i
rozkładając ręce, które nabierały masywnego kształtu. Twarz wydłużyła się a
zęby powiększyły stając się szpiczaste. Źrenice poszerzone nabierały mocniejszego
niebieskiego koloru. Nogi wydłużyły się i podobnie jak ręce przybrały kształt zwierzęcych
łap. Jej ciało pokryło się czarnym jak smoła futrem jedynie przez grzbiet
przebiegał śnieżnobiały fragment futra. Demony zatrzymały się przed posturą
dwumetrowego wilkołaka. Bestia podniosła cielsko na dwóch łapach patrząc z góry
na przygarbione demony. Wypuściwszy parę z nozdrzy zaryczała, a moc ryku
rozniosła się po całym mieście. Bez dłuższego namysłu rzuciła się na trutnie.
Łapiąc tego, który był bliżej wbiła się szponami w czaszkę i tułów rozrywając
go bez większych problemów na dwie połowy. Yuri tylko zerknął na partnerkę, na
jego ustach pojawił się lekki uśmiech, po czym skierował się w stronę starca
przybierającego już formę potężnego czarta. To był ten sam, który zastał go w
mieszkaniu. Uniknąwszy kuli ognia natarł na demona wbijając go w ścianę
budynku. Ciosy metalowej pięści spadały jak grad na brzuch czarta. Ten jednak
trzasnął rogami w głowę Yurego i gdy tylko stracił orientację odepchnął go tak,
że wylądował na pobliskiej latarni. Starcie trwało chwilę. Siła czarta była
dość spora jednak Zara szybko rozprawiła się z trutniami i stanęła u boku
przyjaciela. Demon wycofał się i pobiegł w stronę opuszczonego domu przy Rue de
Rivoli. Wbiegł do piwnicy, a za nim nie spuszczając go z oka łowcy. Cofał się
powoli do tylnej ściany gdzie zaczął formować się portal. Czarna przestrzeń, z
której buchał ogień i czuć było woń śmierci.
- To już koniec, ale jeszcze się
spotkamy. – Powiedział czart. Gdy chciał wejść do wrót Otchłani przed nimi
zaczął formować się kłęb czarnego dymu. Wirował między demonem a wrotami. Stawał
się coraz gęściejszy.
- Co, do…
- Nie tak prędko. – Powiedział delikatny
głos, a czarny dym opadł ujawniając gotycką dziewczynę.
- Czarna dama! – Demon cofnął się
jakby lękając się niewielkiej kobiety. – To niemożliwe!
Dziewczyna wyrysowała palcem znak
przed czartem, który zabłysnął czerwonym światłem tak, że można było dostrzec
wzór. Znak rozprysnął się, a pod kopytami demona zatoczył się ognisty krąg
spalając go. Został z niego tylko popiół, w którym leżał amulet. Wrota zostały
zamknięte. A tajemnicza kobieta podeszła podając Yuremu Amulet Przeznaczenia i
okrywając swoją czarną peleryną Zarę, która przybierała swój ludzki kształt.
- Kim jesteś? – Zapytał Yuri po
raz kolejny nie mogąc wyjść z podziwu. To, co właśnie zobaczył, to czego
doświadczył było rzeczą, magią, której nigdy wcześniej nie widział i się z nią
nie spotkał. – Co się stało z demonem?
- Moja osoba pozostanie jeszcze
owiana tajemnicą. – Powiedziała delikatnym głosem. – To była pieczęć Odesłanie
Demona. Wysyła demona tam skąd już nie wróci. – Kończąc zdanie odwróciła się i
ruszyła przed siebie.
- Dziękujemy za pomoc! – Krzyknął
za nią.
Dziewczyna obróciła się i z
uśmiechem dodała:
- Tam skąd pochodzę zwą mnie
Czarną damą.
Zatoczyła koło wokół siebie
podnosząc obłok czarnego dymu i znikając razem z nim. Zara opatulona w czarny
materiał spojrzała ze zdziwieniem na partnera. On objął ją i oboje wyszli z
budynku. Wrócili do mieszkania szybko mijając hol. Dziewczyna ubrała się i
razem siedli przy stole podziwiając błyszczący diament usadzony w srebrnej oblamówce
amuletu.
- Mamy go. – Powiedziała z
zadowoleniem Zara.
- Mamy… - Yuri obrócił artefakt w
dłoni. – Następny przystanek Chiny.
Niespodziewana zmiana planów
Wagony
pociągu stały jeszcze w płomieniach leżąc to na boku to na dachu zniszczone
doszczętnie u podnóża klifu. Czarny dym unosił się w powietrze z dopalających się
wagonów tworząc ciemną chmurę pyłów i iskier. Mimo chłodnego popołudnia żar
podnosił temperaturę do krytycznych stopni. Głuchą ciszę przerywały co jakiś
czas zgrzytania blach i strzelanie palącego się drewna pociągu.
Około
godzinę wcześniej.
- Do Pragi dojedziemy za niecałe
dwadzjeścija godzin, więc przygotuj się na długą podróż Zaro. Posłałem list do
naszego przyjaciela Shao, że dotrzemy do Shanhaiguan za dwa dni. Napisałem o
zwołaniu starych przyjaciół, a resztę wytłumaczę jak się spotkamy. W razje
gdyby informacja została przechwycona nikt nie dowje się żadnych konkretów.
- Przypomnij mi, co teraz nas
interesuje? – Zapytała dziewczyna siadając na kanapie i wykładając nogi na
stoliczku wystającym ze ściany wagonu.
- Następny cel to Włócznia
Śmierci. – Odpowiedział Yuri stając przy oknie i obserwując mijające ich pola i
drzewa.
Dziewczyna wyjęła z plecaka obok
starą księgę i zaczęła ją wertować. Chwilę później zatrzymała się gdzieś po jej
środku i zaczęła czytać mrużąc lekko oczy.
- To włóczni Zhu Yuanzhanga. W
wieku 24 lat, gdy wojska mongolskje zniszczyły klasztor buddyjski, w którym
przebywał on przyłączył się do njich i niedługo potem z jego umiejętnoścjiami
został przywódcą. Jego orężem wtedy stała się włócznia zrobiona przez największego
chińskiego kowala. Ta włócznia przelała wiele ludzkiej krwi, dlatego przybrała
imię Włóczni Śmierci.
- Dokładnje. Niedługo potem
poślubił córkę przywódcy jakiegoś tam powstania i został dowódcą wielkiej armii
liczącej ogromy chińskich żołnierzy. Został pierwszym cesarzem Chin z dynastii
Ming i przyjął imię Hongwu.
- I wprowadził papierowy pieniądz…
- Dopowiedziała Zara.
- To akurat mało ważne. –
Odpowiedział Yuri i spostrzegł, że coś pojawiło się na niebie jednak po chwili
zniknęło w chmurach. – Brzydka pogoda dzisiaj. – Usiadł na kanapie naprzeciw
dziewczyny i zaczął czytać gazetę.
Jechali tak przez pola lasy
wioski. Stukot kół pociągu wybijał rytmicznie melodie, z holów wagonowych
dochodziły różne rozmowy ludzi. Czas leciał powoli, a droga do Pragi jeszcze
długa. Zara i Yuri rozmawiali jeszcze o Czarnej Damie, zastanawiając się kim
jest, skąd pochodzi, dlaczego im pomaga albo czy to tylko pozory. Jednak moc,
jaką posiada wprawia ich w zdumienie. Czarna magia? Może ona jest
czarnoksiężnikiem, może tak naprawdę w ogóle nie istnieje. Oboje ją jednak
widzieli czarną damę w gotyckim stylu o pięknych rudych włosach i tajemniczym
spojrzeniem.
- Nie mam pojęcia… - Powiedział
Yuri. – Nawet nie wiemy czy jej możemy ufać.
- Ale widzę jak ci ślinka cieknie
na jej widok. – Odpowiedziała Zara zakładając ręce na piersi. – Normalnie gapisz
się na nią jak na jakieś bóstwo!
- Bo jest niezjemska… - Odpowiedział
Yuri wychodząc zadowolony z przedziału.
- Co za amant! – Burknęła pod
nosem i wyszła za nim.
Przez godzinę jeszcze rozmawiali
w holu o tym gdzie znaleźć kolejny relikt i czy każdy z członków Elitarnych
Łowców zgodzi się przyłączyć i powrócić do grupy.
- Myślę, że Shao z pewnoścją się
przyłączy jest mi winny przysługę. Nikt tak nie uwiódł matki Natury jak on. –
Zaśmiał się Yuri. – A chętnie znowu zobaczę go w akcji. Ciekawe czy dalej
prowadzi nauki Shaolin.
Chwilę później za szybą dojrzeli
dziwny kształt na niebie. Spojrzeli po sobie pytająco i ponownie za okno. Przejeżdżali
właśnie przez most, gdy spod niego tuż przed szybą przemknęło ogromne zielono
szkarłatne uskrzydlone zwierze.
- Ten zapach… - Zaczęła
dziewczyna robiąc krok od okna i próbując się zastanowić czy już kiedyś go nie
poczuła. – Jest dziwny.
- Demony? – Zapytał partner
wpadając do przedziału.
- Nie, nie czuję siarki. –
Odpowiedziała zasuwając za sobą drzwi. – To coś jak kwas…
Nagle szarpnęło pociągiem. Coś
wylądowało na dachu. Krzyki zaczęły nieść się przez przedziały. Znowu
uderzenie. Dach przedziału przebiły wielkie szpony, a Yuri i Zara momentalnie
uchylili się. Z góry dochodziły dziwne dźwięki i ryk skrzydlatej bestii.
- Co, do… - Zaczął Yuri ale łapy
wyszarpały wielką dziurę w dachu przez którą wpadli oprawcy. – To gnolle, wiej!
Obydwoje rzucili się do holu.
Włochate bestie postury człowieka i pyskiem hieny z toporami w rękach
wyskoczyli za nimi.
- Czego oni chcą? – Krzyczała Zara
przechodząc do kolejnego wagonu.
- To grabjeżcy. Szukają różnych
łupów, świecidełek i innych cjekawych dla njich rzeczy.
- To, w czym problem? –
Zatrzymała się nagle i spojrzała na partnera pytająco. – Można im oddać, co
mamy.
- Zabijają każdego bez wyjątków. –
Odpowiedział i popchał ją do przodu.
Jednak przed nimi pojawili się
następni. Yuri kiwnął głową do Zary sugerując, że czas się bronić. Dziewczyna przyjęła
pozycję do ataku i natarła na dwóch przeciwników. Yuri również mając przed sobą
jednego rzucił się na niego. Jedną ręką tknął ściany i wyskakując na barki
napastnika drewnianymi już plecami rozniósł dach przedziału wyskakując
jednocześnie na niego. Na niebie szybowała ogromna wiwerna. Smoko-kształtne
stworzenie posiadające jedynie tylne odnóża ze szpiczastymi pazurami, które bez
problemu cięły nawet stal. Miała długą szyję i pysk wypełniony ostrymi zębami,
a z niego ciekł zielonożółty kwas przeżerający wszystko. Ogon równie długi
zakończony haczykowatym ostrzem. Na dach wyskoczyły dwa gnolle gotowe do ataku.
Część pociągu stała już w płomieniach a z poszczególnych wagonów dobiegały
jeszcze ludzkie krzyki. Mimo iż gnolle łupiły dla świecidełek zostawiały za
sobą jedynie odór śmierci i zniszczenie. Yuri zaparcie bronił się na dachu
pędzącego pociągu. Jeden z nich zaatakował swoim toporem jednak chybił.
Następnie natarł drugi i oboje nacierali na Yuriego, który raz po raz słaniał
się przed ciosami przeciwnika, co jakiś czas jeszcze zerkając czy wiwerna nie
podejmuje ataku. Drewniana pięść padła na pysk nacierającego gnolla wybijając
mu kilka przednich kłów. Powalony stoczył się z dachu. Drugi tylko zerknął na spadającego
towarzysza i ponownie natarł. Ostrze śmigało przy twarzy coraz bliżej. Yuri
podejmując defensywę cofał się powoli wchodząc na środkowy wagon pociągu. Topór
ponownie błysnął koło twarzy jednak kolejny cios zablokował kontratakując.
Kopnął przeciwnik odsyłając go na poprzedni wagon. Na dole w holu również
toczyły się zawzięte starcia. Zara nie dawała za wygraną. Zwinnie unikała gradu
ciosów i kontratakowała powalając przeciwników na ziemię. Nagle z holu obok
można było usłyszeć dziwne wycie. Gnolle zebrały się z ziemi i wyskoczyły przez
okno, a chwilę później latająca bestia zatoczyła krąg w powietrzu i z impetem
uderzyła cielskiem o środkowy wagon powalając tym całość. Czas jakby spowolnił.
Wokół pękały ściany, gięły się blachy, a gnolle zeskakiwały na ziemię przez
okna i z dachu, a płonący pociąg zwalił się ciężko z hukiem na zbocze klifu.
Nastała głucha
cisza i ciemność. Mrok spowił wszystko, jedynie można było usłyszeć błagania zwykłych
ludzi o życie, a później szust powietrza i odgłos ostrza przecinającego ciała
padające następnie na ziemię. Chichot gnoili mordujących dla zabawy. Potem już
nawet nie było nic słychać. Ogarniętą ciemność przykryła głucha cisza.
***
Do świadomości zaczęły docierać
jakieś głosy. Jeszcze stłumione, ale z chwili na chwilę stawały się bardziej
wyraźne. Nagle światło zaczęło razić w oczy.
- Ocknij się! – Mówił jeden z
głosów.
- Wstajemy dziwaku! – Dołączył się
kolejny.
Oczom mężczyzny ukazały się dwie
postacie, gdy tylko przyzwyczaił się do światła. Były to gnolle. Zarośnięte humanoidy
o pyskach hien i zwierzęcym charakterze. Miały na sobie lekki pancerz, zdaje
się kolczugę oraz różnego rodzaju topory u pasa.
- Jak się nazywasz? – Zapytał wyższy.
- Dlaczego mnje jeszcze nie
zabiliścje? – Zapytał mężczyzna. – Grabicje przydrożną kolej i mordujecie
wszystkjich. Co ja tu robie żywy?
- Patrz Ronir, jaki obeznany. –
Zaśmiał się niższy.
- Zabijamy ludzi, a ty nie jesteś
zwykłym człowiekiem. Widzieliśmy jak twoja skóra zamienia się w drewno, poza tym
świetnie sobie radzisz w walce w ręcz. Jesteś wojownikiem albo jakimś dziwnym
stworzeniem. – Odpowiedział wyższy, który jak można było się już domyślić miał
na imię Ronir. – Chcemy tylko poznać kilka informacji. Więc jak się nazywasz i
gdzie zmierzałeś?
Mężczyzna rozejrzał się wokół. Był
w jakiejś komnacie. Było chłodno i wilgotno, co wskazywało, że to jakaś forteca
przy jeziorze lub rzece. Zresztą gnolle lokują się w takich miejscach,
moczarach. Sala była niewielka, przykuty do kamiennego muru rękami w górze
oddychał ciężko. Na wejściu do komnaty stało jeszcze dwóch strażników przyglądających
się sytuacji, a na balkonach na piętrze stało czterech łuczników. Łucznicy
różnili się od gnolli. Wyglądali jak jaszczurki również o posturze człowieka.
Ubrani w skurzane zbroje stali nieruchomo obserwując wszystko uważnie.
- Mam na imię Yuri. – Odezwał się
w końcu. – I właśnie zmierzałem iść po jego strzałę żeby ci ją wsadzić w dupę. –
Zakończył z uśmiechem wskazując głową na jaszczura u góry.
Mniejszy gnoll parsknął, po czym
zasłonił pysk łapą. Widać niektórzy z nich są blisko spokrewnieni z hienami.
Ronir spojrzał złowrogo na partnera.
- Zamknij się Uril albo wybiję ci
ząbki z twojej ucieszonej mordy! – Skarcił go i zwrócił się do więźnia. – A ty
mądralo jeszcze wszystko wyszczekasz albo też wybiję ci zęby z tej
niewyparzonej gęby! – Po tych słowach uderzył Yuriego w brzuch. - Zabrać go do Obelisku
Krwi!
Złożyli mu opaskę na oczy i
rozpięli łańcuchy przy nadgarstkach. Z braku siły bezwładnie upadł na ziemię.
Dwóch strażników wzięło go pod ręce i zaciągnęli do kolejnego miejsca, jakim
były Obeliski Krwi. Było to coś w rodzaju piramidy, a w jej środku w centrum
stały dwa kamienne słupy – obeliski. Na nich były jakieś napisy, symbole
zapewne zapisane w językach gnolli. Stały one naprzeciw siebie. Z ich środków
od wewnątrz wisiały łańcuchy, a od zewnętrznej strony były koła, na które
nawijał się ten łańcuch. Przypięli ręce Yuriego, a ten klęczał chwiejąc się z
braku sił. Zdjęli mu z oczu opaskę i ponownie blask wpadający z dziury u góry
piramidy oślepił go. Wstrząsnął głową i rozejrzał się wokół. Była to taka mała
sala tortur. Jako, że u gnolli rzadkością jest branie jeńców i torturowanie ich
to nie potrzebna im była większa sala i więcej sprzętu.
- Dobra, gadaj, co wiesz. – Zapytał
Ronir. – Jeśli powiesz gdzie zmierzałeś ze swoją przyjaciółką, która również
dobrze radzi sobie w walce to cię nie zabijemy.
- Ta… - Zakaszlał Yuri i powoli
nabrał powietrza. - … akurat. Zabijecie mnie czy wam coś powiem czy nie…
Dwóch żołnierzy podeszło do kół i
zakręcili parę razy naprężając łańcuchy, które uniosły ciało Yuriego.
- Myślę, że więcej radości nam
sprawi torturowanie ciebie i patrzenie jak sam zdychasz z wyczerpania. – Ronir
wyszczerzył swoje białe zęby i zachichotał. – Tak, więc słucham. Powiedz nam
gdzie i po co kto taki jak ty jechał, czego szukacie?
- Dlaczego myślisz, że czegoś
szukamy? Może jestem tylko zwykłym podróżnikiem.
- Moi ludzie znaleźli w twojej
kieszeni to świecidełko. – Wyjął ze swojej sakwy amulet. – Czy zwykły podróżnik
posiada tak niezwykły przedmiot?
- To już medalionu mieć nie
można? – Wydyszał Yuri. – Babcia mi go dała. – Uśmiechnął się jednak uśmiech
szybko zszedł mu z twarzy, bo ból przeszył jego poobijane ciało.
- Nie jestem idiotą! – Krzyknął Ronir.
– To Amulet Przeznaczenia. Znamy się na świecidełkach a już tym bardziej na
reliktach. Wiemy, czym handlujemy i jaką cenę za to chcemy. Dwójka wyszkolonych
ludzi wiezie relikt do Pragi! Po co? – Wzburzył się. – Podkręcić go! –
Żołnierze zakręcili kołami zwijając łańcuch i naciągając ręce Yuriego. Poczuł
jak mięśnie naciągają się, a krew w żyłach pulsuje coraz mocniej. – Gadaj, na
co wam taki skarb?
- Dała nam go twoja matka…
- CO!? – Ryknął gnoll.
- Powiedziała, że z twoją mordą
nie będzie ci pasować. – Na twarzy Yuriego znowu pojawił się lekki uśmieszek.
- Tego już za wiele! Wyrwać mu
ręce, nich zdycha! – Ronir wyszedł a jego głos niósł się po całej sali echem.
Gnolle zaczęły kręcić zwijając
łańcuch a ciało Yuriego rozciągało się. Żyły wyszły na wierzch, a on sam już
czuł, że ręce za chwile wyskoczą mu z barków. Słychać było strzelanie kości w nadgarstkach.
Teraz po Sali niósł się krzyk Yuriego. Ronir pojawił się z powrotem.
- Rozkujcie go! – Rozkazał. –
Masz szczęście gnoju, że mam dobry humor. Wrzućcie go do Wilczych Dołów.
Żołnierze rozkuli go i wywlekli z
sali. Ronir szedł za nimi.
- Wiesz przyjacielu jak głodny
potrafi być wilk w niewoli niekarmiony przez dwa dni? – Ronir zadał pytanie
więźniowi i samemu sobie odpowiedział. – No, więc jest tak głodny, że gdyby nie
czuł, że nadchodzi wyżerka jego życia rozszarpałby sam siebie. Poznaj moje
dobre serce i wiedz jedno. Jutro umrzesz szybciej niż ci się wydaje. I jak
znajdziemy twoją dziewczynę żywą… - Zatrzymali się przed długim, głębokim na
trzy metry rowem przed fortyfikacją, z którego końca widać było kratę, a za nią
chodzący w kółko nienażarty potężny wilk. - … to zrobimy jej takie piekło, że
będzie błagała o szybką śmierć.
Do rąk Yuriego przykuli grubą
belkę, która przechodziła za plecami tak, że mógł ruszyć tylko dłońmi, po czym
zepchnęli go do Wilczego Dołu.
- Za dwa dni mój przyjacielu, jak
dożyjesz to umrzesz tak, więc alarai pradi.
Ronir i żołnierze odeszli a Yuri
leżał na plecach ledwo przytomny, a belka boleśnie wyginała mu kręgosłup. Z
oddali słychać było jedynie warczenie wygłodniałego wilka.
***
Pod jednym z
wagonów leżała nieprzytomna dziewczyna. Ubrania miała podarte, z licznych ran
na ciele sączyła się krew. Włosy bezwładnie powiewały na wietrze muskając twarz
dziewczyny. Przez jej ramie przechodził stalowy pręt, prawdopodobnie fragment
zniszczonego pociągu.
Dziewczyna ocknęła się i wykrzywiła twarz z
bólu wyduszając z siebie niemy jęk. Spojrzała na swoje zakrwawione ramie, w
którym pręt poruszał się delikatnie przez pulsujące mięśnie. Przygwożdżona
wagonem nie mogła ruszyć się z miejsca. Była jak sparaliżowana ledwie ruszała
kończynami, co jednak dało znak, że ma władzę w rękach i nogach. Nagle wagon
zaczął się obsuwać. Dziewczyna poczuła szarpnięcie w okolicach ud tam gdzie
właśnie wagon ściskał najbardziej. Podłoże, na którym leżała było lekkim
zboczem zsuwającym się ku klifowi. Ciężar maszyny powodował, że objeżdżała ona
w stronę przepaści. Dziewczyna szybko spostrzegła, że jeśli czegoś nie zrobi
wagon połamie jej nogi, a następnie spadnie razem z nim z klifu. Próbowała się
ruszyć. Bezskutecznie. Wagon ponownie osunął się o kilka centymetrów, tym razem
dziewczyna krzyknęła z bólu. Poczuła również szarpnięcie w ramieniu. Metalowy
pręt przebijający jej rękę wbił się do ziemi. Każdy ruch powodował rwanie
mięśni i porażający przepływ bólu. Ponownie nastąpiło przesunięcie. Zgięła się
w pół, biorąc ogromną ilość powietrza, łapiąc za pręt i szarpiąc z całej siły
wyciągnęła go z ziemi i z ramienia. Potok krwi zlewał się wężykiem po jej ręce.
Dziewczyna szybko ustawiła pręt między nogami wkładając go pod spód
przygniatającej jej maszyny. Kolejne drgnięcie i wagon uniósł się lekko na
pręcie, który wygiął się delikatnie. W tym czasie, w tym ułamku sekundy ranna
wysunęła się spod ogromnego ciężaru i przeturlała się na bok. Siła wagonu
wgniotła stalowy pręt w ziemię powodując jej pęknięcie. Klif załamał się i zsypał
w przepaść z wagonem.
Dziewczyna
poczuła ulgę, gdy swobodnie poruszyła nogami. Leżała przez chwile wpatrując się
w czarne od dymu niebo. Iskry spadały jej na ubrania wypalając małe dziurki.
Poczuła piekący ból w ramieniu, z którego dalej leciała krew. Podniosła się powoli.
Chwiejnym krokiem trzymając ranę podeszła do kolejnego wagonu. Weszła do niego
przez rozwalony otwór w dachu rozejrzała się sprawdzając czy ktoś przeżył. Przeszła
dalej przez kłęby dymu i żar docierając do lokomotywy gdzie znajdował się piec,
z którego jeszcze się tliło. Wyjęła z niego pogrzebacz i rozżarzony koniec
przytknęła do dziury w ramieniu. Jej ciało zawrzało. Poczuła się jakby wbijano
w każdy jej nerw gorącą igłę. Wyszła z lokomotywy i poczęła szukać przyjaciela.
Na ziemi leżało mnóstwo ciał, wszędzie była krew. Jedno wielkie pobojowisko,
można było nawet dostrzec głowy kobiet i dzieci nabite na wystające fragmenty
pociągu. Nagle usłyszała rozmowę, jakieś głosy, zbliżały się. Poczuła znowu
dziwny zapach. Ledwo mogąc chodzić ukryła się w zawalonym przedziale miedzy
ścianą a kanapą.
- Gdzie ta suczka? – Zapytał jeden
wysoki głos. – Może nie żyje.
- Myślisz? – Zapytał drugi o
niższym tonie.
- Chyba nie zdążyła wyskoczyć z
pociągu. A jeśli przeżyła to daleko nie uciekła.
- Zabieramy się z tego gówna! –
Krzyknął jakiś trzeci głos i obydwa gnolle odeszły.
Nastała cisza. Dziewczyna wyszła z
ukrycia i zaczęła przeszukiwać fragmenty wagonów i ciała leżące na ziemi.
Nigdzie nie znalazła właściwej osoby. Wyszła na tory i ostatni raz zajrzała za
siebie. Widok był przerażający. Zacisnęła dłoń na ramieniu i ruszyła przed
siebie wzdłuż torów. Kilka kilometrów później wyczerpanie i brak wody dały się
we znaki. Ciało odmawiało posłuszeństwa, nogi miękły, a obraz rozmazywał się i
blakł, aż w końcu zniknął. Dziewczyna padła twarzą na ziemię.
Shao Wu – Wei
Grupka
demonów pojawiła się przy miejscu wypadku pociągu zmierzającego do Pragi.
Przygarbione, przesycone odorem siarki z pokrzywionymi zębami przeszukiwały
pozostałości pociągu u zboczu klifu.
- Gnolle… - Zasyczał jeden z
nich. – Parszywi handlarze i wyrzutki społeczeństwa. Zapewne przyszli po
świecidełka.
- Widzisz to? – Wyskrzeczał drugi
pokazując na ślad krwi ciągnący się po żwirze wzdłuż torów. – Ktoś przeżył.
Chodźcie może daleko nie zaszedł.
Czerwone potwory z otchłani
ruszyły wzdłuż śladów krwi. Kilkadziesiąt minut później zobaczyli przy torach
leżącą na ziemi nieprzytomną dziewczynę.
- Patrzcie!
- Czy to nie ta łowczyni, której
szuka nasz pan?
Demony powoli zaczęły podchodzić,
jednak powstrzymały się słysząc nadchodzące kroki. Szybko przybrały postacie
ludzkie by nie wzbudzić podejrzeń i ewentualnie zaatakować z zaskoczenia. Z
polnej dróżki wiodącej do pobliskiego miasteczka wyszła dość wysoka kobieta.
Miała wysokie brązowe buty (coś w stylu kowbojek) niebieskie dżinsowe spodnie
staranie upchnięte do butów oraz białą koszulę – muszkieterkę. Twarz miała lekko
pociągłą z niewielkim nosem, rumiane policzki, wyraziste duże oczy o potrójnym
kolorze i niewielkie usta. Włosy miała bardzo jasne, niemalże platynowe, które
prawie zlewały się ze śnieżno białą koszulą. Demony cofnęły się o krok, gdy
kobieta zbliżyła się do nieprzytomnej. Uklęknęła i sprawdziła puls przykładając
dwa palce do szyi. Był bardzo słaby. Położyła zimną dłoń do jej czoła, a
dziewczyna otworzyła lekko oczy. Jej wzrok spoczął na nieznajomej. Otworzyła
usta lecz ponownie odpłynęła. Wysoka kobieta zerknęła na czterech mężczyzn
stojących i przyglądających się sytuacji. Jeden z demonów stojących na przedzie
skinął głową do reszty na znak ataku jednak, gdy podeszli bliżej kobieta
wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń. Ten gest momentalnie wstrzymał
podchodzące demony. Popatrzyli po sobie krzywiąc się i cofnęły powoli do tyłu.
Jasnowłosa kobieta podniosła ranną opierając jej ciężar na swoich ramionach i
powoli oddaliła się w stronę miasteczka. Demony stały i patrzyły na nią jak
oddala się i znika podążając polną ścieżką.
Zara
powoli otworzyła oczy. Blask słońca padający przez okno raził tak, że chwilowo
nie mogła nic zobaczyć. Przetarła oczy. Poczuła pod sobą miękkie łóżko, na którym
dawno nie miała okazji się wylegiwać. Pokój, w którym się znajdowała był jasny,
na ścianach wisiały obrazy przedstawiające różne sceny. Nagle do pokoju weszła
wysoka kobieta.
- No i jak się czujesz? –
Zapytała. Miała delikatny głos, który niósł się w powietrzu niczym niebiański
śpiew. – Lepiej z tobą?
- Chyba… - Zaczęła, a czuła się
tak jakby nie mówiła od wieków. - … chyba jeszcze nie do końca.
- Potrzeba ci może czegoś?
- Mam sucho w ustach… - Usilnie
przełknęła ślinę. – Masz może trochę wody?
Kobieta wyszła i niecałą minutę
później wróciła z kubkiem zimnej wody. Delikatnie pomogła się unieść Zarze i
przystawiła kubek do jej ust. Po dwóch łykach jej głos nabrał zupełnie
„świeższej” barwy.
- Dziękuję. Gdzje ja jestem? –
Zapytała Zara rozglądając się ponownie po pomieszczeniu. – Pamiętam, że upadłam
z wyczerpanja. Na pociąg napadli… - Wstrzymała się nagle i po chwili
kontynuowała. - … jacyś ludzie. Wykolejił się i wszystko zaczęło płonąć. Mój
przyjacjel gdzieś zniknął. Musieli go porwać. Albo… albo gorzej. Widziałam
mnóstwo ciał, Kobiety i dzieci... wymordowani. Gdzie ja jestem?
- Spokojnie. – Odpowiedziała
kobieta. – Moje nazwisko to Carter. Znalazłam cię nieprzytomną przy torach i
słyszałam o wypadku. Jesteś w wiosce niedaleko torów o nazwie Thiaucourt –
Regnieville na północnym wschodzie Francji.
- Regiony Lotaryngii…
- Tak.
- Jestem Zara Wilkow i bardzo
dziękuję za pomoc. – Oparła się na łokciach próbując wstać. – Jednak muszę już
iść, mój przyjacjel mnie potrzebuje.
- Spokojnie odpocznij jeszcze chwilę.
– Powiedziała Carter kładąc ponownie Zarę. – Musisz odzyskać sił. Zaraz podam
ci zioła ze specjalnej receptury. Do dwóch godzin postawią cię na nogi, a
twojemu przyjacielowi na pewno nic nie jest. – Mówiąc to wstała i przeszła do
pomieszczenia obok, a przypuszczalnie była to kuchnia. – Powiedz mi. – Mówiła
głośniejszym, ale tak samo anielskim głosem. – Jesteś Rosjanką sądząc po
akcencie.
- Tak. – Odpowiedziała Zara.
- Co cię sprowadza do Francji, a
właściwie do Pragi? Bo pociąg, którym jechałaś właśnie tam zmierzał. Nie
wyglądasz na podróżnika, a sądząc po tym, że udało ci się uciec przed tymi,
którzy na was napadli to jesteś dość silna i zdolna.
Ta
kobieta za dużo gada – Pomyślała
Zara. – Za dużo pytań, za bardzo węszy.
Jestem wdzięczna za pomoc, ale musze się stąd wyrwać i to szybko.
- To jak? – Zapytała ponownie
wchodząc do pokoju i podając jakiś dziwny napój, który pachniał jak trawa
zmielona z czosnkiem. – Dokąd się wybierałaś?
- Jechałam do rodziny. –
Skłamała. – Mój brat z tatą mieszkają w Pradze i razem z moim przyjacielem
chcieliśmy ich odwiedzić. – Zara wypiła dziwny napój duszkiem. Smakował
paskudnie, więc zrobiła to szybko by nie puścić pawia. – Dziękuję to było… -
Przetarła usta ręką i oddała kubek. - … obrzydliwe…
- Ale za dwie godzinki będziesz
jak nowo narodzona. – Carter uśmiechnęła się i usiadła na wiklinowym krześle na
biegunach. – A teraz proponuję ci się wykąpać to też ci dobrze zrobi.
Przygotuję ci ręczniki i czyste ubrania.
- Jesteś chyba njeco wyższa ode
mnie. – Zauważyła Zara.
- Nie szkodzi mam jeszcze ubrania
po swojej młodszej siostrze, która była mniej więcej twojego wzrostu. –
Odpowiedziała.
Zara wstała powoli z łóżka i
uczyniła tak jak zaleciła jej kobieta. W tej sytuacji i tak był to jeden z
lepszych pomysłów. Sama była wyczerpana i obolała, a ciepła kąpiel dobrze jej
zrobi. Carter przyniosła jej miękkie i czyste białe ręczniki oraz ubrania po
siostrze. Zara napełniła wodą wanne, która podobnie jak w mieszkaniu przy Rue
de Rivoli stała nieobudowana przed ścianą wyłożoną do połowy ceramicznymi
płytkami koloru jasnego różu. Zdjęła z siebie poszarpane i zakrwawione ubrania.
Na ciele miała mnóstwo ran i siniaków. Ramię miała zabandażowane. Rozwinęła
delikatnie przesączony krwią bandaż i zerknęła na miejsce, w którym stal przebiła
się na wylot. Rana była starannie zszyta. Siedząc w ciepłej wodzie delikatnie
obmyła ramię wokół szycia, a następnie całe ciało wykrzywiając się z piekącego
bólu. Wyłożyła się wystawiając nogi na wannę i odpłynęła w głąb myśli.
Pociąg zatrząsł się gwałtownie i począł
przechyla się na jeden bok. Gnolle wyskakiwały przez okna, a z przedziałów
dochodziły jeszcze krzyki. Drewno pękało, stal się wyginała, szkło pękało.
Pociąg runął na ziemię przejeżdżając jeszcze kilkadziesiąt metrów. Wszystko
płonęło, zaczęło się robić mglisto, dym spowił wszystko dookoła. Zaczęła się
dusić. Nagle drzwi wyłamały się i uderzyły ją w głowę. Straciła przytomność.
Pociąg potoczył się jeszcze trochę a ciało bezwładnie przetoczyło się wypadając
przez tylne drzwi wagonu. Jakiś czas później ocknęła się przygwożdżona ogromnym
ciężarem. Ból rozrywał całe ciało… potrzebowała pomocy…
Nagle trzask wyrwał Zarę z
transu. Szybko wyskoczyła z wanny czując dziwny przypływ energii – adrenalina. Okazało
się, że spędziła w łazience ponad godzinę. Szybko wytarła się w ręcznik
obwinęła ramię w bandaż, wsunęła na siebie spodnie, gorset i koszulę. Wyszła z
łazienki.
- Co się dzieję? – Rzuciła
zapinając pasek.
- Mamy niezbyt uprzejmych gości.
- Musisz stąd uciekać! –
Powiedziała Zara biorąc niewielki wdech nosem. Od razu można było rozpoznać ten
odór. Śmierdzą z kilometra. – Zaufaj mi. – Popatrzyły po sobie. Jednak Carter
ani drgnęła. – Musisz uciekać!
- Wiem, kim oni są. – Oznajmiła
spokojnym głosem. – Wiem, CZYM są. – Zara wytrzeszczyła oczy na kobietę. Skąd?
Jak? – Wiem też, kim ty jesteś.
- Jak? – Zdziwienie nie zmazywało
się z twarzy Zary, a zabarykadowane drzwi powoli ustępowały pod naciskiem.
- Po pierwsze, jaki człowiek tak
okropnie śmierdzi siarką, a po drugie popatrz na swoje ręce. Rany nie goją się
w ciągu godzin. A twoich już prawie nie wdać. Widzisz te drzwi? – Zapytała
wskazując na drzwi koło kuchennej szafki. – To jest tylne wyjście. Wyjdziesz
nim i biegnij w stronę miasteczka. Znajdź człowieka imieniem Raul. Mieszka na
uboczu w starej chacie ze stajnią. Powiedz, że jesteś znajomą Carter i proszę
go o pomoc dla ciebie. – Drzwi zaczęły pękać, ze szpar przedostawał się ciemny
dym. – Odnajdź przyjaciela.
- A co z tobą?
- Już! – Podniosła głos a kolory
jej oczu zaczęły wirować. Wypchnęła Zarę w kierunku drzwi.
Dziewczyna wypadła na podwórko za
domem. Za sobą słyszała łomot rozpadających się drzwi i tłuczone szkło. Ile sił
w nogach pobiegła w stronę miasteczka by odnaleźć człowieka imieniem Raul.
Kilkaset
kilometrów dalej, sześć godzin do przodu. Wschodni kraniec Wielkiego Muru
Chińskiego. Na dziedzińcu twierdzy Shanhaiguan piętnastu młodych mnichów w
szarych strojach shaolin płynnie i synchronicznie poruszają się niczym odbicie
lustrzane swojego mistrza stojącego na przedzie szyku. Ruchy precyzyjne i
stabilne, poruszali się niczym powietrze, niczym kobra wprowadzona w trans
przez zaklinacza węży. Chwilę później wszyscy zatrzymali się. Mistrz zatoczył
ręką koło, a uczniowie na jeden sygnał ustawili się w półokręgu. Badawczo
przyjrzał się każdemu i spośród piętnastki wybrał dwóch.
- Gōngjí1! – Wydał komendę i ukłonił się
lekko.
Dwójka uczniów również pokłoniła się i wydała okrzyk do
ataku. Zaatakowali równocześnie. Dwie pięści natarły na mistrza. Byli od niego
wyżsi o pół głowy jednak ten bez problemu niczym wiatr przemykał im między
uderzeniami ręką i kopnięciami nogą. Był jak również woda. Ciosy wyprowadzone w
klatkę piersiową przeciwnika otwartą dłonią jak fala uderzająca o mur.
Uczniowie cofnęli się przed kolejnymi atakami mistrza. Ten kiwnął ręką do
kolejnych dwóch. Tera nacierało ich już czterech. Każdy z nich uderzał z siłą
kamienia, blokował ciosy z wytrzymałością stali, unikał ich niczym wiatr i
atakował z szybkością ognia. Gdy mistrz miał zamiar dać szanse kolejnym dwóm na
dziedziniec wkroczył jakiś człowiek. Prawdopodobnie z Francji sądząc po ubiorze
i akcencie, który można było usłyszeć, gdy mówił coś wchodząc. Mistrz uniósł
otwartą dłoń.
- Tíngzhǐ2!
Trzech uczniów zatrzymało się gwałtownie i lekko się
ukłoniło. Mistrz odwrócił się do podchodzącego mężczyzny jednak jeden z uczniów
nie chciał dać za wygraną i postanowił zajść swojego mentora z zaskoczenia. Nie
zdało się to na wiele, gdy tylko wyprowadził atak mistrz uchylił się od ciosu
złapał za dłoń ucznia i robiąc kilka płynnych zwrotów posłał go twarzą na
beton. Mistrz ponownie zwrócił się do mężczyzny.
- Shì shénme ne?3
- Nie potrafię chińskiego panie. – Odpowiedział mężczyzna
kłaniając się i podając jakiś list. – To przesyłka dla pana.
- Dziękuję. – Odpowiedział mnich odbierając przesyłkę. Przeczytał
uważnie marszcząc czoło po każdym zdaniu i zwrócił się w końcu do kuriera. –
Wiesz, co zawiera list?
- Nie panie. – Odpowiedział kłaniając się ponownie. – Ja
tylko dostarczam przesyłkę. Wiem tylko, że jest ona od pana Kakarowa.
- Dobrze. Prześlesz list ode mnie do Vladimira Krukowa, do
Moskwy. – Odwrócił się i zawołał do jednego z uczniów. - Dài gěi wǒ de yángpízhǐ!4
- Shīfu!5 –
Uczeń pokłonił się i pobiegł do środka twierdzy. Chwilę potem powrócił z
pergaminem i piórem. Podał mistrzowi kłaniając się.
- Przekażesz, że list jest od Shao Wu – Wei.
- Tak jest panie. – Kurier wziął list schował za pas i
wybiegł.
Shao ponownie chciał zacząć trening jednak przerwał im
sędziwy mnich o długiej siwej brodzie, podpierający się drewnianą laską. W ręku
trzymał prasę.
- Przybyła dzisiaj z Hamburga. – Powiedział podając Shao
kilkustronicową prasę.
Był w niej wycinek na temat ataku na pociąg jadący do Pragi.
Podane zostały niektóre ofiary oraz opisany sposób, z jakim zostały
zamordowane. Shao od razu połączył zdarzenia - wypadku pociągu oraz przybycie
Yuriego i Zary do Shanhaiguan. Przyjaciel napisał w liście, że zmierzają do
Pragi, a następnie do Chin. Do Pragi wyjeżdżał jeden pociąg i tylko ten właśnie
mógł wpaść w zasadzkę. Shao nakazał swoim uczniom rozejść się do domów każąc
zostać jedynie trzem.
- Shīfu! – Pokłonili się nisko.
- Jesteście moimi najlepszymi uczniami i proszę was o
wsparcie w mojej podróży. – Zaczął Shao. – Nie gwarantuje, że będzie łatwo i
daje wam prawo wyboru. – Każdy z nich pokłonił się ponownie i złożył przysięgę
wierności na znak, że są gotów oddać życie w walce u boku mistrza. – Tak, więc
weźcie swoje Wǔshì dāo6 i ruszamy natychmiast.
Strażnik ocucił
Yuriego niewielką ilością wody wylewając mu ją na twarz. Usta miał popękane
twarz zbielała, a dłonie zsiniały od nacisku metalowych kajdan, które
przyciskały nadgarstki do deski. Leżał na plecach, co powodowało, że kręgosłup
dawał się we znaki posyłając fale bólu przy każdym nawet najdrobniejszym ruchu.
Mimo wszystko próbował się podnieść. Było to ciężkie gdyż ni mógł wspomóc się
rękami. Obrócił się nogami to ściany.
- Witaj. Widzę, że jeszcze oddychasz. – Zachichotał Ronir
podchodząc do krawędzi Wilczego Dołu. – Mój wilk nie daje za wygraną za
niedługo połamie sobie zęby gryząc te stalowe kraty. – Wilk faktycznie był tak
głodny, że gryzł metalowe pręty, aż było słychać zgrzyt zębów. Co jakiś czas
uderzał też cielskiem o kraty próbując je wyważyć. – Widzę jak uchodzi z ciebie
życie, uwierz mi aż miło patrzyć jednak pozwolę mojemu pupilkowi najeść się
dziś przed północą, bo biedak padnie mi z głodu. Wiesz, co? – Kontynuował. –
Doszły mnie wieści, że demony rozprawiły się z twoją kochaną dziewczyną.
Znalazły ją w domu jakiejś katoliczki i wyrżnęły obydwie zanim zdążyły się
zorientować. Tak to smutne. Smutne, że nie mogłem na to popatrzeć, uwielbiam
takie krwawe imprezki może i by się jakieś łupy znalazły. Nabiłbym ich głowy na
mój „ludopłot”. Wzbogaciłbym ogród i niespodziewani ludzie, którzy czasem
przechodzą przez moczary omijaliby szerokim łukiem ten fragment ziemi. –
Monolog przewał jaszczur szeptają Ronirowi coś do ucha. – O, wybacz sprawy
handlowe wzywają. Doszły mnie interesujące wieści, a konkretnie, że demonom
bardzo zależy na tym świecidełku, więc czuje, że zarobię sporo forsy. –
Odwrócił się i odszedł, a z oddali było słychać słowa „zobaczymy się na kolacji
przed północą”.
Yuri brał głębokie wdechy i starał się myśleć trzeźwo. Był to
typ człowieka, który nie daje łatwo za wygraną. Ustawił nogi na murze wyginając
się na drewnianej desce. Czuł jak jego mięśnie pulsują, odczekał chwilę, wziął
ponownie głęboki oddech i krzycząc odepchnął się od ściany robiąc przewrót do
tyłu. Wylądował na kolana. Ryzykownym posunięciem mało nie skręciwszy sobie
karku mógł postarać się gdzieś przemieścić. Wszystko wymagało planu, czystego
umysłu. Klęcząc nabierał siły pobierając równomiernie powietrze. Rozejrzał się
dookoła. Rów o głębokości prawie dziesięciu stóp i ponad trzysta stóp długości.
Miejsce, z którego nie łatwo wyjść będą przykutym, a co dopiero nie mając sił
na chociażby podskok. Yuri uniósł się na równe nogi, wyczerpanie i fakt, że nie
stał dawno o własnych siłach spowodowało, że zachwiał się i runął twarzą w
ścianę jednak nie upadł. Ponownie się wyprostował i ruszył na drugi koniec
dołu. Da mu to choćby cień szansy na wymyślenie czegoś.
- Marzyłem o tym żeby zostać zjedzonym przez kuzyna
przyjaciółki w dole sporządzonym przez gnollich architektów. – Mówił do siebie
na głos. – Totalna porażka. – Chwiejnym krokiem dotarł do końca rowu i usiadł
pod ścianą na wprost kraty, w której czyhał ogromny czarny wilk. – Mam nadzjeję,
że żyjesz Zaro, bo ktoś musi powstrzymać tę bandę idiotów. Mogłem zostać
zwykłym detektywem jak Sherlock i co? Tatuś zafundował mi przemianę materji… -
Westchnął i spojrzał w sufit. Był w fortecy pod ziemią. Gnolle uwielbiają
moczary. – Przynajmniej moi lekarze nie muszą się martwić o niedobór żelaza. –
Uśmiechną się sam do siebie. – No, ale za to mogą zarzucić mi kamice nerkową…
Minęły z dwie godziny. Yuri siedział pod ścianą i mamrotał
coś pod nosem. Kilka pomysłów wpadało mu do głowy, każdy jednak wymagał sporego
wysiłku, co uniemożliwiało jego wykonanie. Próbował nawet tknąć się ściany lub
deski, do której był przykuty jednak była za szeroka, a sam był sztywno do niej
spięty. Z oddali było słychać wilcze skomlenie niosące się przez długi rów.
- Już niedługo. – Jaszczurzy strażnik przerwał przenikliwe
skomlenie. – Mam nadzieję, że ci się tu podobało. Nie każdy może pozwiedzać
tyle zakamarków naszej Cytadeli, co ty.
- Większość umiera w Obelisku Krwi?
- Nie, większość tu nawet nie dociera. – Odpowiedział z
uśmiechem na pysku i odszedł.
Nie wiedząc, kiedy Yuri przysnął kontynuując plany ucieczki.
Zara? Ty żyjesz? Gdzie ja jestem, co to za
dom? Shao, Hans, Vladimir. Ronir ma amulet musimy go powstrzymać, sprzeda go
demonom! Musimy obmyślić plan i dostać się na targ gnolli, z pewnością tam
będzie chciał sprzedać amulet… chwila… to sen. Rozpływacie się. Co to za tunel…
wilk? Ej stary obudź się, wstawaj, aaa!
Yuri przebudził się oblany wodą przez Ronira. Rozejrzał się,
dalej siedział na ziemi w brudnym i śmierdzącym rowie.
- Już czas. – Ronir podniósł łapę. – Otworzyć kraty.
Serce Yuriego zabiło szybciej. Poczuł jak w żyłach wezbrało
ciśnienie. Oddech przyspieszył. Z oddali widać podnoszące się kraty, a wilk
przedzierał się zanim jeszcze miał na to miejsce. Wyrwał się. Nagle wszystko
zwolniło, czarna postać zbliżała się mimo wszystko szybciej niż się wydawało.
Każde mrugnięcie było jak mijające kilkaset klatek na sekundę. Wilka stawał się
coraz wyraźniejszy. Z pyska ciekła ślina, a kły były wypiłowane przez stalowych
kratach. Yuri zamknął oczy. Ogarnął go spokój ducha i cisza. Przywitanie
śmierci? Światło w tunelu, otwarte bramy niebios? Skończyły się wszelkie
pomysły, pozostało odczekać kilka sekund, aż dorwie się do niego i kilka minut
aż rozszarpie mu gardło. To wszystko. Cisza.
- Nie odpływaj!
Yuri poczuł jakby porażono go prądem. Coś przepłynęło przez
jego ciało i bezwarunkowo zerwał się na równe nogi. Wytrzeszczył oczy, a puls
przyspieszył jak szalony. Spokój się zakończył. Poczuł pełną władzę w rękach.
Przed nim stał mały chiński mnich mający nie więcej niż sto sześćdziesiąt
centymetrów wzrostu. Był łysy a na czole miał wytatuowany chiński znak (mniej
więcej taki: 氣7).
Miał na sobie czarny strój shaolin, a w ręku dzierżył długi (większy od siebie)
bambusowy kij.
- Ziemia do Yuriego! - Chińczyk poklepał Yuriego po
zszokowanej twarzy – Musimy wiać!
- Shao? – Ocknął się i rozejrzał. Na ziemi leżał martwy wilk,
którego łeb był przekręcony o sto osiemdziesiąt stopni. – Cieszę się, że cię
widzę.
- Też się wzruszyłem, ale wiejmy! – Mówiąc to uderzył kijem o
ziemię, a z niej wysunął się w górę kamienny słup, którym wydostali się z
Wilczego Dołu.
- Ronir ma Amulet musimy go znaleźć! – Przypomniał sobie
Yuri.
- Jeden z moich uczniów pobiegł za nim.
- Wielki Shao Wu – Wei przyszedł z obstawą? – Uśmiechnął się
z lekka Yuri. – No wstydź się.
- Nie mam oczu dookoła głowy. Wziąłem troje najlepszych. Są
moimi dodatkowymi uszami, oczami i parami rąk i nóg do obrony.
Shao wyprowadził przyjaciela z podziemnej Cytadeli mijając
martwe gnolle i jaszczury. Wyszli przed moczary, tam czekała już dwójka uczniów
Shao.
- Gdzie Szczęśliwy Blask?
- Biegnie. – Odpowiedział jeden z uczniów. – I chyba my też
powinniśmy.
Ziemia zaczęła drżeć pod nogami. Yoshimitsu inaczej
nazywany Szczęśliwym Blaskiem biegł ile miał sił w nogach machając rękami by
Shao, Yuri i reszta też brali nogi za pas.
- Co się dzieję? – Zapytał Wu.
- Spuścili gorgony, wiej! – Yuri
pociągnął za ubranie przyjaciela i chwiejąc się biegł ku wyjściu z moczar.
Kilka minut później łapali oddech
pod mostem przy torach z dwie mile od zniszczonego pociągu. Każdy z nich sapał
zmęczony ucieczką. Yuri wyginał się, co chwile i zataczał kręgi rękoma by
rozluźnić spięte mięśnie. Był cały posiniaczony, na rękach i plecach widniały
rany, a na nich pozasychana krew.
- Gorgony. – Odpowiedział Yuri. –
Gnolle są hodowcami jednego rodzaju bydła – samce, czyli gorgony i samice, czyli
demigorgony. Mieliśmy szczęścje.
- Szczęście? Stratowałyby nas jak
mrówki!
- Demigorgona jest pół raza
większa, dwa razy silnjejsza i zabija spojrzeniem. – Podsumował Yuri wstając i
wychodząc spod mostu. – Musimy ruszać. Trzeba odnaleźć Zarę i odzyskać amulet
zanim wszystko szlag trafi.
Wszyscy wyszli na tory. Zapadał
zmrok, więc jednogłośnie podjęli decyzję, że poszukają jakiegoś domostwa w
najbliższym miasteczku. Ruszyli na wschód wzdłuż torów.
- Jak ty mnjie w ogóle znalazłeś?
– Zapytał Yuri przyjaciela.
- Wiesz, co? – Zaczął Shao kładąc
rękę na ramieniu Yuriego i uśmiechająć się. – Śmierdzisz jak wenecki rynsztok
bracie, nie było trudno.
Chiński tradycyjny:
1 – Gōngjí - Atak
2 - Tíngzhǐ
– Stop
3 - Shì shénme ne? - O co chodzi?
4 - Dài gěi wǒ de yángpízhǐ - Przynieś mi pergamin
5 - Shīfu - Mistrz
6 - Wǔshì dāo – Katana
7 -氣 – Znak z tradycyjnego chińskiego,
oznacza Qi, czyli energię życiową. W
dosłownym tłumaczeniu jest to gaz lub
eter, a także oddech
Brak orientacji…
Zara dobiega
do starej chatki ze stajnią na uboczu miasta, do której wysłała ją Carter.
Miała znaleźć człowieka imieniem Raul, ma on udzielić jej pomocy. Podbiega do
drzwi i uderzając w nie pięścią wykrzykuje imię nieznajomego. Nagle zza pleców
doszedł ją basowy męski głos o dziwnym akcencie.
- Proszę tak nie atakować mojego
wejścia, ma prawie osiemdziesiąt lat.
Zara obróciła się energicznie i
odskoczyła do tyłu wpadając na wieloletnie drzwi.
- Przepraszam bardzo. – Wyrzuciła
z siebie łapiąc się za pierś i wytrzeszczając oczy. – Ja szukam pomocy, szukam
Raula, Carter potrzebuje pomocy! – Ledwo łapiąc oddech próbowała wyjaśnić, o co
chodzi.
- Znalazłaś mnie, połowa sukcesu.
– Mówił powoli z lekka się uśmiechając. – Teraz się wyluzuj, złap oddech i mów,
co się dzieję. Polecam wejść zrobię nam herbatę…
- Herbatę?! Ona zginie jak się
nie pospieszymy! – Podniosła ton odlepiając się od drzwi. – Zaatakowało ją coś,
co nie powinno panoszyć się po ziemi i to przeze mnie bo to właśnie mnie
szukają.
- Kiedy ja jestem ekspertem od
herbatki. – Westchnął zrezygnowany. – Wchodź pogadamy na spokojnie i możesz mi
wierzyć, że skoro Angela cię tu wysłała nie oczekując pomocy od ciebie to nic
jej nie będzie.
Zara patrzyła na niego ze
zdziwieniem jednak pod naciskiem mężczyzny weszła do środka. W środku znajdował
się duży kominek, przed którym leżał dywan ze skóry niedźwiedzia polarnego. Na
środku pokoju stał stolik wykonany ze starej skrzyni, po bokach dwa niskie
krzesła obite skórą, a w kątach stały dwa wiklinowe bujane fotele z poduszkami
pod tyłek. Starannie wykończone oparcie, z którego boków zwisały łapacze snów.
Ściany były białe, a z niektórych miejsc odpadała farba ukazując gołą cegłę.
Nad kominkiem wisiało ogromne poroże jelenia a po bokach lisie futra. Naprzeciw
drzwi wejściowych znajdowało się duże okno, po którym było widać, że nie było
wymieniane od stu lat. Z jednego głównego pokoju było jedynie przejście do
małej skromnej kuchni gdzie znajdowała się jedna szafka, mały blat, butla na
gaz i czajniczek.
- Czuj się jak u siebie. –
Powiedział Raul i wszedł do małej kuchni gdzie zaczął przyrządzać herbatę.
Raul to Indianin miał około metra
dziewięćdziesięciu, długie czarne włosy opadające mu do pasa i jak to u Indian
ciemniejszą karnacje. Twarz miał pociągłą lekko kościste policzki, oczy były
czarne jak jego włosy, nos wysunięty do przodu uwydatniony przegrodą, lekko
garbaty. Nie miał na sobie żadnej koszuli jedynie na przedramionach miał
skórzane ochraniacze na przedramię brązowego koloru z indiańskimi wzorami i
frędzlami biegnącymi od spodu do góry w jednym rządku. Na bicepsach miał
tatuaże trzy kreski biegnące wokół ręki środkowa najgrubsza, pozostałe dwie z
góry i z dołu cieńsze. Na karku z prawej strony widniało wytatuowane pióro
wychodzące z futrzanego koła oplątanego sznurkami od środka. Ciało miał
wyćwiczone, mięśnie były widoczne, można było dostrzec ich ruch, gdy sięgał do
szafeczki po jakieś zioła. Spodnie miał z jeleniej skóry, jasnobrązowe obszyte
ciemnym paskiem biegnącym po bokach nogawek od spodu po pas. Buty również
skórzane jednak czarne starannie obszyte na lekkim obcasie.
- A więc jak masz na imię młoda
Rosjanko? – Zapytał Raul niosąc na blaszanej tacce dwie cudownie pachnące
herbaty.
- Z tego pośpiechu zapomnjałam
się przedstawić. – Zaczęła Zara klepiąc się w czoło. – Mam na imię Zara Wilkow.
A ty jesteś Raul jak mniemam... – Popatrzyła na mężczyznę robiąc malutki łyk
ciepłej herbaty. – … o matko! Jest doskonała!
- A nie mówiłem. – Uśmiechnął się
Raul. – stara indiańska receptura u nas to się nazywa Czei czyli eliksir ducha.
Wzmacnia w nas siłę duchową oczyszcza umysł i po podaniu z odpowiednim
składnikiem budzi w nas zwierzęce instynkty.
Zara patrzyła na Raula z
zaciekawieniem lekko zmrużając oczy jakby chciała się czegoś doszukać w każdym
jego słowie.
- To może głupio zabrzmjeć, ale
wierzysz w istoty nadludzkie? – Zapytała dziewczyna przyglądając się uważnie
reakcji mężczyzny.
Na twarzy Indianina pojawił się
lekki uśmieszek, a zmącone czernią oczy zabłysnęły jak ogniki. Zrobił łyk
herbaty, wstał i obszedł Zarę siedzącą na niskim krześle. Zatrzymał się za nią
i nachylił nad jej ucho szepcząc dziwne niezrozumiałe dla niej słowa. Był to
rodzaj języka plemiennego. Nagle poczuła, że jej serce bije coraz szybciej a
krew w żyłach rozpalała się. Z każdym usłyszanym słowem jej organizm bezwładnie
kierował się ku przemianie. Indianin wypowiadał słowa coraz ciszej, a jednak
odbijały się echem w jej uszach. Zęby zaczęły się wydłużać jak i paznokcie oczy
zabłyszczały, poczuła, że jej mięśnie rosną. Nie kontrolowała tego.
- DOŚĆ! – Odskoczyła pod ścianę
dysząc ciężko. Nagle wszystko ustało i wróciło do normy. Serce zwolniło, żyły
przestały pulsować. – Co to było?
- Mówimy na to Lupus Lingua.
- Język wilka… skąd ty…
- Jak widzisz wierzę w istnienie
nadprzyrodzonych istot. – Powiedział Raul i wskazał ręką na krzesło. – Możesz
już usiąść, dopić herbatkę i kontynuować. - Uśmiechnął się i zajął swoje
miejsce.
Zara usiadła na krześle i
zamilkła. Po chwili zrobiła łyk herbaty i zaczęła:
- Mogę ci ufać?
- A co mówi ci instynkt?
- A więc pokrótce. – Wzięła
głęboki oddech. – Dawno temu wstąpiłam do ugrupowania Elitarnych Łowców. Wraz z
mojim przyjacjelem Yurim poszukujemy cennych przedmiotów pozostawionych przez
ludzi i istoty z nie tego świata pozostawione na przestrzenji wieków.
Trafiliśmy na relikt o nazwie Zaklęta Laska Hummay. Jest to bardzo stary
przedmiot składający się z kilku częscji, które były rozwiane po świecie by nie
doprowadzić do totalnej zagłady rasy ludzkiej albo jej znjewolenje przez
nadnaturalnych. Główną konstrukcją reliktu jest kość mitycznego wilkołaka
Fenrira. Ogólnje posiadając ten przedmiot można władać każdym wilkołakiem na
ziemi. Wszystko by szło gładko gdyby Otchłań nie chciała zdobyć tej laski.
Jeśli tak się stanje i skompletują całość to wszyscy zginjemy znajdując się pod
panowaniem Otchłani mającej na smyczy setki tysięcy wilkołaków. – Zara
popatrzyła w sufit i westchnęła. - To właśnie demony nas ścigają i znalazły
mnje w domu Carter. Mam nadzieje, że masz racje i nic jej nie będzie.
- Demony od kilku lat nie
wychodziły z Otchłani. – Zdumiał się Raul. – Zapieczętowano bramę dawno temu. –
Wstał wziął tackę filiżankami i poszedł do kuchni w głębokim zamyśleniu. –
Zrobię jeszcze herbatki.
Zara wstała i zaczęła rozglądać
się po pokoju podziwiając różne dziwne przedmioty w nim się znajdujące. Tak
przegadali do późnego wieczora pijąc herbatkę. Dziewczyna zaczynała przekonywać
się do nowego znajomego. Ma ogromną wiedzę na temat wielu gatunków bestii
żyjących na tym świecie, a to cenna zaleta. On sam był nieco dziwny jakby
również skrywał w sobie jakąś tajemniczą moc. Nagle do drzwi zaczął ktoś pukać.
Raul wstał i otworzył. W progu stała wysoka kobieta o platynowych włosach w
białej muszkieterce i kowbojskich butach, do których były upchnięte niebieskie
dżinsowe spodnie.
- Carter! – Zara wstała i szybko
znalazła się pod drzwiami. – Nic ci nie jest?
- Nie nic. – Uśmiechnęła się
ukazując śnieżnobiałe zęby. – Może wejdę i pogadamy w środku… - Przerwała, bo
Zara powiesiła się jej na szyi ściskając ją mocno. – Uznam, że jesteśmy już
przyjaciółkami. – Ucieszyła się jeszcze bardziej po tym geście.
Chwilę później wszyscy siedzieli
w środku i popijali rum, który przyniósł Raul.
- Angela powiedz mi jak ci się w
ogóle udało przeżyć? – Pytała zaciekawiona Zara przyglądając się kobiecie.
- No wiesz uczyłam się kiedyś
paru chwytów by się móc bronić przed zniewieściałymi adoratorami. – Zaśmiała
się.
- Ah tak… - Zara przyglądała się
kobiecie. Obecność Angeli powodowało, że krew w jej żyłach płonęła jak podczas
przemiany, a serce waliło jak oszalałe. Ta kobieta była tak piękna, jej
nieskazitelna cera, anielska uroda, dorodne kuszące kształty, ten głos.
Wszystko było cudowne. Coś do niej ciągnęło i to bardzo. Gdy pili już drugą
butelkę i byli w stanie lekkiego odmóżdżenia śmiali się prawie ze wszystkiego a
pociąg Zary do kobiety wzrastał coraz bardziej. Posyłały sobie buziaki tańczyły
razem, gdy Raul przygrywał na bębnach indiańskich. Angela widząc zaloty
dziewczyny postanowiła ją nieco nakręcić. Jej ręce zaczęły błądzić po ciele
Zary zbliżała i odsuwała swoje usta od jej ust, położyła jej ręce na swoich
pośladkach dając się dotykać. W międzyczasie zaczęli trzecią butelką jednak już
wszystko dookoła zaczęło pływać. Utraciła się stabilność i obydwie co jakiś
czas padały na ziemię śmiejąc się do bólu brzucha. Co jakiś czas przysypiały
razem na bujanym fotelu. W końcu Raul pojechał ochłonąć na małą konną
przejażdżkę w gwieździstą noc.
- Po procentach się ni jeździ! –
Krzyknęła Angela i obie zaczęły się śmiać.
Zara siedziała okrakiem na Angeli bujając
fotelem, oboje patrzyły sobie w oczy uśmiechając się do siebie nagle Angela
przysunęła swoje usta do jej ust łącząc je namiętnym pocałunkiem. Tej szalonej
rozkoszy towarzyszył dotyk dłoni przesuwający się po ciele. Zara powoli zaczęła
rozpinać guziki w koszuli partnerki, po chwili rozchyliła koszulę i całując ją
po szyi schodziła w dół aż do piersi. Ręce pieściły je delikatnie, a ta
wykrzywiała się z falą podniecenia mrucząc cicho. Język przesuwał się po
brzuchu powoli na dół aż do skórzanego paska. Zara zeszła z fotela i zdjęła z
siebie górę, a Angela podsunęła się do niej całując ją po ciele jej język
wirował wokół sutków, ręce powoli przesuwały się do przodu po biodrach, poczym
zaczęła rozpinać jej spodnie. Obie padły na podłogę. Angela i z siebie zdjęła
spodnie i usiadła jedną nogą miedzy nogami Zary tworząc coś w rodzaju nożyc.
Obie delikatnie pieściły swoje ciała, Angela z lekka pochylona całując piersi
partnerki zaczęła przesuwać powoli biodrami wprzód ocierając się o nią.
Chwyciła nogę Zary wykładając ją sobie na ramię i całując ją przyspieszyła
ruchy. Podniecenie rosło, a szybkim oddechom towarzyszyły stłumione jęki. Oba
ciała dziko ocierały się o siebie. Z narastającą przyjemnością jęki stawały się
głośniejsze. – Bierz mnie jestem twoja. - Powtarzała. Zara obróciła partnerkę
tak, że ona leżała na podłodze. Zdjęła jej majtki i zaczęła krążyć językiem
między jej nogami. Jej język był zręczny i zachłanny, ciało Angeli wygięło się,
złapała jedną ręką za włosy partnerki, a drugą pieściła swoje piersi. Chwilę
później dołączyła dłoń. Zara najpierw powoli łechtała Angele końcami palców
przesuwając je w górę i w dół, następnie delikatnie wsunęła je do pochwy.
Ruchem posuwisto-zwrotnym pieściła ją, aż mięśnie zaczęły się spinać z
napływającą falą orgazmu. Angela złapała za dłoń partnerki. – Mocniej! –
Wydyszała wkładając głębiej palce dziewczyny. – Szybciej! – Przyspieszając tępo.
Jej serce waliło jak oszalałe a nogi drżały z ciągnącego się orgazmu. Głośny
pisk obszedł pokój dając znak, że finiszowała. Ponownie zaczęły się całować
zmieniając pozycję. Zara usiadła na fotelu wystawiając zgrabne długie nogi
przed siebie a Angela zdjęła z niej majtki. – Wejdź we mnie. - Oznajmiła rozkładając
nogi. Obie były pochłonięte sobą nie zważając na czas, który umykał z wolna. Po
plecach lał się pot nieustającej rozkoszy. Było dziko i gorąco. Pisk Zary
oznajmił jej finisz. Obie jednak na tym nie skończyły, jako że noc jeszcze
młoda postanowiły to wykorzystać.
Było
przed drugą w nocy. Yuri wraz z przyjacielem Shao niskim chińczykiem z
klasztoru przy chińskim murze oraz jego uczniami dotarli do miasteczka, które
było najbliżej. Szli wąską ścieżką w jego stronę i pierwsze, co dostrzegli był
to dom, z którego okien wydobywały się resztki czarnego dymu. Popatrzyli po
sobie uzgadniając bez zbędnych słów, że muszą się tam rozejrzeć. - Bo wiecie
jak widać, że miejsce jest niebezpieczne to każdy nawet najgłupszy bohater
wejdzie by sprawdzić, co tam się stało. – Tak, więc weszli do środka bez
najmniejszych problemów.
- Myślę, że ktoś miał
niezapowiedzianych gości, którzy nie czekają aż się im otworzy drzwi. –
Zauważył jeden z uczniów zerkając na wyłamany zamek w drzwiach.
- Patrzcie na te kupki popiołu. –
Zauważył Yuri wchodząc do salonu. – Ktoś załatwił kilka demonów. Ciekawe, czego
tu szukały.
- Może wpadły w gości na obiad. –
Zaśmiał się Shao.
- I zupa była za słona. –
Odpowiedział Yuri zapalając światło. – Przynajmniej elektryka nie padła. –
Rozejrzał się po podłodze. – Ale ten karnisz był zacny, szkoda, że się stłukł.
- Możemy tutaj przenocować.
Kuchnia zdeczka zdemolowana, ale zostało trochę żarcia.
- Dobra przyjacielu kupuje to i
tak już nie mam siły iść dalej. Młodzi niech trzymają pierwszą wartę. Z rana
pójdzjemy rozejrzeć się po okolicy to wtedy odeśpią.
- Mnie to pasuje. – Odparł Shao
układając dziurawą poduszkę na podłodze. - Yoshihiro, Yoshimitsu, Yoshiyuki
siedzicie i trzymacie warte na trzy strefy. Yoshihiro ty
zajmujesz drzwi od strony kuchni, Yoshimitsu ty wejściowe, a Yoshiyuki ty pilnujesz tutaj
miej na uwadze okna.
-
Shifu! – Chórkiem odkrzyknęli, pokłonili się i rozeszli.
Noc
była cicha i spokojna, niebo czyste bez żadnych gwiazd jedynie księżyc lśnił
wysoko na czarno granatowej przestrzeni.
Zara zerwała się z podłogi jak oparzona
przykrywając się kocem. Rozejrzała się i usłyszała jedynie gwizdy dochodzące z
kuchni za rogiem.
-
Co się… to niemożliwe… czy ja spałam z… - Zerknęła pod koc którym się okrywała.
Miała na sobie ubranie. – TAK! – Krzyknęła.
-
Coś się stało? – Z kuchni wyłoniła się promienna twarz Raula. – Może herbatki?
-
Tak bardzo chętnie. – Odpowiedziała odkładając koc. – Gdzje jest Angela?
-
Wczoraj trochę poszaleliśmy, więc pewnie chłonie nad rzeką. Jest jakieś
pięćdziesiąt metrów stąd. Poszła też wyprać swoje ubranie, bo spała w tym, co
przyszła, a do domu wrócić nie mogła.
-
Dzięki ci Boże. – Mruknęła pod nosem. – Chodź to był podnjecający sen… tylko
jak bym to wytłumaczyła Yuriemu?! Oj tam i tak by mu się pewnje spodobało
wnioskując po rozkładówce z mieszkanja na Baker Street. Gapił się godzinami na
Felicje Pharell całującą Sophie Northman. I tłumaczył się tym, że myśli. Ta,
jasne, myśli.
-
Podaję herbatkę, może usiądź, co tak stoisz.
-
Siadam, siadam zamyśliłam się.
Zara
wypiła herbatkę w towarzystwie Raula. Tym razem smakowała zupełnie inaczej
jakby leśnymi owocami z nutką mięty. Indianin polecił jej iść zjeść na mieście
gdyż tam serwują całkiem smaczne obiady. Postanowiła jednak również ochłonąć
przed obiadem w pobliskiej rzeczce, o której wspomniano. Wyszła z domku i
ruszyła w głąb lasku. Szła wydeptaną ścieżką słuchając śpiewu ptaków i
szeleszczących liść. W końcu przedarła się przez krzaki i wpadła na kamienistą
plażę koło małego wodospadu gdzie Angela właśnie zamierzała brać kąpiel. Zara
szybko się odwróciła.
-
Wybacz nie wiedziałam, że będziesz się kąpać.
-
Co ty? – Uśmiechnęła się Angela. – Nagiego starca ujrzałaś? Nie jesteśmy innej
płci. Mam nadzieje! – Zaśmiała się. - Rozbieraj się i właź do wody jest
orzeźwiająca i czysta z górskich źródeł.
Zara
popatrzyła na pływającą już przyjaciółkę. W
sumie, co mi zależy – Pomyślała. Zdjęła z siebie ubrania i wskoczyła do
wody. Nie było głęboko, woda sięgała jej powyżej pasa w najgłębszym miejscu.
Obie chwilę popływały pogadały i pośmiały się. Zara delikatnie podpytywała o noc
by upewnić się czy był to tylko sen czy jednak coś między nimi się wydarzyło.
Wbrew pozorom czy był to sen czy nie wydawało się, że Zare nawet kręciło
kobiece ciało. Takie kobiece ciało! Krągłe i jędrne piersi, długie nogi,
zgrabna sylwetka, włosy niemalże białe jak śnieg, cudowny uśmiech i ten kuszący
wzrok. Gdy Angela myła włosy pod wodospadem Zara chcąc nie chcąc podziwiała
ciało przyjaciółki.
-
Wypad z tej głowy! – Szeptała pod nosem. – Jesteś heteroseksualna! Cycki ci w
głowie? – Krążyła nerwowo w wodzie zerkając w dalszym ciągu ukradkiem na
Angele. – A może jestem biseksualna?... Co ty pierdolisz! Idź wymyć łeb i potem
coś zjeść a ci przejdzie! – Zakończyła rozmowę ze sobą i podeszła pod wodospad.
Stanęła koło Angeli i bez słowa zaczęła płukać włosy.
-
Masz ładne ciało. – Rzuciła nagle Carter wychodząc spod wodospadu patrząc na
myjącą głowę Zarę. – Cycki to masz nawet fajniejsze ode mnie.
Zara
zerwała się spod wodospadu mówiąc, że jest głodna i musi coś zjeść. Z jednej
strony zatkało ją, ale z drugiej chyba się nawet zarumieniła.
-
Dziękuję za komplement, ale twoje… są równie… interesujące.
-
Ej, to czekaj też coś wrzucę na ruszt! – Odpowiedziała i wyszła na brzeg. –
Znam świetną knajpkę. Tylko musimy jeszcze przeschnąć, bo nie zabrałam
ręczników.
Słońce
grzało dość mocno, więc gdy tak stały wsłuchując się w muzykę rzeki -
bynajmniej Angela, której nagość nie przeszkadzała. - Wyschły w mgnieniu oka.
Ubrały się i poszyły w stronę miasta.
Niebo było czyste bez ani jednej
chmurki. Słońce prażyło, a w centrum miasta już robiły się tłoki. Było to
skromne miasteczko z wielkim placem na środku, którego była studnia i znak
pokazujący gdzie znaleźć bar, biuro szeryfa oraz bank. Szczerze mówiąc było to
zbędne gdyż wszystko było w zasięgu wzroku. Miasteczko rodem z westernu. Kilku
przechodniów zdążyło już poznać Angele i oczywiście przywitaniu towarzyszył
lekki ukłon, a jeśli był ktoś wystarczająco blisko podawał rękę i całował dłoń
oczywiście, jeśli był to mężczyzna. Większość kobiet chodziło w wielkich
białych lub kremowych sukniach bogato zdobionych z niewielkimi parasolkami chroniącymi
przed palącym słońcem. Ich kierunkiem był miejscowy bar. Był to średni
drewniany budynek z płaskim dachem i wielkim szyldem z napisem „BAR”, w sumie
nawet ślepy by go dostrzegł. Bar jak to bar, wódka, piwo, Fast-food, drinki,
poker, cycate kelnerki, gruby barman, emeryt przy pianinie. Na drewnianej
werandzie przed wejściem stało kilku gości popijających piwo z butelki i
palących cygara, a obok stały dwa konie przywiązane do barierki pijące wodę z
koryta.
-
A więc tu serwują najlepsze żarcie w mieście, he? – Zapytała Zara patrząc
zażenowaniem na Angele.
-
Nie spinaj się laska. Tutaj za dolara nażresz się jak świnia i mimo tego jak
źle to wygląda to całkiem przyjemna knajpa... - Zapowietrzyła się i dokończyła.
- … tylko ludzie są nieprzyjemni. Ale grunt to nie zwracać uwagi. Bywają
wulgarni, niechlujni, niewychowani… świnie jak to faceci, sama wiesz. –
Uśmiechnęła się i kiwnęła głową zachęcając do wejścia.
Ruszyły
w kierunku baru. Klienci z werandy zaczęli już gwizdać na widok zbliżających
się kobiet.
-
Uh, co takie śliczne paniusie sprowadza do pijalni z samego rana? – Zapytał
jeden uśmiechając się susząc przy tym ubytki.
-
Nie zwracaj uwagi. – Szepnęła Angela do uch przyjaciółce.
-
Hola, hola! Mam na imię Barry a to moi koledzy Timi i Mały John. Może postawić
wam kolejkę? – Zbliżył się do Angeli siwiejący gość w skórzanej kurtce i
podartych dżinsach.
-
Umyj jape stary koniu, bo walisz stodołą! – Wybuchła i odepchnęła go od siebie
jednak ten był nachalny i zbliżył się jeszcze bardziej. Był to jego błąd.
Angela złapała za jego rękę, dwa razy wywinęła nakładając dźwignię na
nadgarstek i przerzuciła przez barierkę tak, że wpadł twarzą do koryta z wodą.
– Wam też umyć mordy?! – Zagrzmiała jednak tamci odsunęli się kilka metrów na
koniec werandy i spokojnie bez słowa dopijali swoje piwa patrząc jak ich
przyjaciel wygrzebuje się z drewnianego koryta.
-
No nieźle. – Pochwaliła ją Zara.
-
Trzeba dbać o swój zacny tyłek. – Odpowiedziała uśmiechając się szeroko.
Chwyciła za klamkę i zwróciła się jeszcze do Zary. – No, więc jeszcze kilka
wskazówek. Na barze siedzi gruby gość imieniem Tony straszny z niego zalotnik
jednak wszyscy go lubią, bo jest uczciwym facetem, a przede wszystkim jak
czegoś ci potrzeba to do nikogo innego jak do niego. Są też i dwie cycate
kelnerki. Jedna jest ruda, ale straszna zdzira, na każdej przerwie bryndzluje
się na zapleczu z podpitymi facetami. Druga jest brunetką ona jest przyzwoita,
może dlatego, że jest lesbijką. – Zara popatrzyła na Angele z wytrzeszczem. –
No i Dziki Lui i jego brat Elwood. Pokerzyści, którzy nie wychodzą stąd bez
jakiegokolwiek zysku. Mają wtyki u krupiera dają mu piętnaście procent zysku.
Jak potrzebujesz kasy to oni są jak bank, no oczywiście, jeśli jesteś godna
zaufania, bo strzelają też bez większych problemów. – Angela spojrzała na Zarę,
ta jednak tylko miała otworzone usta i nerwowo mrugała powiekami. – Zakładam,
że zrozumiałaś, więc wchodzimy.
Nagle
z hukiem przez okno wyleciał jakiś facet lądując na werandzie koło nóg Angeli.
Był ubrany w białe dżinsy (które były już nieco zabrudzone), czarną opinającą
się koszulkę z orłem na przedzie i ciemnobrązowe zamszowe buty na lekkim obcasie.
Włosy miał orzechowe opadające do ramion, zielone oczy i lekki zarost. Nie
wyglądał na miejscowego.
-
Chyba umarłem. – Wyjąkał patrząc z dołu na lekko pochylającą się białowłosą
kobietę. – Jesteś piękna niczym anioł w cywilu… bo skrzydeł nie widzę.
Zara
stanęła koło Angeli i od razu wytrzeszczyła oczy zasłaniając sobie usta tłumiąc
cichy pisk.
-
Yuri!
-
Zara? – Z twarzy Yuriego zniknęła błogość. – Chyba jednak jeszcze trochę
pożyję. – Podniósł się z ziemi i otrzepał spodnie. Ta rzuciła mu się na szyję.
– No też się cieszę… - Wydyszał. – Ale jak mnie będzjesz tak ściskać to ponownje
zobaczę tego anioła…
-
Chyba za bardzo dostałeś w głowę. To jest Angela moja przyjaciółka uratowała mi
życie po wypadku pociągu. W ogóle… co ty… jak… czemu wypadłeś przez okno?
-
A, no właśnie! Jakiś mięśniak miał problem, że niby usiadłem na jego miejscu!
-
A, zapomniałam wspomnieć o Golemie. – Wtrąciła z cicha Angela.
-
O kim? – Zapytali jednocześnie Zara i Yuri.
-
Golem to ksywa gościa, który ma dwa metry wzrostu i jest silny jak skała. Jest
kowalem i potrafi giąć metal gołymi rękami, stąd ksywa Golem. Nigdy nie zmienia
miejsca i nikt nigdy go nie podsiada.
-
Dobra to się zmieni! – Yuri już miał wkroczyć do baru przez wybite okno jednak
Zara złapała go za barki i pociągnęła do tyłu.
-
Oszalałeś! Wchodzimy tam jak ludzie, zjadamy jak ludzie i wychodzimy jak
ludzie! Bez niepotrzebnych bójek, jasne!
-
Jasne! – Oburzył się Yuri i otrzepując resztki kurzu wszedł do baru (drzwiami).
W
barze wszyscy zwrócili wzrok na Yuriego, a cisza wypełniła pomieszczenie, po
czym z powrotem wrócili do swoich zajęć. Na suficie dyndała lampa z pękniętym
kloszem, ściany były odrapane i wyklejone mizerną tapetą. Dwie kelnerki
przemieszczały się między stolikami, a za barem siedział gruby barman
wycierając kufel i zerkając ukradkiem na Yuriego.
-
Trzy piwa, trzy steki i jednego shota poproszę. – Zamówił Yuri i zerkną z sępa
na Golema siedzącego dwa krzesła obok.
Golem
był wielkim dwumetrowym kowalem, którego mięsień był wielkości uda barmana. Był
łysy, a na jego twarzy było kilka blizn. Sądząc po płaskim nosie nie miał
przegrody nosowej. Ubrany był w spodnie trzy czwarte na szelkach i białą
koszulkę na ramiączka. Widać było niesmak na jego twarzy, a bardziej widoczne
to było jak opychał się dwunastym stekiem i zapijał to szóstym piwem.
Cała
trójka zjadła na spokojnie po obfitym steku i zapiła to piwkiem z butelki (Yuri
na uspokojenie dorzucił kieliszek czegoś mocniejszego). Wstali od lady pożegnali
się z barmanem i ruszyli ku drzwiom.
-
Gdzie cię znajdę? – Szepnął Yuri do Zary.
-
Na obrzeżach w domku ze stajnią koło lasku, a nie idziesz z nami? – Zdziwiła
się dziewczyna.
-
Muszę załatwić jeszcze jedną rzecz. – Wymawiając te słowa dopił ostatni łyk
piwa i rzucił butelką prosto w łysą głowę Golema. – Widzimy się wieczorem! –
Ostatnie słowo wykrzyczał przelatując z potężnym facetem przez drzwi wyrywając
je razem z framugami.
-
Faceci… - Pokiwała głową z zażenowaniem Angela. – Pomożemy mu?
-
Powiedział „widzimy się wieczorem”, czyli do wieczora. – Odpowiedziała Zara i
obie ruszyły przez miasteczko, a za ich plecami Golem wściekle okładał Yuriego
obrzucając go przy tym obelgami.
Zapadał
wieczór, na niebie widniało kilka migoczących gwiazd rozrzuconych wokół jasnego
księżyca w kształcie rogala. Yuriego wciąż nie było w umówionym miejscu, Zara
zachodziła w głowę, dlaczego.
- Oczywiscje, że nigdy nie może przyjść
o czasie! No, bo, po co… - Powtarzała po raz kolejny chodząc nerwowo po małym
pokoiku. – Ah, pewnje oberwał od tego mięśniaka, co za kretyn! Normalnie nie da
się mu dogodzić! – Angela bujała się na fotelu powtarzając już od niechcenia
„wyluzuj”, ale Zara nie mogła się uspokoić. – Nie wytrzymam tutaj! Ledwo się
odnaleźliśmy, a on szlaja się po barach zamiast zapytać, co u mnje, albo co…
Nawet nie wiem co się stało z nim po wypadku… Dość tego idę go poszukać! –
Angela zerwała się po tych słowach z fotela. – Albo idzjesz ze mną albo nie,
ale jak go dorwę to przysięgam, że ten cały Golem to był chleb powszedni w
porównaniu ze mną!
- Ale Raul wyszedł, a miałyśmy na niego
czekać.
- Nie ma mowy! – Wypowiadając te słowa
wyszła trzaskając drzwiami, w których od uderzenia popękały deski.
- Ale dzikość… - Powiedziała do siebie
Angela zakładając dżinsową kurtkę. – Lubię takie!
W
tym samym czasie w barze, w którym to uprzednio rozpętało się niemałe
pobojowisko sprowokowane przez lekkomyślnego gościa o orzechowych
rozczochranych włosach i zielonych oczach, z rękami niczym najtwardsza stal i
głową mocną jak…
- Rasyja! Huraaa! Pijem panowje wasze
zdróweczko!
Tak, jak Rosjanin. Yuri siedział właśnie
na miejscu zwykle zajmowanym przez niejakiego Golema nazywanego obecnie przez
przyjaciół Hugo. Twarz Yuriego była obita jakby przebiegło przez nią stado
Gorgonów. Liczne siniaki, rozcięta warga i łuk brwiowy, obita szczęka. Hugo nie
wyglądał lepiej. Oboje siedzieli przy barze popijając miejscowy alkohol w
towarzystwie grupki stałych bywalców, którzy podziwiali wyczyn Yuriego i jego
późniejszą chęć zaprzyjaźnienia się z osobą chcącą kilka godzin wcześniej
zmiażdżyć mu czaszkę dla zasady. Każdy z reguły bał się Huga (pomijając fakt,
że wcześniej nikt nie wiedział jak ma na imię) gdyż z góry sądził, że dostanie
manto, a już zwłaszcza jak zajmie jego miejsce. Rzeczywistość była inna. Hugo
nie miał, z kim porozmawiać, nie miał nikogo. Nawet w pracowni nikt z nim nie
rozmawiał.
- Czasem panowie – Zaczął Yuri. - Trzeba
oberwać silno w ryj żeby się zaprzyjaźnić! ZDROWIE! – Kieliszki poszły w górę.
W barze wrzało. Goście pili i śmiali
się, tańcowali i stawiali sobie nawzajem kolejne trunki. W środku panowała
gorąca atmosfera pomijając dziurę w oknie i drzwiach, które przysłonięto
starymi prześcieradłami. Wszyscy się dobrze bawili jednak nikt nie zwrócił
uwagi na dziwną zakapturzoną postać. Była cała w czerni. Płaszcz opadał po samą
podłogę, a kaptur przysłaniał niemalże całą twarz. Gość popijał sobie piwo siedząc
i przysłuchując się rozmową bez żadnej ingerencji, co jakiś czas przyglądając
się Yuriemu.
Chwile później w barze pojawiło się
troje ludzi. Wyglądali dość dziwnie, jakby nietutejsi. Każdy miał długą brodę i
bujne wąsy, ubrani byli w stare wypłowiałe rybaczki, flanelowe koszule w kratę
i wysokie brązowe buty, z których ciekło błoto. W ustach dymiły się papierosy.
Uśmiechnęli się pokazując pożółkłe zęby i podeszli do lady obstawiając Yuriego
z obu stron.
- Barman, dziesięć kolejek dla naszego
mistrza! – Zaskrzeczał gość po prawej ręce. – Trzeba się zabawić, co nie
chłopaki? – Obaj towarzysze przytaknęli. – Ja jestem Arukan, a po twojej lewej
to moi bracia Daruk i Ugen.
Barman postawił na ladzie dziesięć
zamówionych kieliszków.
- Pff, co za głupje imjona! – rzucił
Yuri opluwając z lekka Arukana. – Rasyja! Huraaa! To pijemy panowje!
I cisze znowu rozbiły śmiechy i śpiewy.
Ponownie zaczęła się opowieść o niezwykłej walce z Hugiem, by nowi przybysze
dowiedzieli się szczegółów o szlacheckim niczym z bajki zakończeniu. Nagle do
baru podszedł zakapturzony człowiek i złapał Yuriego za rękę. Nastała głucha
cisza, wszyscy patrzyli, co się dzieje i zginali głowy by zerknąć pod kaptur
nieznajomego, tylko trzech braci lekko się cofnęło ukazując grymas na twarzy
jakby podano im pod nos coś śmierdzącego..
- Ty jesteś prawdziwym Golemem. –
Przemknął cichy, ale dobrze słyszalny głos, głos kobiety. – Dlaczego twoje ręce
są tak silne, dlaczego nie zabił cię tak silny człowiek? Pamiętasz, co stało
się dwadzieścia lat temu? Po tych wydarzeniach nigdy nie dociekałeś, kim
jesteś. Uznałeś to za zwykłą przypadłość w wyniku eksplozji. Prawda jednak tkwi
w księgach i jest ona spisana, twój ojciec nie bawił się alchemią, on tworzył
broń, dzięki której wojsko będzie niezniszczalne. – Ludzie stojący przy barze z
wytrzeszczem i otwartymi ustami słuchali, co ma do powiedzenia tajemnicza
dziewczyna. Byli jak zahipnotyzowani. Jednak troje przybyszy wyglądało na
bardzo rozdrażnionych, a wokół zaczęło się robić coraz duszniej. – Odnajdź to,
co zagubione, Aryman nie może wydostać się z Otchłani!
Trzech przybyszy dopiero na ostatnie
zdanie wzdrygnęło.
- Coś się gorąco robi albo mnje się
wydaje? – Zapytał Yuri i rozejrzał się wokół.
Kobiet zsunęła kaptur i ukazała swoją
twarz. Niebieskie oczy zalśniły, a ta powoli zaczęła wypowiadać jakieś słowa
Exorcizamus te, omnis immundus spiritus,
omnis satanica potestas, omnis incursio infernalis adversarii,
omnis legio, omnis congregatio et secta diabolica.
Ergo, draco maledicte.
Ecclesiam tuam securi tibi facias libertate servire,
te rogamus, audi nos.*
omnis satanica potestas, omnis incursio infernalis adversarii,
omnis legio, omnis congregatio et secta diabolica.
Ergo, draco maledicte.
Ecclesiam tuam securi tibi facias libertate servire,
te rogamus, audi nos.*
Z każdym
wypowiedzianym zdaniem Arukan, Daruk i Ugen zaczęli się skręcać z bólu. Padli
na ziemię zatykając sobie uszy, z ich ciał zaczęło się dymić, a ich oczy
zajaśniały niczym płomień. Gdy kobieta skończyła mówić uderzenie czarnego dymu
i gorącego powietrza wydarło się z ich ciała.
- Siarka… Ej, to
egzorcyzm! – Yuri zwrócił się w stronę kobiety. Była to ta sama, która pomogła
im we Francji i która co jakiś czas pojawia się z niewiadomych przyczyn i nagle
znika. – Czarna Dama!
- Uciekaj zanim
przyjdą następni. – Powiedziała ruda dziewczyna i założyła kaptur na głowę. –
To tylko chowańce, szpiedzy Otchłani.
Do baru z impetem
wpadła Zara a za nią Angela. Wilczyca wzięła wdech i rozejrzała się dookoła
wystawiając kły i pazury.
- Demony!
Silne uderzenie
wyrzuciło Zare i Angele tak, że wylądowały na półce z kuflami i alkoholem. Do
baru przez palącą się werandę wkroczył umięśniony rogaty demon. Miał około
dwóch metrów wzrostu i potężne łapy, których palce były zakończone tępymi
pazurami. Biło od niego gorącem i siarką, której woń było już czuć w całym
pomieszczeniu, co u kilku osób spowodowało zawroty głowy. Demon podszedł bliżej
i uśmiechnął się szeroko pokazując białe kły.
- Uciekajcie tylnym
wyjściem, a ja ich na chwilę zatrzymam… - Zaczęła Czarna Dama jednak Yuri
zdążył przybrać drewnianą powłokę i z całej siły uderzył demona w umięśniony
brzuch. Sale pokrył kurz i dym, przez chwile nie było nic widać. Kiedy wszystko
opadło Yuri stał wpatrzony w demona z pięścią na jego brzuchu a ten uśmiechał
się dalej szeroko.
- Ha, ha, ha! Wzruszyłem
się – Zaśmiał się i odwinął potężną pięścią posyłając Yuriego do przyjaciół. –
Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo, zupełnie jak za dawnych lat. – Demon spojrzał
na zakapturzoną postać. – Czarna Dama, no proszę! Łowca z zaświatów miło cię
widzieć siostrzyczko. – Nagle szyba z lewej strony baru roztrzaskała się w
drobny mak. Do baru wpadło czterech wojowników. – Shao i jego pionki, ha, robi
się ciekawie! Ale będzie zabawa!
Zara, Angela i Yuri
zebrali się z podłogi otrzepując kurz z ubrania. Rozbite szkło poraniło
dziewczyny, a zaschnięta wcześniej krew na twarzy Yuriego znowu zaczęła
cieknąć. Rozwścieczona do czerwoności Zara zaczęła dyszeć ciężko, z jej palców
zaczęły wyrastać pazury, a na rękach rosło włosie. Krew pulsowała coraz
szybciej, czuła rozrastający się kręgosłup.
- Zatrzymamy ich na
jakiś czas! – Krzyknął Shao pokazując palcem tylne wyjście.
Angela pociągnęła za
koszulę Zary i Yuriego wyciągając ich na tyły baru i wróciła szybko po
pozostałych ludzi, którzy byli sparaliżowani widokiem nadprzyrodzonych rzeczy,
które tylko teoretycznie nie mają prawa bytu.
- Świetnie! Ale na
pewno nie będzie tak łatwo. – Demon odsłonił wejście główne, przez, które
weszło pięciu ludzi, każdy był przyodziany w identyczne ubranie, a jedyne co
ich różniło to broń jaką dzierżyli i tatuaże na twarzach. – Oto moi Mityczni
Wojownicy, a raczej puste opakowania wypełnione diabelskim nasieniem.
- Kto to jest do
cholery? – Shao przyglądał się badawczo napastnikom jednocześnie będąc w
gotowości do ataku.
- Zaraz podadzą mi
na tacy świeże sushi! – Zaśmiał się rogaty demon.
Wu zacisnął pięści z
wściekłości, trzech jego uczniów dobyło katan i stanęli w pozycji ofensywnej.
Kurz zaczął unosić się w powietrze wirując powoli wokół mistrza Shaolin. Można
było odczuć delikatne wibracje parkietu i odbijające się od niego kawałki
szkła. Ciepłe powietrze bijące od rogacza zaczęło się zmieniać w chłodny powiew
wiatru, który stopniowo usuwał ogień werandy.
- To berserkerzy. –
Zaczęła Czarna Dama widząc jak furia ogarnia Shao. – Potężni wojownicy
wykorzystujący gniew, jako atutu w walce. Nieogarnięta furia wprowadza ich w
trans, mordują w dzikim szale a każda ofiara wyzwala w nich nadludzką moc…
- Ślepa furia…
ogarnięty tym zjawiskiem jeden wojownik potrafił zabić trzydziestu żołnierzy
mając przebite serce włócznią. – Dokończył demon szczerząc się triumfalnie.
- Gniew wzmacnia
adrenalinę jednak nie służy nigdy w walce. Poczujesz smród własnej siarki psie
Otchłani!
- Mały głupi
chińczyk! – Warknął rogacz. – Może nie ruszyć cię zdolność zabicia trzydziestu
żołnierzy z przebitym sercem ale pomyśl co ci zrobią nie mając serca! – Z
nozdrzy demona wydobył się obłok siarki. – Brać ich!
Na ten sygnał
wojownicy ruszyli do ataku. Shao zatoczył krąg nogą wokół siebie skupiając się
na wojownikach, a jego tatuaż na czole zalśnił. Spod podłogi wysunęła się
ściana z ziemi i kamienia jednak nie zatrzymało to na długo piątki napastników.
Zmietli ścianę jakby była z piasku. Wu wraz z uczniami i Czarną Damą starli się
z przeciwnikiem. Ostrza iskrzyły się podczas zderzeń, zaklęcia uderzały w
demony rozpylając czarny dym, zrobiło się mglisto. Ciemna powłoka zakryła pole
bitwy, można było jedynie dostrzec błyski i usłyszeć zgrzytanie stali
ocierającej się o siebie.
Yuri, Zara i Angela biegli w stronę
domku Raula licząc, że ten już na nich czeka. Z czoła lał się pot, a zmęczenie
dało się odczuć w mięśniach. Zostawili przyjaciół na polu bitwy, nie powinni do
tego dopuścić jednak mają misje i Shao dobrze o tym wiedział. Jest świetnym
wojownikiem i za wszelką cenę zatrzyma każdego, kto stanie mu na drodze. Za
nimi było widać ciemne miasteczko z jednym jasnym punktem. Zapadał już zmrok, z
daleka było widać palącą się latarnie nad drzwiami domku. Gdy byli bliżej
spostrzegli, że konia Raula jeszcze nie ma w stajni.
- Niemożliwe. –
Wysapała Angela. – Powinien już być. Raul! – Krzyknęła będąc już pod drzwiami.
Te nagle otworzyły się z lekkim zgrzytem. Stanął w nich wysoki starszy człowiek
o posiwiałych włosach i zaroście, zielonych oczach i garbatym nosem. Był ubrany
w ciemnobrązowy płaszcz i spodnie, czarną koszulkę i wysokie czarne buty. – Kim
jesteś i co robisz w tym domu!
- To? To już jest
rudera paniusiu. Nie więcej niż zapyziała i śmierdząca obora starego
wyliniałego indiańskiego skrzydlaka. – Odezwał się zachrypnięty głos. Mężczyzna
wyszedł z progu, a światło latarni oświetliło go w całości. – Chętnie bym się
przedstawił lecz nie mam na owy gest dobroci czasu. Interesują mnie konkrety. –
Zrobił lekki krok do przodu i włożył ręce do kieszeni płaszcza. – Kto z was
posiada amulet i grzecznie mi go odda?
- Chyba śnisz! –
Krzyknęła Zara.
- To wasz szczęśliwy
dzień i poproszę ostatni raz. – Zagroził mężczyzna robiąc drugi, lecz tym razem
stanowczy krok w przód, a latarnia nad drzwiami oświetlała jego plecy
powodując, że jego twarz w cieniu wyglądała demonicznie – Oddajcie mi amulet.
- Wynoś się! –
Odezwał się w końcu Yuri. – Zostaw nas w spokoju zanim ci coś zrobię!
- Zła odpowiedź
młody, nie nauczyłeś się szacunku przez lata.
Mężczyzna wysunął
dwa ostrza z kieszeni płaszcza i natarł na Yuriego jednak nie zdążył go nawet
drasnąć gdyż własnym ciałem zasłoniła go Zara odpierając atak. Ostrze zanurzyło
jej się w brzuchu. Mężczyzna cofnął się do tyłu widząc padającą na kolana
dziewczynę, która zaczęła pluć krwią trzymając się kurczowo za ranę. Zaryczała
nagle czując przeraźliwy ból. Kły i pazury schowały się, a ona sama padła na
ziemię. Napastnik korzystając z okazji zaatakował jeszcze raz. W ułamku sekundy
ciemność rozjaśnił oślepiający blask. Tak czysty, biały i nieskazitelny, że nie
dało się przez chwile nic zobaczyć. Można było dosłyszeć jakieś słowa i krzyk.
Kilka sekund później światło jakby przygasło a przed oczami Zary i Yuriego
stała Angela, jednak nie ta sama. Białowłosa dziewczyna z niebiańską urodą
posiadała ogromne niemalże trzymetrowe skrzydła, które blaskiem rozjaśniały
mrok. Były pierzaste, ale lśniące niczym polerowana stal. Mężczyzna zniknął, a
Yuri patrzył z otwartymi ustami w niedowierzeniu. Do dziś myślał, że anioły to
tylko legendy, według, których nigdy nie schodzą na ziemie, dlatego nikt nigdy
ich nie widział. Otrząsnął się jednak, gdy Zara ponownie splunęła krwią.
- Coś jest nie tak…
- Wydyszała cicho. – Moja rana, nie leczy się… - Stróżki krwi spływały jej z
ust a plama krwi powiększała się na koszuli. – Wybacz…
- Nie odpływaj!
Trzymaj się wyciągniemy cię! – Yuri nie wiedział, co zrobić. Rozerwał dół
koszulki by zobaczyć ranę. Była głęboka, pieniła się i lekko syczała jakby
wyżerana kwasem. – Co to jest do cholery?!
- Zanieś ją do
środka. – Odpowiedziała wchodząc do domku składając skrzydła by zmieścić się w
drzwiach.
Straciła przytomność,
a krew ciekła bez ustanku. Do środka wpadł Raul. Zerknął na Angelę, która lekko
wstrząsnęła skrzydłami, a potem na zranioną Zarę.
- Raul, musimy jej
pomóc, nie może się uleczyć. – Powiedziała anielica przykładając ręce do rany
Zary. Jasne światło błysnęło niczym łuna wokół palącej się świeczki. – To
uśmierzy jej ból, ale nie zregeneruje i nie zatamuje krwawienia.
- Co to jest! –
Zapytał Yuri, gdy Raul pospiesznie szukał różnych ziół i maści, które posiadał.
– Nigdy wcześniej tego nie widziałem, co może zranić wilkołaka niemalże
śmiertelnie? Nawet srebro nie ma takiej mocy! To jakieś szatańskie sztuczki… –
Yuri nie mógł się uspokoić, życie przyjaciółki wisiało na włosku, przyjaciel
toczył za niego walkę, a on nie mógł nic zrobić. Klęczał przy jej ciele
trzymając ją za rękę, podczas gdy Raul przyglądał się ranie i mruczał coś pod
nosem smarując ją czymś obrzydliwym. Nagle zasyczało i z miejsca dźgnięcia
uniósł się jasnofioletowy dym o dziwnym ostrym zapachu.
- Trzeba oczyścić
wnętrze. – Oznajmił Raul. – Angelo zagrzej ten metalowy pręt, który stoi obok
pieca w ogniu i podaj mi go.
- Co?!
- To jest w waszym
języku wilcze ziele. Rzadki kwiat rosnący na północy głównie w jaskiniach, jest
silnie trującym środkiem. W postaci proszku doskonale unieszkodliwia wilkołaki
i powstrzymuje przemianę, a w płynie, gdy dostanie się do organizmu wilkołaka
zabija go lub niweluje przemianę wyniszczając gen odpowiedzialny za nią. –
Angela podała Raulowi rozgrzany pręt, a ten zanurzył go w brzuch Zary.
Zasyczało tak jakby zalano żar wodą. Dym wydostawał się z wnętrza rany, nagle
ciało dziewczyny wygięło się w pałąk, a ta wrzasnęła przeraźliwie. Raul wyjął
pręt.
- Powoli powinnaś
się zacząć regenerować. – Uśmiechnął się. – Potrwa to trochę dłużej niż zwykle,
ale nic ci nie będzie.
- Co to było? –
Zapytała dziewczyna krzywiąc się jeszcze z bólu. Zalana była potem jednak jej
organizm wracał do normy, czuła, że znowu może kontrolować przemianę. - Czułam
piekielny ból w całym ciele, jakby mnie zżerano od środka. To było nie do
zniesienia, myślałam, że już po mnie…
- To był tojad, tak
zwane wilcze ziele. – Odpowiedział Raul odnosząc swoje zioła.
- Pamiętam, że
widziałam… - Obejrzała się za siebie i zatrzymała wzrok na Angeli, która za
plecami chowała śnieżnobiałe skrzydła. – anioła…
- Moje prawdziwe
imię to Uriel. – Zaczęła anielica widząc zapytanie na twarzy Zary. – Zesłano
nas by zapieczętować bramę Otchłani przed ponownym otwarciem. Demony szykują
się do wojny a ich nowy pan przewyższył potęgą samego Lucyfera. Dawno temu
udało nam się powstrzymać demony i zniszczyć Władce Otchłani jednak jego daleki
potomek pojawił się w czeluściach i odbudował potężną armię jednak tym razem,
gdy wrota się otworzą nastanie chaos. Na ziemi nie zostanie nic prócz wielkiej
pożogi, a bramy Celeste upadną i niebo przysłoni mrok. Tak zostało powiedziane.
Yuri patrzył na
anielice z niedowierzaniem. Ratuje świat przed istotami ciemności, orkami,
goblinami, wampirami, a to wszystko na nic, jeśli tylko jakimś aniołom nie uda
się zamknąć bramy piekieł. Nagle ogarnęła go wściekłość.
- Uganjamy się za
jakąś pierdoloną laską, a koło nas chodzą anioły i nawet nie raczą się pojawić
i wspomnieć, że kuzyn Lucyfera zmjecje wszystko z powierzchni ziemi? – Yuri
podniósł się z podłogi i patrzył to na Angele to na Raula. Zara próbowała go
złapać za rękę jednak ten się wyślizgnął. – Ty pewnje też jesteś aniołem, co? –
Raul skinął głową. – Śwjetnje.
- Jeśli Aryman
posiądzie Zaklętą Laskę Hummay nikt nawet nie będzie w stanie walczyć. –
Wyjaśnił Raul nieco podnosząc ton. – Mam na imię Raguel i to my, archaniołowie,
ponownie stajemy tu, aby chronić wasze ziemskie tyłki, to jeden z nas będzie
musiał się poświęcić i zejść do czeluści by zapieczętować bramę, a możliwe to
jest tylko od środka! Czynimy własną powinność, wykonujemy rozkaz Ojca! Wiesz
ile aniołów widziało Boga? Tylko czworo. Wszystko opiera się na wierze i jeśli
nie wykonamy zadania to jedynie Łowcy mogą spróbować bronić ludzkości, ale będą
potrzebowali armii.
- A gdzie ten wasz
Bóg? - Raul zamilkł, a na jego twarzy pojawił się delikatny grymas. – Tak
myślałem. Urlopik!
- Będziecie
potrzebowali armii. – Kontynuował postanawiając nie odpowiadać na postawione
pytanie.
- Jakiej armii?
- Wilkołaki. – Zara
podniosła się z podłogi, uciskając ranę. – Laska daje kontrolę nad każdym wilkokształtnym
na ziemi.
- Dokładnie!
W pokoju nastała
cisza, Yuri wyszedł przed dom. Dręczyły go myśli. Za dużo informacji w ciągu
jednego dnia. Dowiedział się, że jego ciało to istniejąca już na tym świecie
istota, a właściwie maszyna do zabijania. Przybieranie pancerza z danego
materiału stałego jest genem a nie mocą. To dar dający mu siłę skały, stali,
złota, szkła, diamentu, drewna… A ten
drań – myślał. - … szuka amuletu,
poplecznik szatana. Nie powinien się pojawiać, następnym razem nie odpuszczę i
dorwę sukinsyna. Ile do cholery jest aniołów?
- Hej! – Wyrwała go
z zamyślenia Zara. – Znałeś tego gościa co cię zaatakował?
Yuri nerwowo
przejeżdżał dłońmi po włosach i krążył w kółko. Atmosfera i tak była napięta a
to nie była łatwa sytuacja. Tak, znał tego gościa i to wystarczająco dobrze,
kiedyś na niego polował. Wielokrotnie chciał go złapać. Powinien dawno zginąć
za popełnione zbrodnie, które odbiły się dawno temu na Yurim.
- Nazywa się
Grigorij… Grigorij…
- Hej! Yuri!
- Yuri! Musicie uciekać idą tu! –
Padł na kolana przed Yurim i Zarą dysząc ciężko opierając się na katanie. –
Zaraz tu będą nie pokonacie ich!
- Co z Shao i resztą?!
- Moi bracia nie żyją, a mistrza
zabrała ta kobieta w czerni…
Yuri wszedł do domku i kazał
Raulowi zabrać Zare i uciekać jak najdalej. Angela miała zabrać Yoshimitsu
jednak ten powołany na swój honor oczekiwał na nadejście przeciwnika.
- Zostaje z tobą nie możesz
walczyć z nim sam! – Krzyczała Zara szarpiąc Yuriego za rękaw. – Zabiją cię!
Łzy leciały jej po policzkach. Z
wielkimi oporami Raul posadził ją na konia.
- Spotkamy się na dworcu pod
Paryżem za dwa dni. – Oznajmił Yuri łapiąc przyjaciółkę za rękę. – Za dwa dni.
Jedźcie bezpiecznie, a ty pamiętaj, że nie do końca ci ufam, więc zważaj! – Tu
warknął do Indianina.
Chwilę później Yuri i jego
towarzysz stali na otwartej przestrzeni przed domkiem oczekując na nadchodzącego
wroga. Powietrze zgęstniało, na niebie pojawiła się tarcza księżyca
niewypełniona do końca jednak lśniąca i wyraźna. Głuchą ciszę przeszyło wycie…
wycie, które Yuri dobrze znał, serce zaczęło bić szybciej, tętno wzrosło, a
pięści zacisnęły się w pełnej gotowości.
* Egzorcyzm zapożyczony z serialu
„Supernatural”. W późniejszym czasie zostanie zmieniony jak tylko znajdę
odpowiedni egzorcyzm lub napisze własny.
0 komentarze:
Prześlij komentarz