Kategorie

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Książka





Książka ta jest totalną amatorką. Jest to tylko wylanie własnych ciekawych pomysłów na kartkę. Znalezione błędy najlepiej wpisać w komentarzu z adnotacją gdzie je znajdę. Większość postaci znajdujących się w książce są legendami lub istnieli naprawdę jednak przedstawiona ich historia bądź wygląd zostały przeze mnie nieco zmodyfikowana.













Exorcizamus te, omnis immundus spiritus,
omnis satanica potestas, omnis incursio infernalis adversarii,
omnis legio, omnis congregatio et secta diabolica.
Ergo, draco maledicte.
Ecclesiam tuam securi tibi facias libertate servire,
te rogamus, audi nos.*


           PROLOG
            Anglia, Londyn, rok 1850. Dom przy ulicy Baker Street numeru 218.
Mieszkanie nie wyglądało na dość przytulne, zwłaszcza gdy z warsztatu właściciela domu – niejakiego Grigorija Kakarowa – wydostawały się ciemne i gęste chmury dymu. Ściany każdego z pokoi były oblepione zielono-zgniłą tapetą, która notabene odklejała się od zgrzybiałych ścian. W domu panował chaos, różne dziwne rzeczy walały się po ziemi, kuchnia nie nadawała się do przyrządzenia porządnego posiłku ponieważ była zagracona zestawami fiolek i flaszeczek alchemickich. Mimo iż w domu można było znaleźć pięknie zdobione posążki, złote sztućce, drogocenne naszyjniki jak i dużo innych jakże wartościowych przedmiotów, rodzina była bardzo uboga. Była to rodzina rosyjska jak można wywnioskować już po nazwisku właściciela tego skromnego budynku. Pan domu Grigorij miał piękną żonę Amandę, której rodzice pochodzili z Anglii jednak z powodów czysto prawniczych musiała opuścić kraj i wyjechać do Rosji gdzie mieszkała jej krewna. Tam też nauczyła się języka i zamieszkiwała przez dłuższy czas jednak pozostając przy angielskim obywatelstwie. Amanda i Grigorij mają też czwórkę dzieci. Najstarsze z nich – Ivan – miał czternaście lat, był bardzo wysportowany i wyćwiczony jak na tak młodego człowieka. Trenował boks od ósmego roku życia, a od trzech lat pomaga ojcu w budowie różnych wynalazków, przy których potrzebne jest nieco siły jaką posiada. Następny w kolejności jest Yuri. Dziesięciolatek z niezwykła inteligencją, pochłaniał wiedzę niczym herbatę, którą codziennie pijał. Podobnie jak brat ćwiczył boks, ze względu na to, że Ivan jako starszy i silniejszy dokuczał swemu bratu. Mimo ciężkich treningów Yurego, starszy brat wciąż był silniejszy wyprzedzając go o półtorej roku. Młody dzieciak jednak nadrabiał kondycję i siłę wiedzą, którą czerpał u pana Holmesa mieszkającego po drugiej stronie ulicy, a w niektórych dniach poznawał ciekawostki medyczne od Dr Watsona odwiedzającego co jakiś czas swojego przyjaciela. Dzięki swoim umysłowym umiejętnością pomagał ojcu w jego projektach i wywarach, co to je robił notorycznie w swoim warsztacie. Następny w kolejce stał Borys, sześciolatek o zdumiewającym humorze. Jak na swój wiek rozumiał dowcipy i robił psikusy, o których zwykły sześciolatek może (albo i nie) sobie pomarzyć. Borys chodził z bratem do pana Sherlocka i co prawda nie uczył się sztuki batalistycznej czy chemicznej, matematyki czy nawet psychologii. On po prostu zgłębiał tajniki dowcipów i żartów, od których pan Holmes nie stronił. Rzec można, że Borys to mały rodzinny dowcipniś. Ostatnie dziecko to mała dziewczynka imieniem Kalina. Jest ona najmłodsza z rodzeństwa i nie ujawniły się jej specjalne zdolności jak u braci. Jednak nie myśl, że jest po prostu zwyczajną dziewczynką. Jej uroda jest niczym jeden tulipan wśród ogrodu stokrotek, jak sama Afrodyta a nawet piękniejsza. Za paręnaście lat będzie rozchwytywana przez dżentelmenów jak samica pająka przez pół populacji pajęczych samców (nie najbystrzejszy przykład, jednak prawdziwy). Nie chcąc przeciągać wrócę do wątku głównego, bo pewnie się zastanawiasz co się dzieje w warsztacie Grigorjija.
         W tym niesympatycznie wyglądającym mieszkaniu z warsztatu właściciela domu wydobywa się gęsta i ciemna chmura dymu. Po chwili z hukiem otwierają się drzwi, a z zadymionego pomieszczenia wypada usmolony, brudny z sadzy mężczyzna średniej postury i półrocznym zarostem nawet dość równo przystrzyżonym. Ma na sobie czerwoną flanele z nieco wypalonymi rękawami, dość umorusaną i wypłowiałą. Spodnie nieco przykrótkie jakby miał wodę w piwnicy, a na nogach kapcie z rosyjską gwiazdą. Amanda stała wpatrzona na męża, który bez mrugnięcia okiem wpatrywał się w zadymione pomieszczenie. W domu nastała dość niezręczna cisz do chwili gdy nie nadleciał Yuri.
- Tato a co żeś ty uczynił tam we warsztacieje?
- Sam nie wiem synu. – podrapał się po głowie ojciec marszcząc przy tym brwi i skupiając wzrok na świecącym punkcie wśród mgły.
- O! swietlo! – Rzucił mały i popędził w stronę małej czerwonej kropki.
- Yuri! Niet! Niet swietlo!
Ojciec puścił się za synem znikającym w obłokach kurzu jednak zanim zdążył załapać młodego za ramie... Grigorij został wypchnięty przez siłę wybuchu na stół pod oknem naprzeciw drzwi warsztatowych.
- Yuri!                              

Młody Yuri przeżył. Jednak ten nieszczęśliwy wypadek jakim była niewielka eksplozja eksperymentu chemicznego Grigorija Kakarowa spowodował, że życie jego rodziny zmieniło się. I to jeszcze nawet nie wiesz jak bardzo.  


                                   Relikt
Anglia, Londyn, Rok 1870. Wieczór, dom przy ulicy Baker Street mieszkanie 221b. Ciemny, dość duży pokój, na którego środku stoi biurko zagracone różnymi pergaminami, książkami, skrawkami notatek. Miejsce pracy oświetlane przez zwisającą z sufitu na niewyizolowanym długim kablu żarówkę. Pomieszczenie dość mroczne wokół ściany ze starymi drewnianymi panelami, mnóstwo pajęczyn, a pięterko, na które prowadziły kręcone schody zawierało masę półek zapełnionych po brzegi starymi książkami. Coś w rodzaju biblioteki. Pomieszczenie posiadało trzy okna na parterze i cztery poddachowe. Parterowe dwa zasłonięte firankami z grubego bordowego materiału, przez które nie przebijał się żaden skrawek światła, a jedno solidnie zabite deskami nieruszane od kilkudziesięciu lat. Przy stole stoi kobieta szczupła, o jędrnych pośladkach, na których opinają się czarne spodnie o szerokich nogawkach trzymane skórzanym paskiem. Góra również niczego sobie, krągłości uwydatnione ciemnoczerwonym gorsetem, a na to biała koszula z falbanami przy guzikach i szeroko zakończonymi rękawami zapięta do połowy. Twarz miała cudną, nieskazitelną, smukłą z niewielkim noskiem, oczy błękitne świecące niczym diament dostrzegalne w mglistym świetle żarówki równie dobrze jak usta pomalowane krwistą szminką. Nachylona nad skrawkami papierów, notuje coś starannie. Na blacie leży też niewielki przedmiot, amulet z czerwonym rubinem po środku i wyrytymi na złotej obwódce symbolami. Czarnowłosa kobieta (tak, miała czarne niczym smoła włosy z jednym srebrnym kosmykiem opadającym przed oczy) podniosła amulet, trzymając go za złoty łańcuch. Przyglądając mu się uważnie zaczęła krążyć wokół biurka i pomrukiwać coś pod nosem. Podłoga pod stopami uginała się lekko i skrzypiała, przy co drugim stąpnięciu, przy którym również można było dostrzec obłok unoszącego się kurzu. Po chwili zatrzymała się, zerknęła na zapisaną przez siebie kartkę leżącą na stole, po czym na ogromną księgę i na medalion. Zwinnie dwoma krokami znalazła się znowu na przedzie stołu i zaczęła analizować notatki z księgą obok.
- Linkil'vam'pir…
- Wpadłaś na coś złociutka?
Zapytał mężczyzna wchodzący do pokoju. Wysoki, około metra dziewięćdziesięciu, dobrze zbudowany, z lekkim zarostem o orzechowych włosach spiętych w niewielki kucyk. Na sobie miał spodnie w kratę, czarną nieco już wypłowiałą kamizelkę, pod którą była biała podkoszulka. Pod prawym okiem miał niewielką bliznę, a oczy miał zielone.
- Da Yuri, zobacz. – Pokazując mu medalion przejechała palcem w miejscu gdzie były wyryte symbole. – To Linkil'vam'pir.
- Język wampirów… - Yuri zaczął gładzić się po twarzy. – To by wszystko wyjasnialo. Dobrze Zara, teraz trzeba zateljefonować do Luisa i powiedzieć, że to wampiry żerują w Meksyku. My mamy, co trzeba. Jeśli to wampiry to właśnie trzymasz zabytek najpotężniejszego wampira z przed paru wieków.
- Dracula…
Był to rubin z sygnetu Draculi władcy wampirów, któremu wieki temu wbito kołek w serce i pozbawili głowy. Od tego czasu wampiry pałętają się po ziemi tworząc stada od dwudziestu do dwustu gdzie wybierają swojego przywódcę najsilniejszego i najrozsądniejszego. Nikt nie wie, że wampiry istnieją, a ci którzy tak twierdzą trafiają do zakładów dla chorych umysłowo. Kiedy zakończono żywot hrabiego jego sygnet przerobiono na wisior, który wampiry odnalazły po około pięćdziesięciu latach chowania się. Przekazano go najbliższemu wówczas potomkowi Draculi jednak okazał się słaby i niegodny tego by nosić rubin pra pra dziada. Kilka lat później odnaleziono go i trafił w ręce elitarnych łowców relikwii. Była to grupa ludzi niezwykle uzdolnionych archeologicznie, historycznie, fizycznie i nie tylko. Każdy z nich skrywał tajemnicę, o której wiedzieli tylko oni sami.
Yuri zabrał amulet i skierował się w stronę wyjścia. Zatrzymując się w drzwiach obrócił rubin w palcach i dodał:
- A, właśnie. Tak mi się przypomniało. Zacznij się pakować. Zaciekawił mnie pewien przedmiot – Wyjął z kieszeni świstek papieru i szybko składając go w prowizoryczny samolocik puścił w stronę kobiety. – Musimy odnaleźć te relikwie.
Kobieta rozwinęła papier tak by go nie rozerwać. Był to urywek z jakiegoś pergaminu, prawdopodobnie afrykański. Widniał na nim opis artefaktu w dziwnym języku. Poniżej znajdował się rysunek. Była to laska z kości zwierzęcia wzmocniona prawdopodobnie drzewem bambusowym, z wieloma zdobieniami i wyrytymi znakami na kości.
- Co to jest? – Zapytała dziewczyna unosząc ręce w niewiedzy.
- Myślałem, że ty mi powiesz. – Kończąc zdanie wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Zara położyła świstek na stole i przyglądnęła się uważnie. Zaczęła przewracać kartkami w poszukiwaniu przydatnych informacji. Siedziała z dwie godziny przeglądając różne książki i księgi jeżdżąc na drabince od regału do regału na pięterku w poszukiwaniu konkretnych informacji. Całe biurko było zasypane notatkami, zwojami, szlajały się po nim ołówki, pióra. Zbliżała się północ, a przez ten czas jedyną poszlaką, jaką znalazła było to, że pismo jest suahili. Jednak żeby odczytać te notatkę koło rysunku trzeba było kilko dni. Chociaż…
- Margaret! – Zawołała Zara podnosząc się z nad sterty książek.
- Tak panienko?
Dziewczyna podeszła do starszej kobiety i podała przepisany na kartkę tekst z pergaminu.
- Potrzebuję żebyś mi to przetłumaczyła to bodajże suahili więc nie powinno ci to sprawić problemu.
Kobieta zerknęła na kartkę zakładając okulary. – Tak oczywiście nie będzie problemu panienko.
- Dziękuje, jutro koło siódmej będę potrzebować tłumaczenia.
Margaret kiwnęła głową obróciła się i wyszła. Dziewczyna zaś przeciągnęła się naprężając każdy mięsień i ziewnęła głośno po czym udała się do swojego pokoju.


***
Margaret to pokojówką Kakarowa od piętnastu lat. Jest kobietą w podeszłym wieku jednak jest dla Yurego ważną osobą, z którą związał się w wieku piętnastu lat.
Zara Wilkow jest towarzyszką Kakarowa i prawą ręką od niecałych dziesięciu lat. Do pierwszego spotkania doszło podczas poszukiwania pierwszego swojego reliktu. Zara wtedy młoda dziewczyna, Rosjanka również interesowała się archeologią, zagadkami i różnymi reliktami. Wpadła wtedy na ten sam trop, co jej teraźniejszy partner, jednak pracowała wtedy z byłym przyjacielem, który chciał wykorzystać tylko jej wiedzę by zarobić spore pieniądze na znalezionych reliktach. W trakcie własnych wypraw skrzyżowali ze sobą drogi nie raz, jednak za każdym razem była to zacięta potyczka niemalże na śmierć i życie. Gdyż prócz obeznanych sztuk walki skrywa malutki sekret. Kiedy oboje znaleźli się w miejscu gdzie ukryta była relikwia dziewczyna przekonała się, że przyjaciół należy dobierać rozważnie. Pomimo każdej zwady podczas szukania kolejnych poszlak w ostateczności to Yuri dałby się zasypać gruzem. To była Komnata Majów świetnie wyposażona w pułapki. Zara uciekała z przyjacielem oraz ze zdobytym skarbem gdyż po jego wzięciu naruszono ważną konstrukcję komnaty i wszystko zaczęło runąć. Uciekali tak szybko jak tylko mogli. Przed wyjściem naprzeciw im stanął Yuri, który za wszelką cenę chciał odzyskać to, po co przybył. Trzęsienie spowodowało rozpad skały tworząc ogromną szczelinę w ziemi. Dziewczyna nie utrzymała równowagi i wpadła w przepaść łapiąc się jednak kawałka odstającej skały. Prosząc o pomoc swojego partnera ten ruszył w stronę wyjścia zamajaczony górą pieniędzy, jakie może dostać za ten relikt zostawiając dziewczynę wiszącą nad przepaścią. Yuri jednak, mimo iż był zapalonym łowcą artefaktów od dzieciaka, kiedy to uczył się jeszcze u Holmesa wiedział że życie ludzkie jest cenniejsze i tak rzucił się do grani łapiąc Zarę za rękę. Tak oto spotkali się po raz ostatni... w Komnacie Majów, bo teraz tworzą zgrany zespół. Jak się domyślasz cudownie ocalona Rosjanka złapała swojego byłego partnera i odzyskała relikt wręczając go w późniejszym czasie Kakarowi w podziękowaniu za ocalenie życia. Wtedy też ten zaproponował jej wspólną pracę. Teraz razem znajdują i kolekcjonują najcenniejsze artefakty świata.
                                              
***

         Następnego dnia po ósmej rano Yuri pakował do torby potrzebny sprzęt i ubrania. Lata praktyki poszukiwacza skarbów nauczyło go, że każde poszukiwanie kolejnego nadzwyczajnego reliktu wymaga dokładnych analiz, poszukiwania poszlak oraz zapowiada kolejne problemy, jakie staną im na drodze.
- Margaret! Gdzie jest Zara? Powinna byla się już spakować!
- Pani Zara wyszła do biblioteki powiedziała, że będzie wieczorem! – Odpowiedziała pokojówka donośnym głosem z kuchni na dole mieszkania.
- No przecjesz…- Zamruczał pod nosem Yuri.
         Zara właśnie przeglądała książki w dziale „Języki”. Poszukiwała istotnych tekstów, które pomogłyby w poszukiwaniu reliktu. Żeby nie zajmować sobie dużo czasu wypożyczyła trzy książki i skierowała się do swojego dobrego znajomego, który jest archeologiem Erickiem. Był to pomocny człowiek dostarczający informacje z szerokiej wiedzy archeologicznej.
Niecałe pół godziny później piła już herbatkę wyjaśniając zaistniałą sytuację archeologowi.
- Wiesz co tak patrzę na tę laskę Zara i powiem ci, że raz spotkałem się z taką kością. To piszczel wilkokształtnego.
- Może to być wilk? – Zapytała kobieta tak jakby znała już odpowiedź na pytanie.
- No… tak bym to ujął znając moce z jakimi się stykacie to z pewnością jest wilkołak gdyż ta kość jest trzy razy dłuższa od kości wilczej…
- Dziękuję ci Eric, tyle mi wystarczy, do zobaczenia. – Przerwała mu Rosjanka zarzucając na siebie swój płaszcz i zabierając świstek. – Odwiedzę cię kiedyś i sobie dłużej pogawędzimy, ale to jak będę miała więcej czasu. – Pożegnała się i wyszła.
Koło godziny trzynastej weszła do domu potknęła się o wieszak z płaszczami. Wybiegła po schodach na górę w zadbanej części mieszkania kolejno wpadając na wychodzącego z pokoju Yurego.
- Ta kość to piszczel wilkołaka… - Sapała zdyszana ledwo coś z siebie wyduszając. – Musimy podowjadywac się coś na temat wilkokształtnych zamieszkujących Afryk. Najlepiej będzie cofnąć się kilka stuleci do tyłu…   
- Hmm… - Yuri odruchowo pogładził się po twarzy. – To ciekawe, co powiadasz, kontynuuj.
- Na razie tyle się dowiedziałam. Margaret dała mi jeszcze rano tłumaczjenje informacji z pergaminu. – Zara wręczyła partnerowi kartkę.
Yuri zerknął na świstek i zaczął pomrukiwać pod nosem tekst
- Zaklęcie Hummay… mhmmm… krew z krwi… tak… mhmmm… i ciemność stanie się domem PANA I WŁADAŁ ON BĘDZIE KAŻDYM STWORZENIEM!
Yuri spojrzał z powagą na dziewczynę, która również nie skrywała lekkiego dreszczu słów, które przeczytał.
- Dowiedziałem się że laska nie jest kompletna.
- Domyślam się, że to dobra wjadomosć? – zapytała Zara mając dziwne przeczucia.
- Owszem. Zła jest taka, że nie tylko my jej szukamy…
Dziewczyna obróciła się wokół własnej osi drapiąc się po głowie. – Ale jeszcze nic nie mamy…
- Nie do końca. Laska składa się z czterech ważnych elementów, a mianowicie Amulet Przeznaczenia, Woda Życia, Włócznia Śmierci oraz kość wilkołaka. Razem artefakty tworzą właśnie tę relikwie… a jak ona się nazywa, to już musimy do tego dotrzeć. – Zakończył swoją wypowiedź chwytając za walizki, które uprzednio przygotował wyrywając z zamyślenia Zare. – A teraz bierz co ci trzeba i idzjem na pociąg.
- Charaszo, będę gotowa za pięć minut. – odpowiedziała i obróciła się na pięcie.
Godzinę później znaleźli się na peronie. Było już po jedenastej, słońce zakrywały szare chmury, zapowiadało się na deszcze i nieprzyjemny wieczór. Wiatr również dawał się we znaki. Stali oboje z walizkami oboje ubrani w ciemnoszare długie płaszcze.
- Następny przystanek Paryż. – Rzucił krótko Yuri widząc nadjeżdżający pociąg.
Gdy mieli już wsiadać za ramie Zary złapał jakiś nieznajomy starszy, siwy mężczyzna, przygarbiony z krostą na nosie, w wypłowiałym starym wytartym płaszczu.
- Od dobrego znajomego panienko – Wychrypiał i przekazał kartkę w ręce dziewczyny.

Zerknęła na kartkę i zbladła. Drżącą ręką podała ją partnerowi.


                         Niezaproszeni
         Pociąg ruszył. Yuri znacząco popatrzył na Zare, dźwignął walizki i ruszył w kierunku wolnego przedziału. W pociągu było niemalże pusto. Wagony były schludne, niekiedy można było poczuć woń tytoniu zapewne szychy z wyższych sfer pozwalali sobie na palenie w holu zamiast w wyznaczonym miejscu. Yuri wszedł do przedziału znajdującego się w połowie wagonu. Wpakował swoją i Zary torbę na miejsce bagażowe i usiadł splatając palce w dłoniach i opierając na nich podbródek. Dziewczyna siadła naprzeciwko niego i popatrzyła mu w oczy pytająco.
- Będzjemy potrzebowali wsparcja do tej wyprawy… - Wyrwał się z zamyślenia Yuri.
- Co masz na mysli? – Zapytała dziewczyna podnosząc się lekko przypuszczalnie znając odpowiedź.
- To chyba najwyższy czas by zebrać członków Elitarnych Łowców. – Kończąc zdanie oparł się na kanapie, założył nogę na nodze i pogładził twarz.
Zara wstała i podeszła do okna. Drzewa mijały jedno za drugim w ruchu pędzącego pociągu, przyroda bladła, gdy tylko ciemna chmura przysłaniała słońce, a rozchodząca się mgła otulała ziemię. Zaczęło mżyć. Wiatr również dawał się we znaki kołysząc z lekka koronami drzew.
- Od siedmiu lat nikt z członków nie musiał zwoływać elitarnych łowców… - Powiedziała cicho dziewczyna obracając głowę w stronę partnera. Ten wstał i przystanął koło niej wbijając wzrok we własne odbicie w szybie. Wtedy w przedziale można było odczuć zimny powiew, powiew grozy, który przerodził się w dreszcz na ciele. Po chwili ciszy podał jej kartkę przekazaną od staruszka.
- Jeśli Eric jest pewny… - Spojrzał na nią. – To będziemy potrzebowali pomocy.

***

To pokolenie łowców liczyło pięciu członków. Istnieje od 1858 roku dokładnie trzy lata od zamieszkania młodego Yurego na Baker Street z Margret. Nasz bohater od 15 roku życia zaczął swoje przygody z poszukiwaniem skarbów świata. Już wtedy archeologie, historie i mitologie miał w małym palcu jednak każda wyprawa uczyła go czegoś nowego, a najważniejszą nauką w tym wszystkim było przetrwanie. Na jego drodze stawało pełno niebezpieczeństw, które z wyprawy na wyprawę stawały się w pojedynkę nie do przejścia. Natrafiał również na tak zwanych najemników, którzy usilnie chcieli zdobyć cenny relikt tylko po to by zgarnąć ogromny szmal. W wieku dwudziestu lat Yuri ruszył na poszukiwanie Bożka Majów, wtedy właśnie pierwszy raz zobaczył Zare Wilkow osiemnastoletnią panią archeolog i nie tylko. W trakcie poszukiwań trwały miedzy nimi konflikty, jako że ona pracowała ze wspólnikiem, który traktową ją jako wymienionego najemnika. To właśnie Zara jest twórcą szramy pod okiem Yurego. Niecały rok później byli już wspólnikami i wtedy właśnie postanowili reaktywować Elitarnych Łowców Reliktów. Niecały rok później cała elita, czyli pięciu członków – troje z Rosji i po jednym z Niemiec oraz z Chin wspólnie zdobywali skarby z całego świata jednak nie tylko „nasz świat” bawił się w łowców skarbów. Pewne relikty składały się z uprzednio znalezionych części, po połączeniu skrywały pewną moc, co w dużych ilościach przyciągało niechcianych gości. Od tego czasu grupa ta skróciła nieco nazwę o słowo „Reliktów”. Tak pozostali Elitarnymi Łowcami. W grę nie wchodziły już tylko artefakty…
Uspokoiło się w roku 1863, aż do teraz…

***

Powietrze w zgęstniało, zrobiło się cieplej. Dreszcz i chłód zniknęło, została tylko groza. To się wyczuwa, każdy z łowców to czuje. Dwójka facetów w średni wieku przeszła koło ich przedziału paląc cygaro i zerkając ukradkiem do środka.
- Coś mi tu śmierdzi… - Złe przeczucie przeszło Yurego tak jak uprzedni dreszcz. – Coś się święci.
Rozchylił drzwi przedziału ukradkiem i zerknął na zewnątrz, a wtedy zrobiło się jeszcze cieplej. Coś wisiało w powietrzu. Zara wzięła głęboki wdech, kiedy dwóch panów wracało z powrotem. W jej nozdrza wpadł ohydny smród palonej skóry z siarczystą domieszką…
- To demony! – Krzyknęła rzucając się na przyjaciela uchylając się tym samym od płonącej kuli, która wyrwała z ogromną siłą pół ściany wagonu. Dwie postacie przybrały swój naturalny już kształt. Dwa przygarbione demony, których ciało pokryte jest skamieniałą skórą popękaną niczym ziemia podczas trzęsienia. Szczeliny w skórze jarzyły się czerwienią a od głowy przez grzbiet palił się niewielki płomień. Od razu przybrali na masie i sile. Potężne łapy zakończone pazurami i szczęki uzbrojone w brzytwy. Z paszczy wydobywał się siarczany odór.
Ściany pociągu zaczęły podpalać się powoli, pomieszczenie zaczął wypełniać czarny dym, oddech utrudniony, a oczy pieką przy każdym mrugnięciu.
- Nie teraz Zara! Nie teraz! – Krzyczał Yuri patrząc na dziewczynę, która ciężko pobierała powietrze przez zaciśnięte zęby wyginając kręgosłup tak, że można było policzyć kręgi przez opinającą się koszulkę. – Załatwimy to po cichu!
Mówiąc to w ostatnim momencie złapał się za metalową framugę w drzwiach przedziału. Masywna łapa demona uderzyła w brzuch Yurego tak, że przebijając się przez sufit wylądował na dachu pociągu. Jego ciało było masywniejsze, pokryte lśniącym metalem. Niedraśnięty wpadł z powrotem do przedziału naskakując na bestie przebijając jej łeb przez podłogę. Drugi korzystając z okazji rzucił się na dziewczynę jednak metalowy uścisk dłoni Yurego złapał za tylnią nogę i odrzucił go w hol przedziału rozbijając szybę i wgniatając znacznie metalowe framugi. Wagon był znacznie uszkodzony walka toczyła się, płonące kule uderzały w ściany lub wylatywały poza wagon. Zara kryła plecy partnera i wzajemnie. Umiejętności walki pozwalały jej zachować spokój w miejscach, które mogą skupić uwagę ludzi.
- Dobra, kończmy ten cyrk! – Rzuciła dziewczyna do swojego partnera wyprowadzając cios nogą z powietrza prosto w płonący od złości pysk demona, który ponownie wylądował na ścianie holu tym razem wypadając z oknem na zewnątrz. Yuri chwycił napastnika za płonący kark, po czym uderzył nim kilkakrotnie o ścianę przebijając jego głowę do przedziału obok. Omdlały już demon bezwładnie wisiał w pancernej ręce łowcy, a potężne kopnięcie partnerki w tułów wypchało go poza wagon tuż za poprzednikiem.
- Zmywajmy się do następnego wagonu. – Zasugerował Yuri przybierając ludzką skórę. Oglądając jeszcze pole walki otrzepał z siebie kurz i poprawił włosy.
Ściany wagonu dopalały się, dym wywiewał przez dziury przedziału, a ciepło, jakie panowało umknęło razem z pachołkami ciemności. Dwójka łowców przeszła do wagonu pierwszego. Wyłożyli bagaże w pierwszym przedziale gdzie siedziała również młoda kobieta o płomienistych długich włosach, w czarnym gorsecie i krótkiej spódnicy. Nogi miała zasłonięte czarnymi pończochami, a buty wysokie przed kolano zapinane na metalowe klamry miały półtorej calowy koturn. Usiedli w ciszy i do końca trasy uważnie przyglądała im się ta gotycka kobieta.
Przejażdżka pociągiem zakończyła się w Dover. Tam też wysiadła tajemnicza kobieta i stamtąd łowcy zabrali się promem do Calais.
Otwarte morze, koło godziny szesnastej. Na pokładzie jest około dwudziestu pięciu osób oraz załoga. Zara stoi na dziobie statku patrząc daleko przed siebie. Po przyjeździe do Dover pogoda znacznie się poprawiło. Teraz słońce było widoczne mimo to jednak temperatura na morzu jest dość niska, a do tego lekki wiatr, który pchnie fale uderzające o kadłub rozbijając się i tworząc pianę.
- Ktoś wie, że szukamy tego berła. – Stwierdziła poczuwszy ciepło Yurego za plecami.
- Musimy się, więc dowjedzjeć kto chce wycjągnąć z piachu te zmorę. – Odpowiedział podchodząc do barierki i stając obok Zary. – I zastanawia mnie jeszcze jedna sprawa… - Dodał i odruchowo pogładził się po twarzy. – Kim jest ta rudowłosa kobieta? Zauważyłem ją na promie, ale gdy za nią poszedłem, jakby wyparowała. Czy to na pewno człowiek? – Popadł w zamyślenie.
- W przedziale wyczułam coś dziwnego… - Wróciła wspomnieniami do pociągu, w którym siedzieli razem z tą kobietą. – Nie słyszałam bicia jej serca.
Zastanawiali się jeszcze przez chwile, po czym zeszli pod pokład do swoich kajut. Rejs nie miał trwać długo, a Yuri postanowił się zdrzemnąć. Zara jednak zaczęła wertować księgi, które ze sobą zabrała.



          Wielka Armia
Wieki temu trwały nieustanne wojny między Niebiosami, a Otchłanią – czarną nieskalaną światłem czeluścią, gdzie żar ognia tak gorącego, że żadna stal nie jest w stanie się oprzeć dawał jedyne światło w mgle popiołów. Miejsce, gdzie dym palił źrenice, a skóra topiła się w wysokiej temperaturze, gdzie Pan potężny i wszechmocny niegdyś anioł, jedyny znający potęgę niebios władał swoimi parobkami obrzydliwymi demonami. Lucyfer – upadły anioł ten, którego wygnał ojciec Bóg najwyższy poza bramy Niebios. Strącony zawładnął mocą tak potężną, że dorównał swemu katu. Stworzył armię demonów, oczekując na otwarcie się Otchłani. Demony różnych gatunków, trutnie, które pełniły rolę straży, było ich najwięcej. Przygarbione demony nie nieprzekraczające stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu o popękanej skórze, której szczeliny jarzyły się niczym żar z ogniska, a od czubka głowy przez kręgosłup buchały płomienie. Następnie chowańce, których rolą było szpiegowanie. Nie potrafiły one walczyć. Był to rodzaj pasożyta wskakującego w ciało człowieka, co dawało przewagę w świecie ludzi. W późniejszym czasie wykorzystywane do wojny z czarnoksiężnikami. Chowańce potrafiły wysysać magię z przeciwnika, w zależnościom od rozwiniętych umiejętności demona czary stawały się słabe i bezużyteczne lub w ogóle nie działały. W Otchłani nie zabrakło również Cerberów. Ogary czeluści. Prowadzone na łańcuchach podczas bitw przez trutnie. Krwiożercze maszyny do zabijania, psy o potrójnej głowie. Z każdej paszczy wydobywał się siarczysty oddech, szczęki tak potężne, że łamały kości w ułamku sekundy. Podobnie jak trutniom z grzbietów wydobywał się płomień, a przy każdym postawieniu łapy ziemia zaczynała płonąć. Najsilniejsi w służbie Otchłani byli czarci. Potężne dwumetrowe demony o czerwonej skórze z ogromnymi rogami wyrastającymi z czoła. Posiadały moc przywołania szczurzych pomiotów. Demonów o wyglądzie szczura jednak poruszających się na kopytach. Posiadały trzy rogi dwa wystające z czaszki i jeden mniejszy znad nosa. Nie miały żadnych zdolności magicznych jednak w zwarciu są ogromnie potężne. Jest jeszcze wyższa forma czarta – Lord. Lord czarci jest znacznie masywniejszy od czarta. Jest dowódcą straży Otchłani i jest TYLKO jeden. Posiada ogromny miecz, którego klinga pokryta jest wiecznym płomieniem, póki nie zgaśnie płomień jego pana. Jest demonem zgarbionym jak trutnie jednak raz większym i szerszym. Jest on swego rodzaju magiem. Włada on deszczem płonących kamieni oraz inferno, czyli ognistą kulą większą od przeciętnego człowieka, której piekielna moc niszczyła wszystko, na co tylko trafiła. Ciało jego powstało z prochów pięciu obrońców bram czeluści i ognia samego Pana. Potęga, jaką posiadł jest ogromna, przez co został wybrany na dowódcę straży Otchłani by poprowadzić niezliczone armie do bram Niebios.
Druga strona medalu, znacznie jaśniejsza niż ta, która topi się od palącego ognia Lucyfera. Niebiosa – Tu wcale nie było tak kolorowo jak Ci się wydaje. Panował tu Bóg. Pan Celeste miasta w chmurach. Władał on swoją armią, która dbała o to by ziemia nie pogrążyła się w chaosie i siarce wyłaniającej się z bram podziemia. Armia Boga to ostateczna gwardia Władcy licząca tysiąc archaniołów najpotężniejszych i najlepiej wyszkolonych jednostek, które w ostateczności miały zaprowadzić porządek i wysłać demony do piekieł niszcząc bramę Otchłani. Masywne postury archaniołów w srebrnych lśniących zbrojach z ostrzami długości ponad półtorej metra oplecionych błękitno białym płomieniem. Skrzydła białe, ogromne w rozpiętości sięgające do niemalże trzech metrów jedno. Wysłannikami niebios są również anioły lekko opancerzone i szybkie oraz jeźdźcy niebios. Postacie bez skrzydeł wyglądem nieróżniące się od śmiertelnika w złotych zbrojach ze srebrnymi wykończeniami poruszające się na koniach również opancerzonych w złote okucia. Jeździec posiadał srebrno złotą kopie oraz tarczę, na której widniały skrzydła anielskie. Kopyta rumaka płonęły takim samym płomieniem jak archanielskie miecze.
To o czym usłyszycie zdarzyło się naprawdę wieki temu…
- Demony! – Potężny głos rozniósł się po całej Otchłani. Odbijając się od skał niósł się echem przez dłuższą chwilę. – Nadchodzi czas wojny! Czas, w którym to my zapanujemy nad ziemią pokrywając ją w mroku i cierpieniu! – Głos nieustannie niósł się echem trafiając do miliardów demonów. – Oto dzień sądu, poprowadzę armię, która będzie niosła strach i grozę! Armię w ogniu piekielnym! Strącimy z tronu tego, co mnie niegdyś strącił, wyłamiemy bramy Niebios! I NIECH TAAM TEŻ ZAPANUJE CIEMNOŚĆ!
Po tych słowach legiony demonów wzniosły okrzyk bojowy, okrzyk mordu. Rządne krwi bestie zabrzmiały, a w całej Otchłani buchało ogniem niczym dusze żyjące w płomieniach również czekające na walkę. Głos demonów dotarł nawet do bram Celeste.
- Panie szykują się. – Powiedział posłaniec klękający przed złocistym tronem.
- Szykuj wojska Eroldzie nadeszło nieuniknione. – Donośny gruby głos rozniósł się po sali.
- Demony… Już czas… szykują się… - wydyszał posłaniec generałowi wojsk.
Wielki plac w chmurach wypełniony legionami aniołów i hordą jeźdźców. Na obłoku lekko unoszącym się nad lazurową posadzką stoi Archanioł Gabriel.
- Uwaga bracia! – Rozbrzmiał silny głos. – Demony wyskakują spod smyczy! To czas by obronić ziemię przed legionem wygłodniałej szarańczy! – Po każdym zdaniu żołnierze potakiwali głowami, byli gotowi na dzień sądu. – Uwaga! To nie jest zwykła potyczka, a wielu z nas polegnie. Więc bracia, czy jesteście gotowi stoczyć wojnę z Otchłanią!? – Na to pytanie miecze zostały uniesione w górę, a towarzyszył temu okrzyk zwycięstwa. – Daje wam Błogosławieństwo Stwórcy i niech was mrok nie przestraszy! – Mówiąc te ostatnie słowa zatoczył mieczem krąg nad głową, a promień światła rozszedł się nad legionem żołnierzy.
         Tak oto Demony wyszły z bram czeluści i stoczyły ogromną bitwę z potęgą świetlności. Archanioł Gabriel poprowadził swoje wojska, a na czele armii demonów stanął sam Lucyfer. Z każdą sekundą polegało coraz więcej żołnierzy. Anioły stawały w piekielnym ogniu, a demony zamieniały się w popiół. Boje trwały dwa dni. Przewaga Lucyfera była znaczna siły Pana zostały spalone doszczętnie, demony dotarły do bram Celeste. Władca Otchłani nie przypuszczał jednak, że za bramą Niebios czeka Armia Boga. Gdy tylko demony wdarły się do miasta w chmurach tysiąc archaniołów rozniosło w pył napastników. Samego Lucyfera mógł zniszczyć tylko Bóg. Tak też się stało. Światło Niebios otoczyło go roznosząc go w pył. Ostatnie słowa, jakie padły to „Czasy potęgi powrócą” rzucone przez diabła zanim rozwiał się po niebie razem z ciemnymi chmurami. Armia Boga zniszczyła bramy piekieł. Od tego czasu na ziemi nie pojawił się żaden demon. Aż do teraz…
         Demony pałętają się po ziemi już od stu lat jednak jeszcze są za słabe by się ujawnić. Bramę odbudowano i nowy Pan począł tworzyć nową armię. Równie silny i potężny. Może nawet potężniejszy niż sam Lucyfer…
- Demony! – Głos rozniósł się po całej Otchłani. Odbijając się od skał niósł się echem przez dłuższą chwilę. – Nadchodzi czas wojny! Czas, w którym to my zapanują nad ziemią pokrywając ją w mroku i cierpieniu! Jednak tym razem Niebiosa nam nie przeszkodzą…




                              Pierwsza poszlaka
         Tego samego dnia po godzinie siedemnastej łowcy dotarli do Calais. Stamtąd pociąg do Paryża odjeżdżał o godzinie osiemnastej, więc mieli trochę czasu by zjeść coś na stacji i doładować sił. Czas leciał dość szybko, francuscy ludzie byli dość zabiegani. Przychodzili jedli wychodzili i tak zmieniała się osoba za osobą. Może to tylko ten region, może w Paryżu będzie inaczej, przeciwnie niż tutaj. W stolicy Yuri miał jednego przyjaciela – kustosza muzeum Luwr. On załatwił im zakwaterowanie niedaleko tegoż muzeum. Jest też informatorem, co do spraw nieprzyziemnych, właśnie on przyczynił się do pomocy odnalezienia rubinu Draculi. Ma oczekiwać ich na peronie jak dotrą do stolicy. Zbliżała się osiemnasta. Słońce zaszło za chmury, a przy peronie zapaliły się już latarnie. Podjechał pociąg zatrzymując się z piskiem kół. Ludzie pakowali się do przednich wagonów, a Zara i Yuri poszli do ostatniego gdzie za nimi weszła jeszcze czwórka mężczyzn. Lokomotywa zawyła i po chwili można już było słyszeć stukot kół. Mężczyźni weszli do pierwszego przedziału. Zara przystanęła i zasunęła okno w holu.
- Po co je zamykasz? – Zapytał partner zdziwiony. – Tu jest duszno.
- No właśnie… - zerknęła na zamykające się drzwi przedziału. – Zbyt duszno nie uważasz?
Nagle wstrząsnęło wagonem, prawdopodobnie pociąg najechał na kamień leżący na szynach. Drzwi przedziału rozwarły się lekko samoistnie, a przez dziurę wyleciał kłębek dymu, po czym od razu zostały zasunięte.
- Siarka… - Powiedziała Zara biorąc lekki wdech. – Śledzą nas…
Nagle z przedziału po lewej wychyliła się rudowłosa gotycka dziewczyna i kiwnęła palcem by przyszli do niej. Łowcy popatrzeli na siebie porozumiewawczo i ruszyli do przedziału, gdy tylko usłyszeli przesuwające się drzwi z prawej strony. Jak tylko weszli dziewczyna zasunęła drzwi i płynnym ruchem ręki zatoczyła znak na szybie. Odsunęła się pod okno za Zarę i Yurego, którzy patrzyli na szybę w drzwiach. Po chwili stanął przed nimi mężczyzna, wydobywał się z niego dym jak i z pozostałych, którzy stanęli zaraz za nim. Bez wątpienia demony, od których siarkę Zara wyczuła przez drzwi. Pierwszy, który podszedł zerknął przez szybę rozglądnął się i poszedł, a za nim reszta. Dziwny znak wykonany na szybie był swego rodzaju czarem, który powodował, że demony widziały pusty przedział, a może widziały kogoś innego niżby chciały? Kto wie… Zara i Yuri zerknęli na siebie tak samo jak uprzednio, a następnie za siebie gdzie stała… gdzie powinna stać tajemnicza dziewczyna…
- Kto to jest? – Zapytał siebie Yuri siadając na kanapie. Pogładził się po twarzy i z zamyśleniem popatrzył przez szybę. – Kto?
- Mnie tam bardziej zainteresowała ta magiczna sztuczka z drzwiami. – Rzuciła dziewczyna siadając naprzeciwko. – Znak, symbol… i ponownie nie wyczułam u niej strachu. Odsunęła się za nas jakby była przerażona, a w rzeczywistości ani jednego uderzenia serca. Ona jest podejrzana.
- Może i podejrzana, ale uratowała nam tyłki.
- Ja myślę, że uratowała tyłki tym śmierdzącym kutafonom! – Powiedziała pewna siebie.
- Myślisz, że lepiej zrobić burdel w całym wagonie i potłuc się przy okazji niż załatwić to po cichu?! – Wstał oburzony Yuri. – Może jak wpadasz w szał to rozpierdalasz wszystko, co stanie ci na drodze, ale lepiej oszczędzać siły! – Stanął przy oknie, przez chwilę patrzył przed siebie na mijający las. Obrócił się i dodał. – Sama wiesz, co pisało na notce od Erica, sama wiesz czyja to kość i sama wiesz, co będzie, jeśli ktoś zapanuje nad tym stworzeniem… musimy odnaleźć części laski pierwsi i przede wszystkim nie dopuścić do jej złożenia. – Usiadł ponownie, splatając palce rąk. – Pozbędziemy się tych, co nas śledzą, ale wpierw musimy się dowiedzieć, dlaczego demony tak bardzo chcą dostać ten artefakt i czy ktoś sprawuje ogólną władzę nad nimi…
         Przystanek Paryż. Na peronie czekał na nich Luis. Tak Luis Lupert – około metra osiemdziesięciu, dobrze zbudowany, wysportowany, siwiejący kustosz muzeum Luwr, francuska wtyka między ludźmi i istotami nieziemskimi. Dobry, a przede wszystkim zaufany przyjaciel o długim stażu. Tak, długim gdyż Luis ma swoje lata. Pierwszy raz spotkał Yurego, gdy ten miał 22 lata, a on sam miał wtedy 32. Pomagał mu w sprawie zaszyfrowanych listów. Później uratował go przed karą śmierci przynosząc sędziemu oczyszczające Kakarowa z zarzutów dowody. To był wyczyn, który udowodnił, że Luisowi można zaufać. Do teraźniejszych czasów kustosz pokazał, na co go stać jeszcze kilkadziesiąt razy i teraz znowu może być pomocną dłonią.
- Witaj przyjacielu! – Mocnym uściskiem Luis przywitał Yuriego. – I ciebie również witam madame. – Zwrócił się do Zary całując ją w rękę. – Załatwiłem wam klitkę na Rue de Rivoli w centrum. Jest tam sporo Louvre de Antiquaires wic jak będziecie czegoś potrzebowali to warto się rozejrzeć. Mieszkanie jest niedaleko Luwru gdzie pracuję, więc od godziny dziesiątej wieczór służę pomocą.
- Dziękuję ci bardzo Luis. – Podziękował Yuri klepiąc przyjaciela po plecach. – Mam jeszcze tylko jedną sprawę do obejrzenja jakbyś mógł. Mianowicje dziewczyna około dwudziestu dwóch lat, rude włosy, styl gotycki raczej ubiera się na czarno i… jakby to ująć pojawja się w dziwnych okolicznoścjach… hmmm… prawdopodobnie jest martwa…
- Mam znaleźć trupa? – Zdziwił się Luis i popatrzył z wytrzeszczem na przyjaciela.
- Niet Luis… znaczy… ech, Zara ci wytłumaczy… - Nie wiedząc jak to wyjaśnić skierował wzrok na partnerkę i znacząco kiwnął głową rozkładając ręce w geście uraczenia pomocą.
- Chodzi o to, że spotkaliśmy ją drugi raz. – Tłumaczy dziewczyna. – I zarówno za pierwszym jak i kolejnym nie wyczułam bicia jej serca. Kto normalny a raczej żywy potrafi wstrzymać akcje serca na tak długi czas?
- Hmmm… - Pogładził się po brodzie Luis zupełnie tak samo jak to robi Yuri. – To będzie trudniejsze, ale zobaczę, co da się dla was zrobić.
         Rozstali się na następnym skrzyżowaniu. Łowcy stanęli przed swoim mieszkaniem. Był to stary budynek, niezbyt zadbany, a bynajmniej z zewnątrz. Drzwi wejściowe były spróchniałe zapewne pełne korników. W holu również nie było ciekawie. Stary żyrandol wisiał na pękającym zardzewiałym łańcuchu, a kafelki na podłodze odchodziły od wilgoci. Drewniane schody prowadziły na dwa piętra. Ponoć w budynku mieszkała jedna kobieta. Staruszka w wieku osiemdziesięciu lat, ledwo słysząca, ledwo chodząca zamieszkująca mieszkanie na parterze. Yuri i Zara mieli zakwaterowanie na drugim piętrze, czyli na samej górze. Wyszli po skrzypiących drewnianych schodach i weszli do mieszkania. W środku było już zupełnie inaczej, prawdopodobnie Luis zadbał o przygotowanie wnętrza przed przyjściem jego przyjaciół.
- No już myślałam, że będzjemy mieszkać w jakimś rynsztoku.
Mieszkanie wyglądało schludnie, ładne meble zdobione złoceniami, ściany wytapetowane na zielono z białymi wzorami. Na rogu mieszkania stało pianino, a na ścianie wisiały już dawno nieużywane skrzypce. Okna przysłonięte jasną firanką, na podłodze dywan ze skóry niedźwiedzia, nad drzwiami głowa bizona i poroża na każdej ścianie.
- Rozpakujmy się, a następnie musimy zacząć szukać jakiś poszlak. – Stwierdził Yuri otwierając swój bagaż. – Potrzebujemy informacji na temat Amuletu Przeznaczenia. Zara ty przejdziesz się po domach towarowych. Poszukaj czegoś, tam sprzedają się różne rzeczy, a zwłaszcza starocie, księgi i tego typu. Może znajdzjesz jakąś poszlakę. Możesz też popytać sprzedających oni czasem sporo wiedzą.
- Dobra, to idę od razu. – Powiedział Zara zarzucając na siebie wcześniej zdjęty płaszcz. – Wypakuj mnie jak możesz.
- Szukaj poszlak również pod nazwą Amuletu Napoleona! – Krzyknął Yuri zanim partnerka zatrzasnęła drzwi.
         Był już późny wieczór, mieszkanie oświetlały świece ze zwisającego z sufitu niewielkiego żyrandolu. Yuri przeglądał księgi, które zabrała Zara. Siedział na dużym drewnianym fotelu ze zdobieniami i pięknym czerwonym obiciem. W ręce trzymał starą księgę pisaną ręcznie, nogę założył na nogę i ćmił fajkę.
- Odwieczne amulety… czasy starożytne, Amulet Mocy… średniowiecze, Amulet Arturiański, Amulet Krzyżacki, Amulet… Nie, nie… - Mówił do siebie pod nosem wertując strony. – Czasy Napoleońskie… Właśnie, o to mi chodziło. A, a, amulety. Amulet Napoleoński. Amulet, który stworzył nadworny mnich Bonapartego, mówił, że wnętrze amuletu to klucz do przeznaczenia - „… a serce tego amuletu ukaże Ci panie przyszłość…”. Amulet starannie ozdobioną ramką wybijaną ręcznie wokół kryształu. W 1797r Napoleon zwyciężył z Austriakami w bitwie pod Rivoli. Po śmierci Napoleona Amulet Przeznaczenia zaginął. Większość ludzi zapytanych o ten przedmiot twierdziło, że znajduje się we Francji… - Yuri przerwał czytanie i wyjął z ust fajkę. – No jasne! Bitwa pod Rivoli! Francja, Paryż, Rue de Rivoli. – Wstał odsuwając nieco fotel do tyłu pod okno. – Jeśli amulet nie opuścił Francji to może i Paryża, a może i nawet nie odszedł daleko od tej ulicy.
Nagle na schodach rozległy się trzaski. W mieszkaniu pogasły wszystkie świeczki. Zrobiło się ponuro. Yuri odłożył powoli fajkę na stół, gdy drzwi do mieszkania wyważyła płonąca bestia. Kolejny poplecznik Otchłani machnął łapami w stronę łowcy rzucając ognistą kulą jednak Yuri zdążył złapać stalową tacę, na której leżały jabłka i zasłonić sie nią. Kula odbiła się od tacy siłą odrzutu rozwalając stół i odpychając Yurego na fotel. Rykoszet trafnie poleciał z powrotem w stronę demona uderzając go i z impetem wyrzucając poza drzwi. Do pokoju wszedł drugi demon łowca gotowy wstał z fotela przyjmując formę stali, stając się masywniejszy i większy. Jednak trutnia odepchnął dużo potężniejszy demon, który musiał się nachylić by przejść przez drzwi. Miał ze dwa metry wzrostu, jego skóra była czerwona, a z głowy wyrastały mu masywne rogi. Ogromna bestia wyszczerzyła kły i pchnęła dużo potężniejszą kulą. Yuri zdążył poczuć, że mieszkanie ogarnął żar i zrobiło się niezwykle gorąco. Gdy kula trafiła go wyleciał przez duże okno za sobą i wylądował w budynku naprzeciw. Dźwignął się na łokciach zerkając przez dziurę w ścianie, którą zrobił wpadając do tego mieszkania i zdążył zobaczyć rogacza stojącego po drugiej stronie i małego demona demolującego mieszkanie. Potem jego oczy zakryła ciemność.            



                                   Replika
         Wcześnie rano Zara przychodzi do domu na Rue de Rivoli. Na korytarzu zatrzymała ją staruszka mieszkająca w tym samym budynku na parterze. Starsza kobieta w wieku osiemdziesięciu lat posuwała z balkonikiem po starej posadzce na korytarzu. Siwe włosy ułożone jak afro, policzki opadały wygładzając połowę zmarszczek na twarzy, a ręce drżą jakby miała nerwice. Na sobie miała podomkę i stare wypłowiałe kapcie z dziurami, przez które wystawały różowe wełniane skarpetki.
- Dzień dobry kochaniutka. – Przywitała się staruszka piskliwym głosem. – Co się tam u was wczoraj działo? – Zapytała, a na twarzy Zary ukazało się zdziwienie. – Pokłóciłaś się z mężem pewnie, co? – ciągnęła dalej kobieta. – Ciągle coś tłukło i tłukło tak strasznie. Pewnie się nie chciał słuchać, co? Ja ci mówię kochaniutka miałam w swoim życiu tyle przystojniaczków i naprawdę każdy z nich był potulny jak baranek. – Zaśmiała się staruszka, a na twarzy dziewczyny było widać coraz większe zdziwienie.
- Ale…
- Ja od zawsze powtarzam kochaniutka, że faceci to mają słuchać kobiet. Bo to kluczem w związku! – Mówiła dalej głośniejszym tonem tak, że aż zaskrzeczała. – Ptaszek do byle jakiej dziupli nie wleci, a na to sobie zasłużyć trzeba! Mówię ci kochanieńka.
Zara patrzyła na staruszkę aż ze zdziwienia otworzyła usta. Potrząsnęła głową wracając myślami do rzeczywistości, a odchodząc od wyobrażania sobie, co staruszka wyprawiała ze swoimi adoratorami.
- Tłukło?! – Przypomniała sobie fragment wypowiedzi i szybko rzuciła się po schodach na górę.
- Ech, ci młodzi ludzie to teraz są dziwni. Pewno puknie ją teraz na stole na zgodę. – Powiedziała do siebie staruszka kręcąc głową. Zerknęła na dziewczynę znikającą na schodach, po czym podreptała do mieszkania.
         Ściana naprzeciw mieszkania była mocno wgnieciona, pełno tynku walało się po ziemi, a drzwi leżały na podłodze. Framugi popękane i wgniecione do ścian. Zara weszła do środka. Na podłodze było pełno kartek, stół przewrócony, z komody wyciągnięte szuflady, lustro zbite, połamane poroża leżące na ziemi. Dziewczyna podeszła pod dziurę w dużym oknie. Przykucnęła i chwyciła księgę otwartą na stronie z amuletami. Wstała podeszła do okna i przejechała palcem po rozbitym szkle. Wyjrzała przez nie i zobaczyła Yurego leżącego w przeciwnym budynku.
- Yuri! – Krzyknęła i szybko wybiegła z mieszkania.
Dom naprzeciwko był opuszczony. Wybiegała na piętro i weszła do pokoju, w którym leżał jej przyjaciel.
- Wstawaj! – Poklepała go delikatnie po twarzy. – No wstawaj.
Ten otworzył oczy i dźwignął na łokciach. Złapał się ręką za tył głowy i pogładził wykrzywiając się z bólu.
- Ależ przyjebałem…
- Co się stało? – Zapytała Zara pomagając mu się podnieść. – Demony? – Yuri pokiwał głową twierdząco. – Ilu ich było?
- Chyba czterech, ale nie jestem pewny. Jeden z nich to czart. Potężny. To jego kula wypchnęła mnie przez okno. Chyba przyszli po informacje. Spodziewali się, że nikogo nie będzie, ale natrafili na mnie. Musjeli widzieć jak wychodzjsz i byli przekonani, że wyszedłem z tobą. Na szczęście nie zdążyłem zrobić żadnych notatek.
- Chyba znaleźli księgę „Skarby władców”. Znalazłam ją otwartą na stronie z amuletami. – Powiedziała dziewczyna otrzepując koszulę partnera z kurzu.
- W takim razie musimy zacząć szukać amuletu. Doszedłem do tego, że prawdopodobnie znajduje się gdzieś w tej okolicy. Napoleon miał go ze sobą podczas Bitwy pod Rivoli, przypuszczam, że to cacko nie opuściło Paryża… - Urwał wypowiedź podnosząc palec do góry, po czym dokończył. - I uderzenie w głowę chyba rozjaśniło mi umysł, bo nawet wiem gdzje może się znajdować! – Oznajmił Yuri pocierając ponownie tył głowy.
Wrócili do mieszkania. Było tam jedno wielkie pobojowisko. Nic nie było na swoim miejscu.
- Lepiej mieć burdel w pokoju niż pokuj w burdelu, co? – Zaśmiał się Yuri.
Uprzątnęli wszystko w miarę starannie. Drzwi wstawili w jeden zawias. Nie wyglądały zachwycająco zwłaszcza, że przez nadłamane framugi wbite do ściany można było zobaczyć korytarz. Okno zasłonili firankami, wyłamali odstający fragment parapetu i zasunęli je szafą dla uszczelnienia. Szkło, pył i inne odłamki pozamiatali i wystawili na zewnątrz w wiaderkach. Wszystko zajęło im około dwóch godzin. Gdy skończyli Yuri stanął pogładził się po brodzie i spojrzał na Zarę.
- Gdzieś ty w ogóle była przez całą noc?
- O, wybacz byłam w Bibliothèque nationale zaraz po tym jak popytałam parę osób w Louvre de Antiquaires czy wiedzą coś o amulecie. Jeden z nich powiedział, że dowiem się czegoś w bibliotece i…
- Przecież bibliotekę zamykają o dwudziestej pierwszej! – Przerwał jej partner z oburzeniem.
- I się włamałam… - Dokończyła.
- Poważnie? – zapytał ironicznie Yuri i założył ręce na klatce piersiowej. – Nieważne. Dziś o dwudziestej drugiej idziemy do Luwru. – Dokończył chwytając miotłę i omiótł resztki kurzu z podłogi.
         Do wieczora oboje siedzieli w domu nie ruszając się nigdzie. Popijając kawę z nosami w książkach, które „wypożyczyła” Zara szukali jakiś informacji na temat Amuletu Przeznaczenia. Przydatne były wzmianki na temat rozmiaru, wykonania i tym podobne. Yuri palił swoją fajkę i co jakiś czas notował coś na kartce. Sporządził rysunek amuletu, opisał kształt wykonanie i wielkość. Wszystkie notatki wkładał do swojego notatnika, z którym się nie rozstawał. Po godzinie dwudziestej Zara odłożyła lekturę i zakomunikowała, że idzie wziąć kąpiel. Jak powiedziała tak zrobiła wzięła kilka ciuchów, ręcznik, balsam do ciała i poszła do łazienki. Chwilę później Yuri również skończył sporządzać notatki wstał z fajką w ustach i podszedł do drugiego okna, które jako jedno zostało całe. Pogładził się po twarzy, wykonał kilka kółek z dymu, odwrócił się na pięcie i wzdychając stwierdził:
- Cholera muszę się ogolić…
Przewertował jeszcze kilka stron ksiąg siedząc na swoim zacnym fotelu, a nieco później podszedł do drzwi łazienki.
- Zara siedzisz tam już prawie półtorej godziny! Wchodzę, bo muszę się ogolić, a wychodzimy za pół godziny.
Yuri wszedł do łazienki. Była ładnie wykafelkowana łącznie ze ścianami z tym, że te były tylko do połowy. Znajdowała się tam niezabudowana wanna, duże jajowate lustro o złotej ramie, umywalka oraz szafeczka. W środku było jak w saunie od pary z gorącej wody. Zara siedziała w wannie zatopiona tak, że było jej widać głowę, ramiona i nogi wystawione na wannie. Spojrzała na partnera podnosząc brew.
- Nie gorączkuj się jestem kobietą.
- Może wymyć ci plecki, co? – Zapytał ironicznie Yuri ściągając koszulę.
Dziewczyna podniosła jedną nogę i przejechała po niej dłonią drażniąc partnera swoją sylwetką i urodą.
- A może wolisz mnie całą wymyć? – Spojrzenie dziewczyny było tak kuszące, że nikt by się nie oparł.
- Wybacz kochana moje ciało nie zmienja się w gąbkę. – Odpowiedział smarując twarz kremem do golenia.
- To dam ci wyszczotkować moje futerko. – Kontynuowała obracając się na brzuch przygryzając lekko palec wskazujący, uśmiechając się kusząco i wynurzając swoje krągłe nagie pośladki.
- Obrzydzasz mnie jeszcze pcheł się dorobię. – Zadrwił przyjaciel przejeżdżając brzytwą po twarzy. Chwilę później Yuri płukał już swoje ostrze i spłukiwał resztki piany z twarzy. W tym czasie Zara wyszła z wanny owinęła się białym ręcznikiem i nachylając się nad uchem partnera z uśmiechem szepnęła:
- I tak wiem, że cie pociągam.
I opuściła łazienkę. Ten przetarł twarz swoim małym ręcznikiem i spojrzał na przymykające się drzwi kręcąc głową z uśmiechem na twarzy.
         O godzinie dwudziestej drugiej znaleźli się już przy wejściu do muzeum. Przy drzwiach stał Luis. Wpuścił ich i zamknął za sobą drzwi. Wejście na główny hol było łukowate z różnymi malowidłami. Podłoga była drewniana, lśniąca tak, że aż można było się w niej przejrzeć. Obsługa sprzątająca ma chyba pięćdziesięcioletni staż w sprzątaniu. Na środku holu znajdowały się przedmioty w szklanych gablotach, a na ścianach wisiały obrazy. Na końcu w rogach stały dwie rzeźby z drewna. Jedno wielkie skupisko sztuki. Luis podszedł do przyjaciela przyglądającego się uważnie każdemu dziełu dokładnie.
- Słuchaj Yuri. – Zaczął. – Jeśli chodzi o tę kobietę, która jest tak tajemnicza, to jest tak tajemnicza, że nie jestem w stanie odkryć jej tajemnicy. Nawet nie wiem kim ona jest. Byłem u brata Lei kuzynki wujka Alberta brata matki mojej dobrej znajomej, a on to jest spec w odnajdywaniu danych osobowych. Nie można jej nigdzie znaleźć. Alrat służący Menaosa brata Lektusa, który ma pojęcie o ludziach nadzwyczajnych też nic nie wie.
- Nie szkodzi. – Poklepał Luisa po ramieniu. – Dowiemy się w swoim czasie kim ona jest, a teraz szukamy pewnego amuletu. Wygląda mniej więcej tak. – Pokazał Lupertowi swój szkic.
- Sala Panów. Tam chyba taki widziałem. W tej Sali znajdują się różne cenne skarby królów, cesarzy, lordów i innych wysoko postawionych lub zasłużonych ludzi.
Wyszliśmy piętro wyżej. W Sali było pełno szklanych gablot oraz manekinów wystylizowanych na znanych w dawnych czasach władców. W Sali było chyba ze sto różnych amuletów, pierścieni, monet, klejnotów, naszyjników i bransoletek.
- Zara pomóż mi tego szukać. – Zwrócił się do dziewczyny. Odwrócił się do Luisa i podał mu szkic amuletu. – Ty też.
Wszyscy wzięli się za szukanie. Znajdowały się tu piękne przedmioty i zapewne drogocenne. Czas ich gonił. Musieli znaleźć przedmiot zanim znajdą go demony. Szukali, a każdy z nich dokładnie, co do szczegółu. Było tu kilka niesamowicie podobnych do siebie pierścieni i amuletów z pewnością należących to rycerzy.
- Tu jesteś! – Yuri podszedł do jednego z manekinów.
Był to manekin przedstawiający Napoleona. Na szyi miał zawieszony amulet. Żółty kamień okuty srebrną metalową obwódką z ręcznie rzeźbionymi symbolami.
- Najciemniej pod latarnią, co nie? – Uśmiechnął się do siebie trzymając znalezisko w ręce. – Wiedziałem, że tu go znajdzjemy, cały czas był po naszym nosem.
Coś mi tu nie pasuje. – Oznajmiła Zara biorąc amulet do ręki. Obróciła go w palcach podniosła do góry w stronę okna tak, że relikt oświetlał blask księżyca. – To jest szkło. – Oznajmiła podrzucając nim.
Yuri wziął od Zary amulet i cisnął nim o podłogę. Ten rozprysnął odłamkami szkła dookoła.
- Czy ty oszalałeś! Imbécile! – Złapał się za głowę Luis
- Spokojnie przyjacielu. – Powiedział Yuri zbierając odłamki szkła. – Albo dostaliście lewy towar albo ktoś tu już szperał. Serce tegoż napoleońskiego skarbu jest wykonane z diamentu i za nic w świecie diament nie roztrzaskałby się przy takim uderzenju. – Wstał i podał Luisowi szkło ze srebrną obwódką na łańcuchu. – Dowiedz się czy działo się tu ostatnio coś podejrzanego.
Łowcy opuścili Luwr. Po północy byli już w mieszkaniu. Yuri usiadł na fotelu wykładając nogi na stół i rzucając na blat swój notatnik, z którego wyleciała kartka ze szkicem. Zara usiadła obok niego na oparciu, ugryzła kawałek jabłka i wzięła kartkę do ręki.
- Myślisz, że demony nas uprzedziły? – Zapytała.
Yuri puścił kółko z dymu i popatrzył na przyjaciółkę.
- Dowiemy się wieczorem… 


                               Czarna dama
- No to nasz pan będzie zadowolony. – Rzekł wysoki mężczyzna w czarnym skórzanym prochowcu przyglądając się błyszczącemu amuletowi.
- Tak, tak! Chciałbym zobaczyć ich miny jak się domyślą, że to falsyfikat! – Dodał pocierając dłonie dużo mniejszy gość w podartej koszuli w kratę z podwiniętymi rękawami, wyszczerzając przy tym resztki zębów.
- Musimy oddać to zanim wywęszy nas ta zapchlona suka. – Podkreślił wysoki chowając skarb do kieszeni. – Wrota otwierają się dziś przed północą w piwnicy starego domu towarowego naprzeciwko mieszkania łowców. Zadokujemy się na obrzeżach dworca.
- Jasna sprawa szefie. – Zaskrzeczał demon w postaci zapijaczonego człowieka, który tak jak jego kompan miał niedobór zębów.
Obrzeża dworca kolejowego to była jedna wielka melina. Rezydował tam nawet jeden pijaczek popijający jakiś siarczysty trunek. Była to opuszczona część magazynu gdzie nikt nie przychodził. Walały się tam stare ławki, stół, wytarte płótna, gruz, a przy tylnej ścianie stał stary piec, w którym jak było, czym palił mieszkający tam mężczyzna.
- Jest dobrze. Tu nas nikt nie będzie szukał. – Powiedział Czart, który miał postać wysokiego starszego mężczyzny o siwych długich włosach i posępnej twarzy. – Dobrze, że śmierdzicie jak ścierwo przynajmniej nas nie wywęszą.
         Kilka godzin później, dom przy Rue de Rivoli. Mieszkanie na drugim piętrze.
- Wstawaj królewno. – Powiedział Yuri delikatnie potrząsając ramię Zary, która spała na krześle z głową w rękach opierając się na stole. – Ty wiesz, co? – Zapytał, gdy dziewczyna przebudziła się nieco. – Ta staruszka z dołu przyniosła nam ciasto własnej roboty.
- Ty wiesz, że ona myśli, że jesteśmy małżeństwem? - Zara przetarła oczy, a jej wzrok spoczął na stole. – O, jak ładnie pachnie. – Powiedziała zobaczywszy kruche ciasto nadziewane owocami. – Gadałeś z nią? – Wzięła kawałek i zwróciła się w stronę przyjaciela.
- Właściwie to… - Zamyślił się. – Tak…
         Pół godziny wcześniej. Hol na parterze.
- Dzień dobry chłopcze. – Przywitała się staruszka posuwając ze swoim balkonikiem w stronę Yurego. Miała na sobie te samą podomkę i stare kapcie, tylko skarpetki tym razem były białe. Fryzura za to w trakcie kręcenia loczków. Na głowie miała pełno wałeczków, w które były zwinięte włosy, co powodowało, że wyglądała straszniej.
- A, witam Panią, pani… - Zwiesił się licząc, że staruszka poda swoje imię.
- Wystarczy pani chłopcze. – Odpowiedziała uśmiechając się szczerze.
-No tak, dzień dobry pani. – Dokończył i wymusił życzliwy uśmiech.
- Powiedz mi chłopcze, co tam tak u was ostatnio tłukło strasznie, co? Tak strasznie tłukło i tłukło.
- E, no wie pani… - Szybko szukał wykrętu, żeby tylko sąsiadka nie dopytywała się więcej o nic. W końcu nie mógł jej powiedzieć, że do jego mieszkania wpadły demony i zdemolowały je. – To był…
- Pewnie pokłóciłeś się z małżonką, co? – Dokończyła staruszka. – Pewnie nie chciała cię słuchać, co? Ja ci mówię chłopcze miałam w swoim życiu tyle przystojniaczków i naprawdę każdy z nich był jak byk. Twardy, nie dał sobie w kasze dmuchać i wiedział jak ustawić kobietę. – Zaśmiała się staruszka swoim piskliwym skrzekotem, a na twarzy Yurego pojawiło się zdziwienie.
- Ale…
- Ja od zawsze powtarzam chłopcze, że faceci to mają być stanowczy, co do kobiet. Bo to kluczem w związku! – Mówiła dalej głośniejszym tonem. – ptaszek do byle jakiej dziupli nie wleci, a na to sobie kobieta zasłużyć musi! Mówię ci chłopcze.
Yuri patrzył na staruszkę tak, że aż ze zdziwienia otworzył usta. Potrząsnął głową wracając myślami do rzeczywistości, a odchodząc od wyobrażania sobie, co adoratorzy tej staruszki z nią wyprawiali.
- E, no właściwie to trochę remontowaliśmy… - Powiedział speszony.
- Czekaj no, dam ci tu kawałek cista, przed chwilką upiekłam. – Staruszka uwinęła się do mieszkania i z powrotem w niecałe piętnaście minut wracając z kawałkiem pysznie pachnącego ciasta. – Masz tu i podziel się troszkę z małżonką. – I jak to często robiła, uśmiechnęła się i powoli zaczęła dreptać do drzwi swojego mieszkania.
Yuri szybko skacząc, co dwa schody wychodził na górę. Kobieta obróciła się za znikającym na schodach mężczyzną, pokręciła głową i powiedziała do siebie:
- Ech, ci młodzi ludzie to teraz są dziwni. Pewno puknęła go wtedy na stole na zgodę.
         Zara patrzyła na Yurego z otwartymi ustami.
- Pokręcona trochę, nie? – Zapytał gryząc kawałek ciasta.
- Mam nadzieje, że to tylko skleroza… - Odpowiedziała Zara wstając od stołu i wywracając oczami.
Wczesne popołudnie, zatłoczone ulice Paryża. Pogoda dość mętna, lekka mżawka zrasza parasole przechodniów. Zara i Yuri wybrali się do miasta nieco powęszyć. Pogoda niezbyt sprzyjała, mgła i mżawka zacierały wszelkie ślady i zapachy obecności demonów. Przechadzając się i szukając jakichkolwiek poszlak nie zdawali sobie sprawy, że śledzi ich jeden z posłańców Otchłani.
- Powinniśmy jak najszybciej wpaść na jakiś trop. – Powiedział Yuri przyglądając się uważnie przechodzących ludziom. – Jeśli amulet trafi do Otchłani to już nie będzie go łatwo odbić.
- Ta pogoda niezbyt mi sprzyja. – Oznajmiła dziewczyna pobierając uncje powietrza. – Co jakiś czas wydaje mi się, że wyczuwam jakiś nietypowy zapach, ale po chwili zanika. – Obróciła się i rozglądnęła badając teren za plecami. – Albo mi szwankują zmysły albo dobrze się maskują.
Pozwiedzali pobliskie biblioteczki, sklepiki, opuszczone budynki, bary i w dalszym ciągu siarczysta woń była wyczuwalna przez pewien czas, po czym znowu znikała. Wychodząc z baru Patte de Loup kilka metrów przed nimi pokazała się dziewczyna w czerni. Wraz z jej pojawieniem dał się we znaki lekki wiatr, który zawiewał jej długą czarną, koronkową suknię. Stała tak w bezruchu lekko uśmiechając się. Oczy miała podkreślone czarnym tuszem, a usta pomalowane bordową szminką. Rude włosy płonęły rozwiewane wiatrem, a gorset idealnie podkreślał jej nieziemskie kobiece ciało. Obróciła się i powoli zaczęła znikać między ludźmi. Łowcy tylko zerknęli na siebie i od razu puścili się w jej stronę. Ruszyli jej śladem nie spuszczając jej z oka i nie próbując jej nawet dogonić. Szli za nią, aż do starego dwupiętrowego budynku. Zatrzymała się przed drewnianymi drzwiami i odwróciła się.
- Zmysły nigdy nie zawodzą. – Powiedziała uśmiechając się. – Niezauważalne może stać się widoczne.
- Kim jesteś? – Zapytał pospiesznie Yuri wiedząc, że po raz kolejny zniknie mu z oczu. – Jak masz na imię?
- Dowiesz się w swoim czasie, a teraz uważajcie. – Odpowiedziała pokazując palcem za ich plecy.
Oboje obrócili się i momentalnie odskoczyli od nacierającej drewnianej belki grubości ludzkiego uda.
- Dostałem informacje, że jesteście miejscowymi mordercami. – Rzekł ogromny mężczyzna łysy, mający ze dwa metry wzrostu, a jego mięśnie wyglądały jakby wypchano je cegłami. – Przykro mi, ale mam rozkaz was zlikwidować. – Wypowiadając to zdanie zamachnął ogromną belką, która musnęła końcówki włosów Yurego i z impetem uderzyła w ścianę budynku obok robiąc w niej sporą dziurę.
- Ktoś cię okłamał! – Krzyknął łowca po raz kolejny uchylając się od ataku.
- Nie jesteśmy żadnymi mordercami! – Kontynuowała Zara wskakując na plecy napastnika próbując go przydusić. Jednak jego brak karku spowodowany dużą ilością mięśni sprawiał, że nie wiele mogła zdziałać. Złapał ją za rękę i pchnął w ścianę. Kolejny raz wziął zamach zza głowy i uderzył Yurego. Ten zwinął się w pół. Drewniana belka z hukiem roztrzaskała się na plecach łowcy. Gdy mięśniak zdążył spostrzec, co się właśnie stało na jego twarzy wylądowała masywna kamienna pięść. Wielkie ciało padło na ziemię. Zara zebrała się spod ściany i podeszła do partnera, którego ciało było z kamienia.
- Ktoś go nasłał.  – Oznajmiła. – To nawet nie jest demon.
- Dlatego go nie zabijemy. – Obydwoje powędrowali wzrokiem na drzwi, przy których stała tajemnica dziewczyna w czerni. – Wiedziałem, że znowu zniknie.
- Czuję siarkę. – Oznajmiła dziewczyna. – „Zmysły nigdy nie zawodzą”. Cały czas czułam ten zapach tylko znikał po chwili, bo byliśmy za daleko.
- To ta kobieta w czerni to tylko twój zmysł? – Zapytał Yuri patrząc ze zdziwieniem na Zarę.
- Nie! Po prostu mówię, że ona miała rację. Włazimy do środka.
Dziewczyna wyważyła silnym kopnięciem drzwi do pokoju numer 24 na drugim piętrze.
- Mam cię sukinsynu!
- Szlag! – Krzyknął przestraszony demon pod postacią starszego człowieka.
Natychmiast przybrał swoją postać przygarbionego trutnia o płonącym grzbiecie i chcąc się wywinąć pchnął ognistą kulą w stronę łowców, którzy odskoczyli na bok i sam pobiegł w stronę wyjścia. Yuri tknąwszy ściany znowu przybrał kamienny wygląd i uderzając w nią zrobił ogromną dziurę a fragment, który odpadł zawalił się na uciekającego już w holu demona. Ten ponownie przybrał formę mężczyzny. Yuri podniósł przygniatający go kawałek ściany, a Zara wzięła szpiega za szmaty nie pozwalając mu się wyrwać. Oboje wrócili do domu i przesłuchiwali go przez kilka godzin.
- On nic nie powie. – Powiedział Yuri, a przywiązany do krzesła demon zaśmiał się triumfalnie.
- Może za delikatnie go traktujemy. – Oznajmiła partnerka podchodząc do więźnia i biorąc zamach kopnęła go prosto w twarz tak, że ten przewrócił się z krzesłem. Postawiła go ponownie. – Gadaj albo ta twoja morda będzie wyglądać jeszcze gorzej niż zwykle! – Demon tylko pokręcił przecząco głową. Kolejny but wylądował na jego twarzy powalając go na podłogę. – Uwierz mi w obecnym stanie jestem jeszcze delikatna! – Kontynuowała ponownie go podnosząc. Ten jednak dalej siedział w milczeniu. Skończyło się kolejnym nokautem. – Widzę, że życie to ci nie miłe. – Już brała kolejny zamach.
- Zaczekaj! – Odwrócił twarz z grymasem próbując odchylić się od ciosu. Noga dziewczyny zatrzymała się. – Powiem tylko już przestań mnie kopać. – Strach pokazał się w oczach i głosie trutnia.
- No i w końcu jakiś konkret. – Powiedziała zadowolona dziewczyna przysuwając sobie krzesło i siadając naprzeciwko. – Nareszcie gadasz do rzeczy.
- Donagar znalazł amulet. I ma go jeszcze ze sobą. – Wydyszał. – Jest z nim dwóch kretynów, którzy mu pomagają. On przeszukał to mieszkanie, twoje poszlaki w książce go zaprowadziły do amuletu. – Mówił dalej patrząc teraz na Yurego. – Zastąpił oryginał identyczną kopią. Ale to wszystko, co wiem.
- Marna kopia. – Oznajmiła Zara patrząc na partnera.
- Czy ty chcesz może, żeby but mojej przyjaciółki ponownje wylądował na twoim ryju? – Zagroził Yuri chwytając demona za koszulę. – A może nam powiesz gdzie teraz są, skoro Donagar ma go jeszcze ze sobą?
- Ale ja nie wiem naprawdę! – Zara podniosła się i odłożyła krzesło. Zrobiła krok w tył. – Obrzeża kolejowe! – Łowcy popatrzyli z uśmiechem na siebie. – Są na obrzeżach dworca kolejowego. Tam nikt nie chodzi.
- No i można? – Zapytała się triumfalnym tonem dziewczyna.
- Uwielbiam twoje metody. – Odpowiedział partner patrząc na trutnia.
- To teraz mnie wypuścicie? – Zapytał przestraszony. Partnerzy uśmiechnęli się do siebie. Demon tego kopnięcia już nie przeżył. Oboje wyszli z mieszkania, uniknąwszy w holu rozmowy ze starszą lokatorką.
- Musimy się jak najszybcjej dostać na peron. Nie wiemy ile mamy czasu.
Gdy znaleźli się w centrum miasta Zara złapała partnera za rękę i zatrzymała go.
- Zaczekaj… - Rozglądnęła się pochłaniając powietrze w nozdrza. – Są tu.
Oboje rozglądnęli się uważnie. Nie było przed północą praktycznie żadnej osoby. Nagle zza wąskiej alejki wyszedł wysoki siwy mężczyzna w skórzanym płaszczu, a z nim dwójka niezadbanych partnerów.
- Jasna cholera! – Krzyknął siwy mężczyzna. – Brać ich!
Dwa demony już w swojej postaci rzuciły się do ataku. Na placu zrobiło się gorąco. Ogniste pociski latały koło głów.
- Zajmij się nimi kochana. – Powiedział Yuri zrzucając z siebie płaszcz i chwytając się metalowej latarni.
- Nie ma problemu. – Odpowiedziała dziewczyna również zrzucając z siebie płaszcz. Padła na kolana wyginając się w pałąk. Kręgosłup stał się widoczny dokładnie tak jak w pociągu. Palce wydłużyły się, a z nich wyrastały czarne szpony. Krzyknęła unosząc głowę do góry i rozkładając ręce, które nabierały masywnego kształtu. Twarz wydłużyła się a zęby powiększyły stając się szpiczaste. Źrenice poszerzone nabierały mocniejszego niebieskiego koloru. Nogi wydłużyły się i podobnie jak ręce przybrały kształt zwierzęcych łap. Jej ciało pokryło się czarnym jak smoła futrem jedynie przez grzbiet przebiegał śnieżnobiały fragment futra. Demony zatrzymały się przed posturą dwumetrowego wilkołaka. Bestia podniosła cielsko na dwóch łapach patrząc z góry na przygarbione demony. Wypuściwszy parę z nozdrzy zaryczała, a moc ryku rozniosła się po całym mieście. Bez dłuższego namysłu rzuciła się na trutnie. Łapiąc tego, który był bliżej wbiła się szponami w czaszkę i tułów rozrywając go bez większych problemów na dwie połowy. Yuri tylko zerknął na partnerkę, na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, po czym skierował się w stronę starca przybierającego już formę potężnego czarta. To był ten sam, który zastał go w mieszkaniu. Uniknąwszy kuli ognia natarł na demona wbijając go w ścianę budynku. Ciosy metalowej pięści spadały jak grad na brzuch czarta. Ten jednak trzasnął rogami w głowę Yurego i gdy tylko stracił orientację odepchnął go tak, że wylądował na pobliskiej latarni. Starcie trwało chwilę. Siła czarta była dość spora jednak Zara szybko rozprawiła się z trutniami i stanęła u boku przyjaciela. Demon wycofał się i pobiegł w stronę opuszczonego domu przy Rue de Rivoli. Wbiegł do piwnicy, a za nim nie spuszczając go z oka łowcy. Cofał się powoli do tylnej ściany gdzie zaczął formować się portal. Czarna przestrzeń, z której buchał ogień i czuć było woń śmierci.
- To już koniec, ale jeszcze się spotkamy. – Powiedział czart. Gdy chciał wejść do wrót Otchłani przed nimi zaczął formować się kłęb czarnego dymu. Wirował między demonem a wrotami. Stawał się coraz gęściejszy.
- Co, do…
- Nie tak prędko. – Powiedział delikatny głos, a czarny dym opadł ujawniając gotycką dziewczynę.
- Czarna dama! – Demon cofnął się jakby lękając się niewielkiej kobiety. – To niemożliwe!
Dziewczyna wyrysowała palcem znak przed czartem, który zabłysnął czerwonym światłem tak, że można było dostrzec wzór. Znak rozprysnął się, a pod kopytami demona zatoczył się ognisty krąg spalając go. Został z niego tylko popiół, w którym leżał amulet. Wrota zostały zamknięte. A tajemnicza kobieta podeszła podając Yuremu Amulet Przeznaczenia i okrywając swoją czarną peleryną Zarę, która przybierała swój ludzki kształt.
- Kim jesteś? – Zapytał Yuri po raz kolejny nie mogąc wyjść z podziwu. To, co właśnie zobaczył, to czego doświadczył było rzeczą, magią, której nigdy wcześniej nie widział i się z nią nie spotkał. – Co się stało z demonem?
- Moja osoba pozostanie jeszcze owiana tajemnicą. – Powiedziała delikatnym głosem. – To była pieczęć Odesłanie Demona. Wysyła demona tam skąd już nie wróci. – Kończąc zdanie odwróciła się i ruszyła przed siebie.
- Dziękujemy za pomoc! – Krzyknął za nią.
Dziewczyna obróciła się i z uśmiechem dodała:
- Tam skąd pochodzę zwą mnie Czarną damą.
Zatoczyła koło wokół siebie podnosząc obłok czarnego dymu i znikając razem z nim. Zara opatulona w czarny materiał spojrzała ze zdziwieniem na partnera. On objął ją i oboje wyszli z budynku. Wrócili do mieszkania szybko mijając hol. Dziewczyna ubrała się i razem siedli przy stole podziwiając błyszczący diament usadzony w srebrnej oblamówce amuletu.
- Mamy go. – Powiedziała z zadowoleniem Zara.
- Mamy… - Yuri obrócił artefakt w dłoni. – Następny przystanek Chiny.                      
  


          Niespodziewana zmiana planów
         Wagony pociągu stały jeszcze w płomieniach leżąc to na boku to na dachu zniszczone doszczętnie u podnóża klifu. Czarny dym unosił się w powietrze z dopalających się wagonów tworząc ciemną chmurę pyłów i iskier. Mimo chłodnego popołudnia żar podnosił temperaturę do krytycznych stopni. Głuchą ciszę przerywały co jakiś czas zgrzytania blach i strzelanie palącego się drewna pociągu.
         Około godzinę wcześniej.
- Do Pragi dojedziemy za niecałe dwadzjeścija godzin, więc przygotuj się na długą podróż Zaro. Posłałem list do naszego przyjaciela Shao, że dotrzemy do Shanhaiguan za dwa dni. Napisałem o zwołaniu starych przyjaciół, a resztę wytłumaczę jak się spotkamy. W razje gdyby informacja została przechwycona nikt nie dowje się żadnych konkretów.
- Przypomnij mi, co teraz nas interesuje? – Zapytała dziewczyna siadając na kanapie i wykładając nogi na stoliczku wystającym ze ściany wagonu.
- Następny cel to Włócznia Śmierci. – Odpowiedział Yuri stając przy oknie i obserwując mijające ich pola i drzewa.
Dziewczyna wyjęła z plecaka obok starą księgę i zaczęła ją wertować. Chwilę później zatrzymała się gdzieś po jej środku i zaczęła czytać mrużąc lekko oczy.
- To włóczni Zhu Yuanzhanga. W wieku 24 lat, gdy wojska mongolskje zniszczyły klasztor buddyjski, w którym przebywał on przyłączył się do njich i niedługo potem z jego umiejętnoścjiami został przywódcą. Jego orężem wtedy stała się włócznia zrobiona przez największego chińskiego kowala. Ta włócznia przelała wiele ludzkiej krwi, dlatego przybrała imię Włóczni Śmierci.
- Dokładnje. Niedługo potem poślubił córkę przywódcy jakiegoś tam powstania i został dowódcą wielkiej armii liczącej ogromy chińskich żołnierzy. Został pierwszym cesarzem Chin z dynastii Ming i przyjął imię Hongwu.
- I wprowadził papierowy pieniądz… - Dopowiedziała Zara.
- To akurat mało ważne. – Odpowiedział Yuri i spostrzegł, że coś pojawiło się na niebie jednak po chwili zniknęło w chmurach. – Brzydka pogoda dzisiaj. – Usiadł na kanapie naprzeciw dziewczyny i zaczął czytać gazetę.
Jechali tak przez pola lasy wioski. Stukot kół pociągu wybijał rytmicznie melodie, z holów wagonowych dochodziły różne rozmowy ludzi. Czas leciał powoli, a droga do Pragi jeszcze długa. Zara i Yuri rozmawiali jeszcze o Czarnej Damie, zastanawiając się kim jest, skąd pochodzi, dlaczego im pomaga albo czy to tylko pozory. Jednak moc, jaką posiada wprawia ich w zdumienie. Czarna magia? Może ona jest czarnoksiężnikiem, może tak naprawdę w ogóle nie istnieje. Oboje ją jednak widzieli czarną damę w gotyckim stylu o pięknych rudych włosach i tajemniczym spojrzeniem.
- Nie mam pojęcia… - Powiedział Yuri. – Nawet nie wiemy czy jej możemy ufać.
- Ale widzę jak ci ślinka cieknie na jej widok. – Odpowiedziała Zara zakładając ręce na piersi. – Normalnie gapisz się na nią jak na jakieś bóstwo!
- Bo jest niezjemska… - Odpowiedział Yuri wychodząc zadowolony z przedziału.
- Co za amant! – Burknęła pod nosem i wyszła za nim.
Przez godzinę jeszcze rozmawiali w holu o tym gdzie znaleźć kolejny relikt i czy każdy z członków Elitarnych Łowców zgodzi się przyłączyć i powrócić do grupy.
- Myślę, że Shao z pewnoścją się przyłączy jest mi winny przysługę. Nikt tak nie uwiódł matki Natury jak on. – Zaśmiał się Yuri. – A chętnie znowu zobaczę go w akcji. Ciekawe czy dalej prowadzi nauki Shaolin.
Chwilę później za szybą dojrzeli dziwny kształt na niebie. Spojrzeli po sobie pytająco i ponownie za okno. Przejeżdżali właśnie przez most, gdy spod niego tuż przed szybą przemknęło ogromne zielono szkarłatne uskrzydlone zwierze.
- Ten zapach… - Zaczęła dziewczyna robiąc krok od okna i próbując się zastanowić czy już kiedyś go nie poczuła. – Jest dziwny.
- Demony? – Zapytał partner wpadając do przedziału.
- Nie, nie czuję siarki. – Odpowiedziała zasuwając za sobą drzwi. – To coś jak kwas…
Nagle szarpnęło pociągiem. Coś wylądowało na dachu. Krzyki zaczęły nieść się przez przedziały. Znowu uderzenie. Dach przedziału przebiły wielkie szpony, a Yuri i Zara momentalnie uchylili się. Z góry dochodziły dziwne dźwięki i ryk skrzydlatej bestii.
- Co, do… - Zaczął Yuri ale łapy wyszarpały wielką dziurę w dachu przez którą wpadli oprawcy. – To gnolle, wiej!
Obydwoje rzucili się do holu. Włochate bestie postury człowieka i pyskiem hieny z toporami w rękach wyskoczyli za nimi.
- Czego oni chcą? – Krzyczała Zara przechodząc do kolejnego wagonu.
- To grabjeżcy. Szukają różnych łupów, świecidełek i innych cjekawych dla njich rzeczy.
- To, w czym problem? – Zatrzymała się nagle i spojrzała na partnera pytająco. – Można im oddać, co mamy.
- Zabijają każdego bez wyjątków. – Odpowiedział i popchał ją do przodu.
Jednak przed nimi pojawili się następni. Yuri kiwnął głową do Zary sugerując, że czas się bronić. Dziewczyna przyjęła pozycję do ataku i natarła na dwóch przeciwników. Yuri również mając przed sobą jednego rzucił się na niego. Jedną ręką tknął ściany i wyskakując na barki napastnika drewnianymi już plecami rozniósł dach przedziału wyskakując jednocześnie na niego. Na niebie szybowała ogromna wiwerna. Smoko-kształtne stworzenie posiadające jedynie tylne odnóża ze szpiczastymi pazurami, które bez problemu cięły nawet stal. Miała długą szyję i pysk wypełniony ostrymi zębami, a z niego ciekł zielonożółty kwas przeżerający wszystko. Ogon równie długi zakończony haczykowatym ostrzem. Na dach wyskoczyły dwa gnolle gotowe do ataku. Część pociągu stała już w płomieniach a z poszczególnych wagonów dobiegały jeszcze ludzkie krzyki. Mimo iż gnolle łupiły dla świecidełek zostawiały za sobą jedynie odór śmierci i zniszczenie. Yuri zaparcie bronił się na dachu pędzącego pociągu. Jeden z nich zaatakował swoim toporem jednak chybił. Następnie natarł drugi i oboje nacierali na Yuriego, który raz po raz słaniał się przed ciosami przeciwnika, co jakiś czas jeszcze zerkając czy wiwerna nie podejmuje ataku. Drewniana pięść padła na pysk nacierającego gnolla wybijając mu kilka przednich kłów. Powalony stoczył się z dachu. Drugi tylko zerknął na spadającego towarzysza i ponownie natarł. Ostrze śmigało przy twarzy coraz bliżej. Yuri podejmując defensywę cofał się powoli wchodząc na środkowy wagon pociągu. Topór ponownie błysnął koło twarzy jednak kolejny cios zablokował kontratakując. Kopnął przeciwnik odsyłając go na poprzedni wagon. Na dole w holu również toczyły się zawzięte starcia. Zara nie dawała za wygraną. Zwinnie unikała gradu ciosów i kontratakowała powalając przeciwników na ziemię. Nagle z holu obok można było usłyszeć dziwne wycie. Gnolle zebrały się z ziemi i wyskoczyły przez okno, a chwilę później latająca bestia zatoczyła krąg w powietrzu i z impetem uderzyła cielskiem o środkowy wagon powalając tym całość. Czas jakby spowolnił. Wokół pękały ściany, gięły się blachy, a gnolle zeskakiwały na ziemię przez okna i z dachu, a płonący pociąg zwalił się ciężko z hukiem na zbocze klifu.
Nastała głucha cisza i ciemność. Mrok spowił wszystko, jedynie można było usłyszeć błagania zwykłych ludzi o życie, a później szust powietrza i odgłos ostrza przecinającego ciała padające następnie na ziemię. Chichot gnoili mordujących dla zabawy. Potem już nawet nie było nic słychać. Ogarniętą ciemność przykryła głucha cisza.

                                               ***
    
Do świadomości zaczęły docierać jakieś głosy. Jeszcze stłumione, ale z chwili na chwilę stawały się bardziej wyraźne. Nagle światło zaczęło razić w oczy.
- Ocknij się! – Mówił jeden z głosów.
- Wstajemy dziwaku! – Dołączył się kolejny.
Oczom mężczyzny ukazały się dwie postacie, gdy tylko przyzwyczaił się do światła. Były to gnolle. Zarośnięte humanoidy o pyskach hien i zwierzęcym charakterze. Miały na sobie lekki pancerz, zdaje się kolczugę oraz różnego rodzaju topory u pasa.
- Jak się nazywasz? – Zapytał wyższy.
- Dlaczego mnje jeszcze nie zabiliścje? – Zapytał mężczyzna. – Grabicje przydrożną kolej i mordujecie wszystkjich. Co ja tu robie żywy?
- Patrz Ronir, jaki obeznany. – Zaśmiał się niższy.
- Zabijamy ludzi, a ty nie jesteś zwykłym człowiekiem. Widzieliśmy jak twoja skóra zamienia się w drewno, poza tym świetnie sobie radzisz w walce w ręcz. Jesteś wojownikiem albo jakimś dziwnym stworzeniem. – Odpowiedział wyższy, który jak można było się już domyślić miał na imię Ronir. – Chcemy tylko poznać kilka informacji. Więc jak się nazywasz i gdzie zmierzałeś?
Mężczyzna rozejrzał się wokół. Był w jakiejś komnacie. Było chłodno i wilgotno, co wskazywało, że to jakaś forteca przy jeziorze lub rzece. Zresztą gnolle lokują się w takich miejscach, moczarach. Sala była niewielka, przykuty do kamiennego muru rękami w górze oddychał ciężko. Na wejściu do komnaty stało jeszcze dwóch strażników przyglądających się sytuacji, a na balkonach na piętrze stało czterech łuczników. Łucznicy różnili się od gnolli. Wyglądali jak jaszczurki również o posturze człowieka. Ubrani w skurzane zbroje stali nieruchomo obserwując wszystko uważnie.
- Mam na imię Yuri. – Odezwał się w końcu. – I właśnie zmierzałem iść po jego strzałę żeby ci ją wsadzić w dupę. – Zakończył z uśmiechem wskazując głową na jaszczura u góry.
Mniejszy gnoll parsknął, po czym zasłonił pysk łapą. Widać niektórzy z nich są blisko spokrewnieni z hienami. Ronir spojrzał złowrogo na partnera.
- Zamknij się Uril albo wybiję ci ząbki z twojej ucieszonej mordy! – Skarcił go i zwrócił się do więźnia. – A ty mądralo jeszcze wszystko wyszczekasz albo też wybiję ci zęby z tej niewyparzonej gęby! – Po tych słowach uderzył Yuriego w brzuch. - Zabrać go do Obelisku Krwi!
Złożyli mu opaskę na oczy i rozpięli łańcuchy przy nadgarstkach. Z braku siły bezwładnie upadł na ziemię. Dwóch strażników wzięło go pod ręce i zaciągnęli do kolejnego miejsca, jakim były Obeliski Krwi. Było to coś w rodzaju piramidy, a w jej środku w centrum stały dwa kamienne słupy – obeliski. Na nich były jakieś napisy, symbole zapewne zapisane w językach gnolli. Stały one naprzeciw siebie. Z ich środków od wewnątrz wisiały łańcuchy, a od zewnętrznej strony były koła, na które nawijał się ten łańcuch. Przypięli ręce Yuriego, a ten klęczał chwiejąc się z braku sił. Zdjęli mu z oczu opaskę i ponownie blask wpadający z dziury u góry piramidy oślepił go. Wstrząsnął głową i rozejrzał się wokół. Była to taka mała sala tortur. Jako, że u gnolli rzadkością jest branie jeńców i torturowanie ich to nie potrzebna im była większa sala i więcej sprzętu.
- Dobra, gadaj, co wiesz. – Zapytał Ronir. – Jeśli powiesz gdzie zmierzałeś ze swoją przyjaciółką, która również dobrze radzi sobie w walce to cię nie zabijemy.
- Ta… - Zakaszlał Yuri i powoli nabrał powietrza. - … akurat. Zabijecie mnie czy wam coś powiem czy nie…
Dwóch żołnierzy podeszło do kół i zakręcili parę razy naprężając łańcuchy, które uniosły ciało Yuriego.
- Myślę, że więcej radości nam sprawi torturowanie ciebie i patrzenie jak sam zdychasz z wyczerpania. – Ronir wyszczerzył swoje białe zęby i zachichotał. – Tak, więc słucham. Powiedz nam gdzie i po co kto taki jak ty jechał, czego szukacie?
- Dlaczego myślisz, że czegoś szukamy? Może jestem tylko zwykłym podróżnikiem.
- Moi ludzie znaleźli w twojej kieszeni to świecidełko. – Wyjął ze swojej sakwy amulet. – Czy zwykły podróżnik posiada tak niezwykły przedmiot?
- To już medalionu mieć nie można? – Wydyszał Yuri. – Babcia mi go dała. – Uśmiechnął się jednak uśmiech szybko zszedł mu z twarzy, bo ból przeszył jego poobijane ciało.
- Nie jestem idiotą! – Krzyknął Ronir. – To Amulet Przeznaczenia. Znamy się na świecidełkach a już tym bardziej na reliktach. Wiemy, czym handlujemy i jaką cenę za to chcemy. Dwójka wyszkolonych ludzi wiezie relikt do Pragi! Po co? – Wzburzył się. – Podkręcić go! – Żołnierze zakręcili kołami zwijając łańcuch i naciągając ręce Yuriego. Poczuł jak mięśnie naciągają się, a krew w żyłach pulsuje coraz mocniej. – Gadaj, na co wam taki skarb?
- Dała nam go twoja matka…
- CO!? – Ryknął gnoll.
- Powiedziała, że z twoją mordą nie będzie ci pasować. – Na twarzy Yuriego znowu pojawił się lekki uśmieszek.
- Tego już za wiele! Wyrwać mu ręce, nich zdycha! – Ronir wyszedł a jego głos niósł się po całej sali echem.
Gnolle zaczęły kręcić zwijając łańcuch a ciało Yuriego rozciągało się. Żyły wyszły na wierzch, a on sam już czuł, że ręce za chwile wyskoczą mu z barków. Słychać było strzelanie kości w nadgarstkach. Teraz po Sali niósł się krzyk Yuriego. Ronir pojawił się z powrotem.
- Rozkujcie go! – Rozkazał. – Masz szczęście gnoju, że mam dobry humor. Wrzućcie go do Wilczych Dołów.
Żołnierze rozkuli go i wywlekli z sali. Ronir szedł za nimi.
- Wiesz przyjacielu jak głodny potrafi być wilk w niewoli niekarmiony przez dwa dni? – Ronir zadał pytanie więźniowi i samemu sobie odpowiedział. – No, więc jest tak głodny, że gdyby nie czuł, że nadchodzi wyżerka jego życia rozszarpałby sam siebie. Poznaj moje dobre serce i wiedz jedno. Jutro umrzesz szybciej niż ci się wydaje. I jak znajdziemy twoją dziewczynę żywą… - Zatrzymali się przed długim, głębokim na trzy metry rowem przed fortyfikacją, z którego końca widać było kratę, a za nią chodzący w kółko nienażarty potężny wilk. - … to zrobimy jej takie piekło, że będzie błagała o szybką śmierć.
Do rąk Yuriego przykuli grubą belkę, która przechodziła za plecami tak, że mógł ruszyć tylko dłońmi, po czym zepchnęli go do Wilczego Dołu.
- Za dwa dni mój przyjacielu, jak dożyjesz to umrzesz tak, więc alarai pradi.
Ronir i żołnierze odeszli a Yuri leżał na plecach ledwo przytomny, a belka boleśnie wyginała mu kręgosłup. Z oddali słychać było jedynie warczenie wygłodniałego wilka.        

                                                        ***

Pod jednym z wagonów leżała nieprzytomna dziewczyna. Ubrania miała podarte, z licznych ran na ciele sączyła się krew. Włosy bezwładnie powiewały na wietrze muskając twarz dziewczyny. Przez jej ramie przechodził stalowy pręt, prawdopodobnie fragment zniszczonego pociągu.
 Dziewczyna ocknęła się i wykrzywiła twarz z bólu wyduszając z siebie niemy jęk. Spojrzała na swoje zakrwawione ramie, w którym pręt poruszał się delikatnie przez pulsujące mięśnie. Przygwożdżona wagonem nie mogła ruszyć się z miejsca. Była jak sparaliżowana ledwie ruszała kończynami, co jednak dało znak, że ma władzę w rękach i nogach. Nagle wagon zaczął się obsuwać. Dziewczyna poczuła szarpnięcie w okolicach ud tam gdzie właśnie wagon ściskał najbardziej. Podłoże, na którym leżała było lekkim zboczem zsuwającym się ku klifowi. Ciężar maszyny powodował, że objeżdżała ona w stronę przepaści. Dziewczyna szybko spostrzegła, że jeśli czegoś nie zrobi wagon połamie jej nogi, a następnie spadnie razem z nim z klifu. Próbowała się ruszyć. Bezskutecznie. Wagon ponownie osunął się o kilka centymetrów, tym razem dziewczyna krzyknęła z bólu. Poczuła również szarpnięcie w ramieniu. Metalowy pręt przebijający jej rękę wbił się do ziemi. Każdy ruch powodował rwanie mięśni i porażający przepływ bólu. Ponownie nastąpiło przesunięcie. Zgięła się w pół, biorąc ogromną ilość powietrza, łapiąc za pręt i szarpiąc z całej siły wyciągnęła go z ziemi i z ramienia. Potok krwi zlewał się wężykiem po jej ręce. Dziewczyna szybko ustawiła pręt między nogami wkładając go pod spód przygniatającej jej maszyny. Kolejne drgnięcie i wagon uniósł się lekko na pręcie, który wygiął się delikatnie. W tym czasie, w tym ułamku sekundy ranna wysunęła się spod ogromnego ciężaru i przeturlała się na bok. Siła wagonu wgniotła stalowy pręt w ziemię powodując jej pęknięcie. Klif załamał się i zsypał w przepaść z wagonem.
         Dziewczyna poczuła ulgę, gdy swobodnie poruszyła nogami. Leżała przez chwile wpatrując się w czarne od dymu niebo. Iskry spadały jej na ubrania wypalając małe dziurki. Poczuła piekący ból w ramieniu, z którego dalej leciała krew. Podniosła się powoli. Chwiejnym krokiem trzymając ranę podeszła do kolejnego wagonu. Weszła do niego przez rozwalony otwór w dachu rozejrzała się sprawdzając czy ktoś przeżył. Przeszła dalej przez kłęby dymu i żar docierając do lokomotywy gdzie znajdował się piec, z którego jeszcze się tliło. Wyjęła z niego pogrzebacz i rozżarzony koniec przytknęła do dziury w ramieniu. Jej ciało zawrzało. Poczuła się jakby wbijano w każdy jej nerw gorącą igłę. Wyszła z lokomotywy i poczęła szukać przyjaciela. Na ziemi leżało mnóstwo ciał, wszędzie była krew. Jedno wielkie pobojowisko, można było nawet dostrzec głowy kobiet i dzieci nabite na wystające fragmenty pociągu. Nagle usłyszała rozmowę, jakieś głosy, zbliżały się. Poczuła znowu dziwny zapach. Ledwo mogąc chodzić ukryła się w zawalonym przedziale miedzy ścianą a kanapą.
- Gdzie ta suczka? – Zapytał jeden wysoki głos. – Może nie żyje.
- Myślisz? – Zapytał drugi o niższym tonie.
- Chyba nie zdążyła wyskoczyć z pociągu. A jeśli przeżyła to daleko nie uciekła.
- Zabieramy się z tego gówna! – Krzyknął jakiś trzeci głos i obydwa gnolle odeszły.
Nastała cisza. Dziewczyna wyszła z ukrycia i zaczęła przeszukiwać fragmenty wagonów i ciała leżące na ziemi. Nigdzie nie znalazła właściwej osoby. Wyszła na tory i ostatni raz zajrzała za siebie. Widok był przerażający. Zacisnęła dłoń na ramieniu i ruszyła przed siebie wzdłuż torów. Kilka kilometrów później wyczerpanie i brak wody dały się we znaki. Ciało odmawiało posłuszeństwa, nogi miękły, a obraz rozmazywał się i blakł, aż w końcu zniknął. Dziewczyna padła twarzą na ziemię.

  


                 Shao Wu – Wei
         Grupka demonów pojawiła się przy miejscu wypadku pociągu zmierzającego do Pragi. Przygarbione, przesycone odorem siarki z pokrzywionymi zębami przeszukiwały pozostałości pociągu u zboczu klifu.
- Gnolle… - Zasyczał jeden z nich. – Parszywi handlarze i wyrzutki społeczeństwa. Zapewne przyszli po świecidełka.
- Widzisz to? – Wyskrzeczał drugi pokazując na ślad krwi ciągnący się po żwirze wzdłuż torów. – Ktoś przeżył. Chodźcie może daleko nie zaszedł.
Czerwone potwory z otchłani ruszyły wzdłuż śladów krwi. Kilkadziesiąt minut później zobaczyli przy torach leżącą na ziemi nieprzytomną dziewczynę.
- Patrzcie!
- Czy to nie ta łowczyni, której szuka nasz pan?
Demony powoli zaczęły podchodzić, jednak powstrzymały się słysząc nadchodzące kroki. Szybko przybrały postacie ludzkie by nie wzbudzić podejrzeń i ewentualnie zaatakować z zaskoczenia. Z polnej dróżki wiodącej do pobliskiego miasteczka wyszła dość wysoka kobieta. Miała wysokie brązowe buty (coś w stylu kowbojek) niebieskie dżinsowe spodnie staranie upchnięte do butów oraz białą koszulę – muszkieterkę. Twarz miała lekko pociągłą z niewielkim nosem, rumiane policzki, wyraziste duże oczy o potrójnym kolorze i niewielkie usta. Włosy miała bardzo jasne, niemalże platynowe, które prawie zlewały się ze śnieżno białą koszulą. Demony cofnęły się o krok, gdy kobieta zbliżyła się do nieprzytomnej. Uklęknęła i sprawdziła puls przykładając dwa palce do szyi. Był bardzo słaby. Położyła zimną dłoń do jej czoła, a dziewczyna otworzyła lekko oczy. Jej wzrok spoczął na nieznajomej. Otworzyła usta lecz ponownie odpłynęła. Wysoka kobieta zerknęła na czterech mężczyzn stojących i przyglądających się sytuacji. Jeden z demonów stojących na przedzie skinął głową do reszty na znak ataku jednak, gdy podeszli bliżej kobieta wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń. Ten gest momentalnie wstrzymał podchodzące demony. Popatrzyli po sobie krzywiąc się i cofnęły powoli do tyłu. Jasnowłosa kobieta podniosła ranną opierając jej ciężar na swoich ramionach i powoli oddaliła się w stronę miasteczka. Demony stały i patrzyły na nią jak oddala się i znika podążając polną ścieżką.
         Zara powoli otworzyła oczy. Blask słońca padający przez okno raził tak, że chwilowo nie mogła nic zobaczyć. Przetarła oczy. Poczuła pod sobą miękkie łóżko, na którym dawno nie miała okazji się wylegiwać. Pokój, w którym się znajdowała był jasny, na ścianach wisiały obrazy przedstawiające różne sceny. Nagle do pokoju weszła wysoka kobieta.
- No i jak się czujesz? – Zapytała. Miała delikatny głos, który niósł się w powietrzu niczym niebiański śpiew. – Lepiej z tobą?
- Chyba… - Zaczęła, a czuła się tak jakby nie mówiła od wieków. - … chyba jeszcze nie do końca.
- Potrzeba ci może czegoś?
- Mam sucho w ustach… - Usilnie przełknęła ślinę. – Masz może trochę wody?
Kobieta wyszła i niecałą minutę później wróciła z kubkiem zimnej wody. Delikatnie pomogła się unieść Zarze i przystawiła kubek do jej ust. Po dwóch łykach jej głos nabrał zupełnie „świeższej” barwy.
- Dziękuję. Gdzje ja jestem? – Zapytała Zara rozglądając się ponownie po pomieszczeniu. – Pamiętam, że upadłam z wyczerpanja. Na pociąg napadli… - Wstrzymała się nagle i po chwili kontynuowała. - … jacyś ludzie. Wykolejił się i wszystko zaczęło płonąć. Mój przyjacjel gdzieś zniknął. Musieli go porwać. Albo… albo gorzej. Widziałam mnóstwo ciał, Kobiety i dzieci... wymordowani. Gdzie ja jestem?
- Spokojnie. – Odpowiedziała kobieta. – Moje nazwisko to Carter. Znalazłam cię nieprzytomną przy torach i słyszałam o wypadku. Jesteś w wiosce niedaleko torów o nazwie Thiaucourt – Regnieville na północnym wschodzie Francji.
- Regiony Lotaryngii…
- Tak.
- Jestem Zara Wilkow i bardzo dziękuję za pomoc. – Oparła się na łokciach próbując wstać. – Jednak muszę już iść, mój przyjacjel mnie potrzebuje.
- Spokojnie odpocznij jeszcze chwilę. – Powiedziała Carter kładąc ponownie Zarę. – Musisz odzyskać sił. Zaraz podam ci zioła ze specjalnej receptury. Do dwóch godzin postawią cię na nogi, a twojemu przyjacielowi na pewno nic nie jest. – Mówiąc to wstała i przeszła do pomieszczenia obok, a przypuszczalnie była to kuchnia. – Powiedz mi. – Mówiła głośniejszym, ale tak samo anielskim głosem. – Jesteś Rosjanką sądząc po akcencie.
- Tak. – Odpowiedziała Zara.
- Co cię sprowadza do Francji, a właściwie do Pragi? Bo pociąg, którym jechałaś właśnie tam zmierzał. Nie wyglądasz na podróżnika, a sądząc po tym, że udało ci się uciec przed tymi, którzy na was napadli to jesteś dość silna i zdolna.
Ta kobieta za dużo gada – Pomyślała Zara. – Za dużo pytań, za bardzo węszy. Jestem wdzięczna za pomoc, ale musze się stąd wyrwać i to szybko.
- To jak? – Zapytała ponownie wchodząc do pokoju i podając jakiś dziwny napój, który pachniał jak trawa zmielona z czosnkiem. – Dokąd się wybierałaś?
- Jechałam do rodziny. – Skłamała. – Mój brat z tatą mieszkają w Pradze i razem z moim przyjacielem chcieliśmy ich odwiedzić. – Zara wypiła dziwny napój duszkiem. Smakował paskudnie, więc zrobiła to szybko by nie puścić pawia. – Dziękuję to było… - Przetarła usta ręką i oddała kubek. - … obrzydliwe…
- Ale za dwie godzinki będziesz jak nowo narodzona. – Carter uśmiechnęła się i usiadła na wiklinowym krześle na biegunach. – A teraz proponuję ci się wykąpać to też ci dobrze zrobi. Przygotuję ci ręczniki i czyste ubrania.
- Jesteś chyba njeco wyższa ode mnie. – Zauważyła Zara.
- Nie szkodzi mam jeszcze ubrania po swojej młodszej siostrze, która była mniej więcej twojego wzrostu. – Odpowiedziała.
Zara wstała powoli z łóżka i uczyniła tak jak zaleciła jej kobieta. W tej sytuacji i tak był to jeden z lepszych pomysłów. Sama była wyczerpana i obolała, a ciepła kąpiel dobrze jej zrobi. Carter przyniosła jej miękkie i czyste białe ręczniki oraz ubrania po siostrze. Zara napełniła wodą wanne, która podobnie jak w mieszkaniu przy Rue de Rivoli stała nieobudowana przed ścianą wyłożoną do połowy ceramicznymi płytkami koloru jasnego różu. Zdjęła z siebie poszarpane i zakrwawione ubrania. Na ciele miała mnóstwo ran i siniaków. Ramię miała zabandażowane. Rozwinęła delikatnie przesączony krwią bandaż i zerknęła na miejsce, w którym stal przebiła się na wylot. Rana była starannie zszyta. Siedząc w ciepłej wodzie delikatnie obmyła ramię wokół szycia, a następnie całe ciało wykrzywiając się z piekącego bólu. Wyłożyła się wystawiając nogi na wannę i odpłynęła w głąb myśli.
         Pociąg zatrząsł się gwałtownie i począł przechyla się na jeden bok. Gnolle wyskakiwały przez okna, a z przedziałów dochodziły jeszcze krzyki. Drewno pękało, stal się wyginała, szkło pękało. Pociąg runął na ziemię przejeżdżając jeszcze kilkadziesiąt metrów. Wszystko płonęło, zaczęło się robić mglisto, dym spowił wszystko dookoła. Zaczęła się dusić. Nagle drzwi wyłamały się i uderzyły ją w głowę. Straciła przytomność. Pociąg potoczył się jeszcze trochę a ciało bezwładnie przetoczyło się wypadając przez tylne drzwi wagonu. Jakiś czas później ocknęła się przygwożdżona ogromnym ciężarem. Ból rozrywał całe ciało… potrzebowała pomocy…
Nagle trzask wyrwał Zarę z transu. Szybko wyskoczyła z wanny czując dziwny przypływ energii – adrenalina. Okazało się, że spędziła w łazience ponad godzinę. Szybko wytarła się w ręcznik obwinęła ramię w bandaż, wsunęła na siebie spodnie, gorset i koszulę. Wyszła z łazienki.
- Co się dzieję? – Rzuciła zapinając pasek.
- Mamy niezbyt uprzejmych gości.
- Musisz stąd uciekać! – Powiedziała Zara biorąc niewielki wdech nosem. Od razu można było rozpoznać ten odór. Śmierdzą z kilometra. – Zaufaj mi. – Popatrzyły po sobie. Jednak Carter ani drgnęła. – Musisz uciekać!
- Wiem, kim oni są. – Oznajmiła spokojnym głosem. – Wiem, CZYM są. – Zara wytrzeszczyła oczy na kobietę. Skąd? Jak? – Wiem też, kim ty jesteś.
- Jak? – Zdziwienie nie zmazywało się z twarzy Zary, a zabarykadowane drzwi powoli ustępowały pod naciskiem.
- Po pierwsze, jaki człowiek tak okropnie śmierdzi siarką, a po drugie popatrz na swoje ręce. Rany nie goją się w ciągu godzin. A twoich już prawie nie wdać. Widzisz te drzwi? – Zapytała wskazując na drzwi koło kuchennej szafki. – To jest tylne wyjście. Wyjdziesz nim i biegnij w stronę miasteczka. Znajdź człowieka imieniem Raul. Mieszka na uboczu w starej chacie ze stajnią. Powiedz, że jesteś znajomą Carter i proszę go o pomoc dla ciebie. – Drzwi zaczęły pękać, ze szpar przedostawał się ciemny dym. – Odnajdź przyjaciela.
- A co z tobą?
- Już! – Podniosła głos a kolory jej oczu zaczęły wirować. Wypchnęła Zarę w kierunku drzwi.
Dziewczyna wypadła na podwórko za domem. Za sobą słyszała łomot rozpadających się drzwi i tłuczone szkło. Ile sił w nogach pobiegła w stronę miasteczka by odnaleźć człowieka imieniem Raul.
         Kilkaset kilometrów dalej, sześć godzin do przodu. Wschodni kraniec Wielkiego Muru Chińskiego. Na dziedzińcu twierdzy Shanhaiguan piętnastu młodych mnichów w szarych strojach shaolin płynnie i synchronicznie poruszają się niczym odbicie lustrzane swojego mistrza stojącego na przedzie szyku. Ruchy precyzyjne i stabilne, poruszali się niczym powietrze, niczym kobra wprowadzona w trans przez zaklinacza węży. Chwilę później wszyscy zatrzymali się. Mistrz zatoczył ręką koło, a uczniowie na jeden sygnał ustawili się w półokręgu. Badawczo przyjrzał się każdemu i spośród piętnastki wybrał dwóch.
- Gōngjí1! – Wydał komendę i ukłonił się lekko.
Dwójka uczniów również pokłoniła się i wydała okrzyk do ataku. Zaatakowali równocześnie. Dwie pięści natarły na mistrza. Byli od niego wyżsi o pół głowy jednak ten bez problemu niczym wiatr przemykał im między uderzeniami ręką i kopnięciami nogą. Był jak również woda. Ciosy wyprowadzone w klatkę piersiową przeciwnika otwartą dłonią jak fala uderzająca o mur. Uczniowie cofnęli się przed kolejnymi atakami mistrza. Ten kiwnął ręką do kolejnych dwóch. Tera nacierało ich już czterech. Każdy z nich uderzał z siłą kamienia, blokował ciosy z wytrzymałością stali, unikał ich niczym wiatr i atakował z szybkością ognia. Gdy mistrz miał zamiar dać szanse kolejnym dwóm na dziedziniec wkroczył jakiś człowiek. Prawdopodobnie z Francji sądząc po ubiorze i akcencie, który można było usłyszeć, gdy mówił coś wchodząc. Mistrz uniósł otwartą dłoń.
- Tíngzhǐ2!
Trzech uczniów zatrzymało się gwałtownie i lekko się ukłoniło. Mistrz odwrócił się do podchodzącego mężczyzny jednak jeden z uczniów nie chciał dać za wygraną i postanowił zajść swojego mentora z zaskoczenia. Nie zdało się to na wiele, gdy tylko wyprowadził atak mistrz uchylił się od ciosu złapał za dłoń ucznia i robiąc kilka płynnych zwrotów posłał go twarzą na beton. Mistrz ponownie zwrócił się do mężczyzny.
- Shì shénme ne?3
- Nie potrafię chińskiego panie. – Odpowiedział mężczyzna kłaniając się i podając jakiś list. – To przesyłka dla pana.
- Dziękuję. – Odpowiedział mnich odbierając przesyłkę. Przeczytał uważnie marszcząc czoło po każdym zdaniu i zwrócił się w końcu do kuriera. – Wiesz, co zawiera list?
- Nie panie. – Odpowiedział kłaniając się ponownie. – Ja tylko dostarczam przesyłkę. Wiem tylko, że jest ona od pana Kakarowa.
- Dobrze. Prześlesz list ode mnie do Vladimira Krukowa, do Moskwy. – Odwrócił się i zawołał do jednego z uczniów. - Dài gěi wǒ de yángpízhǐ!4
- Shīfu!5 – Uczeń pokłonił się i pobiegł do środka twierdzy. Chwilę potem powrócił z pergaminem i piórem. Podał mistrzowi kłaniając się.
- Przekażesz, że list jest od Shao Wu – Wei.
- Tak jest panie. – Kurier wziął list schował za pas i wybiegł.
Shao ponownie chciał zacząć trening jednak przerwał im sędziwy mnich o długiej siwej brodzie, podpierający się drewnianą laską. W ręku trzymał prasę.
- Przybyła dzisiaj z Hamburga. – Powiedział podając Shao kilkustronicową prasę.
Był w niej wycinek na temat ataku na pociąg jadący do Pragi. Podane zostały niektóre ofiary oraz opisany sposób, z jakim zostały zamordowane. Shao od razu połączył zdarzenia - wypadku pociągu oraz przybycie Yuriego i Zary do Shanhaiguan. Przyjaciel napisał w liście, że zmierzają do Pragi, a następnie do Chin. Do Pragi wyjeżdżał jeden pociąg i tylko ten właśnie mógł wpaść w zasadzkę. Shao nakazał swoim uczniom rozejść się do domów każąc zostać jedynie trzem.
- Shīfu! – Pokłonili się nisko.
- Jesteście moimi najlepszymi uczniami i proszę was o wsparcie w mojej podróży. – Zaczął Shao. – Nie gwarantuje, że będzie łatwo i daje wam prawo wyboru. – Każdy z nich pokłonił się ponownie i złożył przysięgę wierności na znak, że są gotów oddać życie w walce u boku mistrza. – Tak, więc weźcie swoje Wǔshì dāo6 i ruszamy natychmiast.
         Strażnik ocucił Yuriego niewielką ilością wody wylewając mu ją na twarz. Usta miał popękane twarz zbielała, a dłonie zsiniały od nacisku metalowych kajdan, które przyciskały nadgarstki do deski. Leżał na plecach, co powodowało, że kręgosłup dawał się we znaki posyłając fale bólu przy każdym nawet najdrobniejszym ruchu. Mimo wszystko próbował się podnieść. Było to ciężkie gdyż ni mógł wspomóc się rękami. Obrócił się nogami to ściany.
- Witaj. Widzę, że jeszcze oddychasz. – Zachichotał Ronir podchodząc do krawędzi Wilczego Dołu. – Mój wilk nie daje za wygraną za niedługo połamie sobie zęby gryząc te stalowe kraty. – Wilk faktycznie był tak głodny, że gryzł metalowe pręty, aż było słychać zgrzyt zębów. Co jakiś czas uderzał też cielskiem o kraty próbując je wyważyć. – Widzę jak uchodzi z ciebie życie, uwierz mi aż miło patrzyć jednak pozwolę mojemu pupilkowi najeść się dziś przed północą, bo biedak padnie mi z głodu. Wiesz, co? – Kontynuował. – Doszły mnie wieści, że demony rozprawiły się z twoją kochaną dziewczyną. Znalazły ją w domu jakiejś katoliczki i wyrżnęły obydwie zanim zdążyły się zorientować. Tak to smutne. Smutne, że nie mogłem na to popatrzeć, uwielbiam takie krwawe imprezki może i by się jakieś łupy znalazły. Nabiłbym ich głowy na mój „ludopłot”. Wzbogaciłbym ogród i niespodziewani ludzie, którzy czasem przechodzą przez moczary omijaliby szerokim łukiem ten fragment ziemi. – Monolog przewał jaszczur szeptają Ronirowi coś do ucha. – O, wybacz sprawy handlowe wzywają. Doszły mnie interesujące wieści, a konkretnie, że demonom bardzo zależy na tym świecidełku, więc czuje, że zarobię sporo forsy. – Odwrócił się i odszedł, a z oddali było słychać słowa „zobaczymy się na kolacji przed północą”.
Yuri brał głębokie wdechy i starał się myśleć trzeźwo. Był to typ człowieka, który nie daje łatwo za wygraną. Ustawił nogi na murze wyginając się na drewnianej desce. Czuł jak jego mięśnie pulsują, odczekał chwilę, wziął ponownie głęboki oddech i krzycząc odepchnął się od ściany robiąc przewrót do tyłu. Wylądował na kolana. Ryzykownym posunięciem mało nie skręciwszy sobie karku mógł postarać się gdzieś przemieścić. Wszystko wymagało planu, czystego umysłu. Klęcząc nabierał siły pobierając równomiernie powietrze. Rozejrzał się dookoła. Rów o głębokości prawie dziesięciu stóp i ponad trzysta stóp długości. Miejsce, z którego nie łatwo wyjść będą przykutym, a co dopiero nie mając sił na chociażby podskok. Yuri uniósł się na równe nogi, wyczerpanie i fakt, że nie stał dawno o własnych siłach spowodowało, że zachwiał się i runął twarzą w ścianę jednak nie upadł. Ponownie się wyprostował i ruszył na drugi koniec dołu. Da mu to choćby cień szansy na wymyślenie czegoś.
- Marzyłem o tym żeby zostać zjedzonym przez kuzyna przyjaciółki w dole sporządzonym przez gnollich architektów. – Mówił do siebie na głos. – Totalna porażka. – Chwiejnym krokiem dotarł do końca rowu i usiadł pod ścianą na wprost kraty, w której czyhał ogromny czarny wilk. – Mam nadzjeję, że żyjesz Zaro, bo ktoś musi powstrzymać tę bandę idiotów. Mogłem zostać zwykłym detektywem jak Sherlock i co? Tatuś zafundował mi przemianę materji… - Westchnął i spojrzał w sufit. Był w fortecy pod ziemią. Gnolle uwielbiają moczary. – Przynajmniej moi lekarze nie muszą się martwić o niedobór żelaza. – Uśmiechną się sam do siebie. – No, ale za to mogą zarzucić mi kamice nerkową…
Minęły z dwie godziny. Yuri siedział pod ścianą i mamrotał coś pod nosem. Kilka pomysłów wpadało mu do głowy, każdy jednak wymagał sporego wysiłku, co uniemożliwiało jego wykonanie. Próbował nawet tknąć się ściany lub deski, do której był przykuty jednak była za szeroka, a sam był sztywno do niej spięty. Z oddali było słychać wilcze skomlenie niosące się przez długi rów.
- Już niedługo. – Jaszczurzy strażnik przerwał przenikliwe skomlenie. – Mam nadzieję, że ci się tu podobało. Nie każdy może pozwiedzać tyle zakamarków naszej Cytadeli, co ty.
- Większość umiera w Obelisku Krwi?
- Nie, większość tu nawet nie dociera. – Odpowiedział z uśmiechem na pysku i odszedł.
Nie wiedząc, kiedy Yuri przysnął kontynuując plany ucieczki.
         Zara? Ty żyjesz? Gdzie ja jestem, co to za dom? Shao, Hans, Vladimir. Ronir ma amulet musimy go powstrzymać, sprzeda go demonom! Musimy obmyślić plan i dostać się na targ gnolli, z pewnością tam będzie chciał sprzedać amulet… chwila… to sen. Rozpływacie się. Co to za tunel… wilk? Ej stary obudź się, wstawaj, aaa!
Yuri przebudził się oblany wodą przez Ronira. Rozejrzał się, dalej siedział na ziemi w brudnym i śmierdzącym rowie.
- Już czas. – Ronir podniósł łapę. – Otworzyć kraty.
Serce Yuriego zabiło szybciej. Poczuł jak w żyłach wezbrało ciśnienie. Oddech przyspieszył. Z oddali widać podnoszące się kraty, a wilk przedzierał się zanim jeszcze miał na to miejsce. Wyrwał się. Nagle wszystko zwolniło, czarna postać zbliżała się mimo wszystko szybciej niż się wydawało. Każde mrugnięcie było jak mijające kilkaset klatek na sekundę. Wilka stawał się coraz wyraźniejszy. Z pyska ciekła ślina, a kły były wypiłowane przez stalowych kratach. Yuri zamknął oczy. Ogarnął go spokój ducha i cisza. Przywitanie śmierci? Światło w tunelu, otwarte bramy niebios? Skończyły się wszelkie pomysły, pozostało odczekać kilka sekund, aż dorwie się do niego i kilka minut aż rozszarpie mu gardło. To wszystko. Cisza.
- Nie odpływaj!
Yuri poczuł jakby porażono go prądem. Coś przepłynęło przez jego ciało i bezwarunkowo zerwał się na równe nogi. Wytrzeszczył oczy, a puls przyspieszył jak szalony. Spokój się zakończył. Poczuł pełną władzę w rękach. Przed nim stał mały chiński mnich mający nie więcej niż sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Był łysy a na czole miał wytatuowany chiński znak (mniej więcej taki: 7). Miał na sobie czarny strój shaolin, a w ręku dzierżył długi (większy od siebie) bambusowy kij.
- Ziemia do Yuriego! - Chińczyk poklepał Yuriego po zszokowanej twarzy – Musimy wiać!
- Shao? – Ocknął się i rozejrzał. Na ziemi leżał martwy wilk, którego łeb był przekręcony o sto osiemdziesiąt stopni. – Cieszę się, że cię widzę.
- Też się wzruszyłem, ale wiejmy! – Mówiąc to uderzył kijem o ziemię, a z niej wysunął się w górę kamienny słup, którym wydostali się z Wilczego Dołu.
- Ronir ma Amulet musimy go znaleźć! – Przypomniał sobie Yuri.
- Jeden z moich uczniów pobiegł za nim.
- Wielki Shao Wu – Wei przyszedł z obstawą? – Uśmiechnął się z lekka Yuri. – No wstydź się.
- Nie mam oczu dookoła głowy. Wziąłem troje najlepszych. Są moimi dodatkowymi uszami, oczami i parami rąk i nóg do obrony.
Shao wyprowadził przyjaciela z podziemnej Cytadeli mijając martwe gnolle i jaszczury. Wyszli przed moczary, tam czekała już dwójka uczniów Shao.
- Gdzie Szczęśliwy Blask?
- Biegnie. – Odpowiedział jeden z uczniów. – I chyba my też powinniśmy.
Ziemia zaczęła drżeć pod nogami. Yoshimitsu inaczej nazywany Szczęśliwym Blaskiem biegł ile miał sił w nogach machając rękami by Shao, Yuri i reszta też brali nogi za pas.
- Co się dzieję? – Zapytał Wu.
- Spuścili gorgony, wiej! – Yuri pociągnął za ubranie przyjaciela i chwiejąc się biegł ku wyjściu z moczar.
Kilka minut później łapali oddech pod mostem przy torach z dwie mile od zniszczonego pociągu. Każdy z nich sapał zmęczony ucieczką. Yuri wyginał się, co chwile i zataczał kręgi rękoma by rozluźnić spięte mięśnie. Był cały posiniaczony, na rękach i plecach widniały rany, a na nich pozasychana krew.
- Co to było do cholery?! – Zapytał Yoshimitsu – Byki?!
- Gorgony. – Odpowiedział Yuri. – Gnolle są hodowcami jednego rodzaju bydła – samce, czyli gorgony i samice, czyli demigorgony. Mieliśmy szczęścje.
- Szczęście? Stratowałyby nas jak mrówki!
- Demigorgona jest pół raza większa, dwa razy silnjejsza i zabija spojrzeniem. – Podsumował Yuri wstając i wychodząc spod mostu. – Musimy ruszać. Trzeba odnaleźć Zarę i odzyskać amulet zanim wszystko szlag trafi.
Wszyscy wyszli na tory. Zapadał zmrok, więc jednogłośnie podjęli decyzję, że poszukają jakiegoś domostwa w najbliższym miasteczku. Ruszyli na wschód wzdłuż torów.
- Jak ty mnjie w ogóle znalazłeś? – Zapytał Yuri przyjaciela.
- Wiesz, co? – Zaczął Shao kładąc rękę na ramieniu Yuriego i uśmiechająć się. – Śmierdzisz jak wenecki rynsztok bracie, nie było trudno.


Chiński tradycyjny:
1 – Gōngjí  - Atak
2 - Tíngzhǐ – Stop
3 - Shì shénme ne? - O co chodzi?
4 - Dài gěi wǒ de yángpízhǐ - Przynieś mi pergamin
5 - Shīfu - Mistrz
6 - Wǔshì dāo – Katana
7 - Znak z tradycyjnego chińskiego, oznacza Qi, czyli energię życiową. W dosłownym tłumaczeniu jest to gaz lub eter, a także oddech     
             
    


Brak orientacji…
Zara dobiega do starej chatki ze stajnią na uboczu miasta, do której wysłała ją Carter. Miała znaleźć człowieka imieniem Raul, ma on udzielić jej pomocy. Podbiega do drzwi i uderzając w nie pięścią wykrzykuje imię nieznajomego. Nagle zza pleców doszedł ją basowy męski głos o dziwnym akcencie.
- Proszę tak nie atakować mojego wejścia, ma prawie osiemdziesiąt lat.
Zara obróciła się energicznie i odskoczyła do tyłu wpadając na wieloletnie drzwi.
- Przepraszam bardzo. – Wyrzuciła z siebie łapiąc się za pierś i wytrzeszczając oczy. – Ja szukam pomocy, szukam Raula, Carter potrzebuje pomocy! – Ledwo łapiąc oddech próbowała wyjaśnić, o co chodzi.
- Znalazłaś mnie, połowa sukcesu. – Mówił powoli z lekka się uśmiechając. – Teraz się wyluzuj, złap oddech i mów, co się dzieję. Polecam wejść zrobię nam herbatę…
- Herbatę?! Ona zginie jak się nie pospieszymy! – Podniosła ton odlepiając się od drzwi. – Zaatakowało ją coś, co nie powinno panoszyć się po ziemi i to przeze mnie bo to właśnie mnie szukają.
- Kiedy ja jestem ekspertem od herbatki. – Westchnął zrezygnowany. – Wchodź pogadamy na spokojnie i możesz mi wierzyć, że skoro Angela cię tu wysłała nie oczekując pomocy od ciebie to nic jej nie będzie.
Zara patrzyła na niego ze zdziwieniem jednak pod naciskiem mężczyzny weszła do środka. W środku znajdował się duży kominek, przed którym leżał dywan ze skóry niedźwiedzia polarnego. Na środku pokoju stał stolik wykonany ze starej skrzyni, po bokach dwa niskie krzesła obite skórą, a w kątach stały dwa wiklinowe bujane fotele z poduszkami pod tyłek. Starannie wykończone oparcie, z którego boków zwisały łapacze snów. Ściany były białe, a z niektórych miejsc odpadała farba ukazując gołą cegłę. Nad kominkiem wisiało ogromne poroże jelenia a po bokach lisie futra. Naprzeciw drzwi wejściowych znajdowało się duże okno, po którym było widać, że nie było wymieniane od stu lat. Z jednego głównego pokoju było jedynie przejście do małej skromnej kuchni gdzie znajdowała się jedna szafka, mały blat, butla na gaz i czajniczek.
- Czuj się jak u siebie. – Powiedział Raul i wszedł do małej kuchni gdzie zaczął przyrządzać herbatę.
Raul to Indianin miał około metra dziewięćdziesięciu, długie czarne włosy opadające mu do pasa i jak to u Indian ciemniejszą karnacje. Twarz miał pociągłą lekko kościste policzki, oczy były czarne jak jego włosy, nos wysunięty do przodu uwydatniony przegrodą, lekko garbaty. Nie miał na sobie żadnej koszuli jedynie na przedramionach miał skórzane ochraniacze na przedramię brązowego koloru z indiańskimi wzorami i frędzlami biegnącymi od spodu do góry w jednym rządku. Na bicepsach miał tatuaże trzy kreski biegnące wokół ręki środkowa najgrubsza, pozostałe dwie z góry i z dołu cieńsze. Na karku z prawej strony widniało wytatuowane pióro wychodzące z futrzanego koła oplątanego sznurkami od środka. Ciało miał wyćwiczone, mięśnie były widoczne, można było dostrzec ich ruch, gdy sięgał do szafeczki po jakieś zioła. Spodnie miał z jeleniej skóry, jasnobrązowe obszyte ciemnym paskiem biegnącym po bokach nogawek od spodu po pas. Buty również skórzane jednak czarne starannie obszyte na lekkim obcasie.
- A więc jak masz na imię młoda Rosjanko? – Zapytał Raul niosąc na blaszanej tacce dwie cudownie pachnące herbaty.
- Z tego pośpiechu zapomnjałam się przedstawić. – Zaczęła Zara klepiąc się w czoło. – Mam na imię Zara Wilkow. A ty jesteś Raul jak mniemam... – Popatrzyła na mężczyznę robiąc malutki łyk ciepłej herbaty. – … o matko! Jest doskonała!
- A nie mówiłem. – Uśmiechnął się Raul. – stara indiańska receptura u nas to się nazywa Czei czyli eliksir ducha. Wzmacnia w nas siłę duchową oczyszcza umysł i po podaniu z odpowiednim składnikiem budzi w nas zwierzęce instynkty.
Zara patrzyła na Raula z zaciekawieniem lekko zmrużając oczy jakby chciała się czegoś doszukać w każdym jego słowie.
- To może głupio zabrzmjeć, ale wierzysz w istoty nadludzkie? – Zapytała dziewczyna przyglądając się uważnie reakcji mężczyzny.
Na twarzy Indianina pojawił się lekki uśmieszek, a zmącone czernią oczy zabłysnęły jak ogniki. Zrobił łyk herbaty, wstał i obszedł Zarę siedzącą na niskim krześle. Zatrzymał się za nią i nachylił nad jej ucho szepcząc dziwne niezrozumiałe dla niej słowa. Był to rodzaj języka plemiennego. Nagle poczuła, że jej serce bije coraz szybciej a krew w żyłach rozpalała się. Z każdym usłyszanym słowem jej organizm bezwładnie kierował się ku przemianie. Indianin wypowiadał słowa coraz ciszej, a jednak odbijały się echem w jej uszach. Zęby zaczęły się wydłużać jak i paznokcie oczy zabłyszczały, poczuła, że jej mięśnie rosną. Nie kontrolowała tego.
- DOŚĆ! – Odskoczyła pod ścianę dysząc ciężko. Nagle wszystko ustało i wróciło do normy. Serce zwolniło, żyły przestały pulsować. – Co to było?
- Mówimy na to Lupus Lingua.
- Język wilka… skąd ty…
- Jak widzisz wierzę w istnienie nadprzyrodzonych istot. – Powiedział Raul i wskazał ręką na krzesło. – Możesz już usiąść, dopić herbatkę i kontynuować. - Uśmiechnął się i zajął swoje miejsce.
Zara usiadła na krześle i zamilkła. Po chwili zrobiła łyk herbaty i zaczęła:
- Mogę ci ufać?
- A co mówi ci instynkt?
- A więc pokrótce. – Wzięła głęboki oddech. – Dawno temu wstąpiłam do ugrupowania Elitarnych Łowców. Wraz z mojim przyjacjelem Yurim poszukujemy cennych przedmiotów pozostawionych przez ludzi i istoty z nie tego świata pozostawione na przestrzenji wieków. Trafiliśmy na relikt o nazwie Zaklęta Laska Hummay. Jest to bardzo stary przedmiot składający się z kilku częscji, które były rozwiane po świecie by nie doprowadzić do totalnej zagłady rasy ludzkiej albo jej znjewolenje przez nadnaturalnych. Główną konstrukcją reliktu jest kość mitycznego wilkołaka Fenrira. Ogólnje posiadając ten przedmiot można władać każdym wilkołakiem na ziemi. Wszystko by szło gładko gdyby Otchłań nie chciała zdobyć tej laski. Jeśli tak się stanje i skompletują całość to wszyscy zginjemy znajdując się pod panowaniem Otchłani mającej na smyczy setki tysięcy wilkołaków. – Zara popatrzyła w sufit i westchnęła. - To właśnie demony nas ścigają i znalazły mnje w domu Carter. Mam nadzieje, że masz racje i nic jej nie będzie.
- Demony od kilku lat nie wychodziły z Otchłani. – Zdumiał się Raul. – Zapieczętowano bramę dawno temu. – Wstał wziął tackę filiżankami i poszedł do kuchni w głębokim zamyśleniu. – Zrobię jeszcze herbatki.
Zara wstała i zaczęła rozglądać się po pokoju podziwiając różne dziwne przedmioty w nim się znajdujące. Tak przegadali do późnego wieczora pijąc herbatkę. Dziewczyna zaczynała przekonywać się do nowego znajomego. Ma ogromną wiedzę na temat wielu gatunków bestii żyjących na tym świecie, a to cenna zaleta. On sam był nieco dziwny jakby również skrywał w sobie jakąś tajemniczą moc. Nagle do drzwi zaczął ktoś pukać. Raul wstał i otworzył. W progu stała wysoka kobieta o platynowych włosach w białej muszkieterce i kowbojskich butach, do których były upchnięte niebieskie dżinsowe spodnie.
- Carter! – Zara wstała i szybko znalazła się pod drzwiami. – Nic ci nie jest?
- Nie nic. – Uśmiechnęła się ukazując śnieżnobiałe zęby. – Może wejdę i pogadamy w środku… - Przerwała, bo Zara powiesiła się jej na szyi ściskając ją mocno. – Uznam, że jesteśmy już przyjaciółkami. – Ucieszyła się jeszcze bardziej po tym geście.
Chwilę później wszyscy siedzieli w środku i popijali rum, który przyniósł Raul.
- Angela powiedz mi jak ci się w ogóle udało przeżyć? – Pytała zaciekawiona Zara przyglądając się kobiecie.
- No wiesz uczyłam się kiedyś paru chwytów by się móc bronić przed zniewieściałymi adoratorami. – Zaśmiała się.
- Ah tak… - Zara przyglądała się kobiecie. Obecność Angeli powodowało, że krew w jej żyłach płonęła jak podczas przemiany, a serce waliło jak oszalałe. Ta kobieta była tak piękna, jej nieskazitelna cera, anielska uroda, dorodne kuszące kształty, ten głos. Wszystko było cudowne. Coś do niej ciągnęło i to bardzo. Gdy pili już drugą butelkę i byli w stanie lekkiego odmóżdżenia śmiali się prawie ze wszystkiego a pociąg Zary do kobiety wzrastał coraz bardziej. Posyłały sobie buziaki tańczyły razem, gdy Raul przygrywał na bębnach indiańskich. Angela widząc zaloty dziewczyny postanowiła ją nieco nakręcić. Jej ręce zaczęły błądzić po ciele Zary zbliżała i odsuwała swoje usta od jej ust, położyła jej ręce na swoich pośladkach dając się dotykać. W międzyczasie zaczęli trzecią butelką jednak już wszystko dookoła zaczęło pływać. Utraciła się stabilność i obydwie co jakiś czas padały na ziemię śmiejąc się do bólu brzucha. Co jakiś czas przysypiały razem na bujanym fotelu. W końcu Raul pojechał ochłonąć na małą konną przejażdżkę w gwieździstą noc.
- Po procentach się ni jeździ! – Krzyknęła Angela i obie zaczęły się śmiać.
 Zara siedziała okrakiem na Angeli bujając fotelem, oboje patrzyły sobie w oczy uśmiechając się do siebie nagle Angela przysunęła swoje usta do jej ust łącząc je namiętnym pocałunkiem. Tej szalonej rozkoszy towarzyszył dotyk dłoni przesuwający się po ciele. Zara powoli zaczęła rozpinać guziki w koszuli partnerki, po chwili rozchyliła koszulę i całując ją po szyi schodziła w dół aż do piersi. Ręce pieściły je delikatnie, a ta wykrzywiała się z falą podniecenia mrucząc cicho. Język przesuwał się po brzuchu powoli na dół aż do skórzanego paska. Zara zeszła z fotela i zdjęła z siebie górę, a Angela podsunęła się do niej całując ją po ciele jej język wirował wokół sutków, ręce powoli przesuwały się do przodu po biodrach, poczym zaczęła rozpinać jej spodnie. Obie padły na podłogę. Angela i z siebie zdjęła spodnie i usiadła jedną nogą miedzy nogami Zary tworząc coś w rodzaju nożyc. Obie delikatnie pieściły swoje ciała, Angela z lekka pochylona całując piersi partnerki zaczęła przesuwać powoli biodrami wprzód ocierając się o nią. Chwyciła nogę Zary wykładając ją sobie na ramię i całując ją przyspieszyła ruchy. Podniecenie rosło, a szybkim oddechom towarzyszyły stłumione jęki. Oba ciała dziko ocierały się o siebie. Z narastającą przyjemnością jęki stawały się głośniejsze. – Bierz mnie jestem twoja. - Powtarzała. Zara obróciła partnerkę tak, że ona leżała na podłodze. Zdjęła jej majtki i zaczęła krążyć językiem między jej nogami. Jej język był zręczny i zachłanny, ciało Angeli wygięło się, złapała jedną ręką za włosy partnerki, a drugą pieściła swoje piersi. Chwilę później dołączyła dłoń. Zara najpierw powoli łechtała Angele końcami palców przesuwając je w górę i w dół, następnie delikatnie wsunęła je do pochwy. Ruchem posuwisto-zwrotnym pieściła ją, aż mięśnie zaczęły się spinać z napływającą falą orgazmu. Angela złapała za dłoń partnerki. – Mocniej! – Wydyszała wkładając głębiej palce dziewczyny. – Szybciej! – Przyspieszając tępo. Jej serce waliło jak oszalałe a nogi drżały z ciągnącego się orgazmu. Głośny pisk obszedł pokój dając znak, że finiszowała. Ponownie zaczęły się całować zmieniając pozycję. Zara usiadła na fotelu wystawiając zgrabne długie nogi przed siebie a Angela zdjęła z niej majtki. – Wejdź we mnie. - Oznajmiła rozkładając nogi. Obie były pochłonięte sobą nie zważając na czas, który umykał z wolna. Po plecach lał się pot nieustającej rozkoszy. Było dziko i gorąco. Pisk Zary oznajmił jej finisz. Obie jednak na tym nie skończyły, jako że noc jeszcze młoda postanowiły to wykorzystać.
         Było przed drugą w nocy. Yuri wraz z przyjacielem Shao niskim chińczykiem z klasztoru przy chińskim murze oraz jego uczniami dotarli do miasteczka, które było najbliżej. Szli wąską ścieżką w jego stronę i pierwsze, co dostrzegli był to dom, z którego okien wydobywały się resztki czarnego dymu. Popatrzyli po sobie uzgadniając bez zbędnych słów, że muszą się tam rozejrzeć. - Bo wiecie jak widać, że miejsce jest niebezpieczne to każdy nawet najgłupszy bohater wejdzie by sprawdzić, co tam się stało. – Tak, więc weszli do środka bez najmniejszych problemów.
- Myślę, że ktoś miał niezapowiedzianych gości, którzy nie czekają aż się im otworzy drzwi. – Zauważył jeden z uczniów zerkając na wyłamany zamek w drzwiach.
- Patrzcie na te kupki popiołu. – Zauważył Yuri wchodząc do salonu. – Ktoś załatwił kilka demonów. Ciekawe, czego tu szukały.
- Może wpadły w gości na obiad. – Zaśmiał się Shao.
- I zupa była za słona. – Odpowiedział Yuri zapalając światło. – Przynajmniej elektryka nie padła. – Rozejrzał się po podłodze. – Ale ten karnisz był zacny, szkoda, że się stłukł.
- Możemy tutaj przenocować. Kuchnia zdeczka zdemolowana, ale zostało trochę żarcia.
- Dobra przyjacielu kupuje to i tak już nie mam siły iść dalej. Młodzi niech trzymają pierwszą wartę. Z rana pójdzjemy rozejrzeć się po okolicy to wtedy odeśpią.
- Mnie to pasuje. – Odparł Shao układając dziurawą poduszkę na podłodze. - Yoshihiro, Yoshimitsu, Yoshiyuki siedzicie i trzymacie warte na trzy strefy. Yoshihiro ty zajmujesz drzwi od strony kuchni, Yoshimitsu ty wejściowe, a Yoshiyuki ty pilnujesz tutaj miej na uwadze okna.
- Shifu! – Chórkiem odkrzyknęli, pokłonili się i rozeszli.
Noc była cicha i spokojna, niebo czyste bez żadnych gwiazd jedynie księżyc lśnił wysoko na czarno granatowej przestrzeni.
         Zara zerwała się z podłogi jak oparzona przykrywając się kocem. Rozejrzała się i usłyszała jedynie gwizdy dochodzące z kuchni za rogiem.
- Co się… to niemożliwe… czy ja spałam z… - Zerknęła pod koc którym się okrywała. Miała na sobie ubranie. – TAK! – Krzyknęła.
- Coś się stało? – Z kuchni wyłoniła się promienna twarz Raula. – Może herbatki?
- Tak bardzo chętnie. – Odpowiedziała odkładając koc. – Gdzje jest Angela?
- Wczoraj trochę poszaleliśmy, więc pewnie chłonie nad rzeką. Jest jakieś pięćdziesiąt metrów stąd. Poszła też wyprać swoje ubranie, bo spała w tym, co przyszła, a do domu wrócić nie mogła.
- Dzięki ci Boże. – Mruknęła pod nosem. – Chodź to był podnjecający sen… tylko jak bym to wytłumaczyła Yuriemu?! Oj tam i tak by mu się pewnje spodobało wnioskując po rozkładówce z mieszkanja na Baker Street. Gapił się godzinami na Felicje Pharell całującą Sophie Northman. I tłumaczył się tym, że myśli. Ta, jasne, myśli.
- Podaję herbatkę, może usiądź, co tak stoisz.
- Siadam, siadam zamyśliłam się.
Zara wypiła herbatkę w towarzystwie Raula. Tym razem smakowała zupełnie inaczej jakby leśnymi owocami z nutką mięty. Indianin polecił jej iść zjeść na mieście gdyż tam serwują całkiem smaczne obiady. Postanowiła jednak również ochłonąć przed obiadem w pobliskiej rzeczce, o której wspomniano. Wyszła z domku i ruszyła w głąb lasku. Szła wydeptaną ścieżką słuchając śpiewu ptaków i szeleszczących liść. W końcu przedarła się przez krzaki i wpadła na kamienistą plażę koło małego wodospadu gdzie Angela właśnie zamierzała brać kąpiel. Zara szybko się odwróciła.
- Wybacz nie wiedziałam, że będziesz się kąpać.
- Co ty? – Uśmiechnęła się Angela. – Nagiego starca ujrzałaś? Nie jesteśmy innej płci. Mam nadzieje! – Zaśmiała się. - Rozbieraj się i właź do wody jest orzeźwiająca i czysta z górskich źródeł.
Zara popatrzyła na pływającą już przyjaciółkę. W sumie, co mi zależy – Pomyślała. Zdjęła z siebie ubrania i wskoczyła do wody. Nie było głęboko, woda sięgała jej powyżej pasa w najgłębszym miejscu. Obie chwilę popływały pogadały i pośmiały się. Zara delikatnie podpytywała o noc by upewnić się czy był to tylko sen czy jednak coś między nimi się wydarzyło. Wbrew pozorom czy był to sen czy nie wydawało się, że Zare nawet kręciło kobiece ciało. Takie kobiece ciało! Krągłe i jędrne piersi, długie nogi, zgrabna sylwetka, włosy niemalże białe jak śnieg, cudowny uśmiech i ten kuszący wzrok. Gdy Angela myła włosy pod wodospadem Zara chcąc nie chcąc podziwiała ciało przyjaciółki.
- Wypad z tej głowy! – Szeptała pod nosem. – Jesteś heteroseksualna! Cycki ci w głowie? – Krążyła nerwowo w wodzie zerkając w dalszym ciągu ukradkiem na Angele. – A może jestem biseksualna?... Co ty pierdolisz! Idź wymyć łeb i potem coś zjeść a ci przejdzie! – Zakończyła rozmowę ze sobą i podeszła pod wodospad. Stanęła koło Angeli i bez słowa zaczęła płukać włosy.
- Masz ładne ciało. – Rzuciła nagle Carter wychodząc spod wodospadu patrząc na myjącą głowę Zarę. – Cycki to masz nawet fajniejsze ode mnie.
Zara zerwała się spod wodospadu mówiąc, że jest głodna i musi coś zjeść. Z jednej strony zatkało ją, ale z drugiej chyba się nawet zarumieniła.
- Dziękuję za komplement, ale twoje… są równie… interesujące.
- Ej, to czekaj też coś wrzucę na ruszt! – Odpowiedziała i wyszła na brzeg. – Znam świetną knajpkę. Tylko musimy jeszcze przeschnąć, bo nie zabrałam ręczników.
Słońce grzało dość mocno, więc gdy tak stały wsłuchując się w muzykę rzeki - bynajmniej Angela, której nagość nie przeszkadzała. - Wyschły w mgnieniu oka. Ubrały się i poszyły w stronę miasta.
         Niebo było czyste bez ani jednej chmurki. Słońce prażyło, a w centrum miasta już robiły się tłoki. Było to skromne miasteczko z wielkim placem na środku, którego była studnia i znak pokazujący gdzie znaleźć bar, biuro szeryfa oraz bank. Szczerze mówiąc było to zbędne gdyż wszystko było w zasięgu wzroku. Miasteczko rodem z westernu. Kilku przechodniów zdążyło już poznać Angele i oczywiście przywitaniu towarzyszył lekki ukłon, a jeśli był ktoś wystarczająco blisko podawał rękę i całował dłoń oczywiście, jeśli był to mężczyzna. Większość kobiet chodziło w wielkich białych lub kremowych sukniach bogato zdobionych z niewielkimi parasolkami chroniącymi przed palącym słońcem. Ich kierunkiem był miejscowy bar. Był to średni drewniany budynek z płaskim dachem i wielkim szyldem z napisem „BAR”, w sumie nawet ślepy by go dostrzegł. Bar jak to bar, wódka, piwo, Fast-food, drinki, poker, cycate kelnerki, gruby barman, emeryt przy pianinie. Na drewnianej werandzie przed wejściem stało kilku gości popijających piwo z butelki i palących cygara, a obok stały dwa konie przywiązane do barierki pijące wodę z koryta.
- A więc tu serwują najlepsze żarcie w mieście, he? – Zapytała Zara patrząc zażenowaniem na Angele.
- Nie spinaj się laska. Tutaj za dolara nażresz się jak świnia i mimo tego jak źle to wygląda to całkiem przyjemna knajpa... - Zapowietrzyła się i dokończyła. - … tylko ludzie są nieprzyjemni. Ale grunt to nie zwracać uwagi. Bywają wulgarni, niechlujni, niewychowani… świnie jak to faceci, sama wiesz. – Uśmiechnęła się i kiwnęła głową zachęcając do wejścia.
Ruszyły w kierunku baru. Klienci z werandy zaczęli już gwizdać na widok zbliżających się kobiet.
- Uh, co takie śliczne paniusie sprowadza do pijalni z samego rana? – Zapytał jeden uśmiechając się susząc przy tym ubytki.
- Nie zwracaj uwagi. – Szepnęła Angela do uch przyjaciółce.
- Hola, hola! Mam na imię Barry a to moi koledzy Timi i Mały John. Może postawić wam kolejkę? – Zbliżył się do Angeli siwiejący gość w skórzanej kurtce i podartych dżinsach.
- Umyj jape stary koniu, bo walisz stodołą! – Wybuchła i odepchnęła go od siebie jednak ten był nachalny i zbliżył się jeszcze bardziej. Był to jego błąd. Angela złapała za jego rękę, dwa razy wywinęła nakładając dźwignię na nadgarstek i przerzuciła przez barierkę tak, że wpadł twarzą do koryta z wodą. – Wam też umyć mordy?! – Zagrzmiała jednak tamci odsunęli się kilka metrów na koniec werandy i spokojnie bez słowa dopijali swoje piwa patrząc jak ich przyjaciel wygrzebuje się z drewnianego koryta.
- No nieźle. – Pochwaliła ją Zara.
- Trzeba dbać o swój zacny tyłek. – Odpowiedziała uśmiechając się szeroko. Chwyciła za klamkę i zwróciła się jeszcze do Zary. – No, więc jeszcze kilka wskazówek. Na barze siedzi gruby gość imieniem Tony straszny z niego zalotnik jednak wszyscy go lubią, bo jest uczciwym facetem, a przede wszystkim jak czegoś ci potrzeba to do nikogo innego jak do niego. Są też i dwie cycate kelnerki. Jedna jest ruda, ale straszna zdzira, na każdej przerwie bryndzluje się na zapleczu z podpitymi facetami. Druga jest brunetką ona jest przyzwoita, może dlatego, że jest lesbijką. – Zara popatrzyła na Angele z wytrzeszczem. – No i Dziki Lui i jego brat Elwood. Pokerzyści, którzy nie wychodzą stąd bez jakiegokolwiek zysku. Mają wtyki u krupiera dają mu piętnaście procent zysku. Jak potrzebujesz kasy to oni są jak bank, no oczywiście, jeśli jesteś godna zaufania, bo strzelają też bez większych problemów. – Angela spojrzała na Zarę, ta jednak tylko miała otworzone usta i nerwowo mrugała powiekami. – Zakładam, że zrozumiałaś, więc wchodzimy.
Nagle z hukiem przez okno wyleciał jakiś facet lądując na werandzie koło nóg Angeli. Był ubrany w białe dżinsy (które były już nieco zabrudzone), czarną opinającą się koszulkę z orłem na przedzie i ciemnobrązowe zamszowe buty na lekkim obcasie. Włosy miał orzechowe opadające do ramion, zielone oczy i lekki zarost. Nie wyglądał na miejscowego.
- Chyba umarłem. – Wyjąkał patrząc z dołu na lekko pochylającą się białowłosą kobietę. – Jesteś piękna niczym anioł w cywilu… bo skrzydeł nie widzę.
Zara stanęła koło Angeli i od razu wytrzeszczyła oczy zasłaniając sobie usta tłumiąc cichy pisk.
- Yuri!
- Zara? – Z twarzy Yuriego zniknęła błogość. – Chyba jednak jeszcze trochę pożyję. – Podniósł się z ziemi i otrzepał spodnie. Ta rzuciła mu się na szyję. – No też się cieszę… - Wydyszał. – Ale jak mnie będzjesz tak ściskać to ponownje zobaczę tego anioła…
- Chyba za bardzo dostałeś w głowę. To jest Angela moja przyjaciółka uratowała mi życie po wypadku pociągu. W ogóle… co ty… jak… czemu wypadłeś przez okno?
- A, no właśnie! Jakiś mięśniak miał problem, że niby usiadłem na jego miejscu!
- A, zapomniałam wspomnieć o Golemie. – Wtrąciła z cicha Angela.
- O kim? – Zapytali jednocześnie Zara i Yuri.
- Golem to ksywa gościa, który ma dwa metry wzrostu i jest silny jak skała. Jest kowalem i potrafi giąć metal gołymi rękami, stąd ksywa Golem. Nigdy nie zmienia miejsca i nikt nigdy go nie podsiada.
- Dobra to się zmieni! – Yuri już miał wkroczyć do baru przez wybite okno jednak Zara złapała go za barki i pociągnęła do tyłu.
- Oszalałeś! Wchodzimy tam jak ludzie, zjadamy jak ludzie i wychodzimy jak ludzie! Bez niepotrzebnych bójek, jasne!
- Jasne! – Oburzył się Yuri i otrzepując resztki kurzu wszedł do baru (drzwiami).
W barze wszyscy zwrócili wzrok na Yuriego, a cisza wypełniła pomieszczenie, po czym z powrotem wrócili do swoich zajęć. Na suficie dyndała lampa z pękniętym kloszem, ściany były odrapane i wyklejone mizerną tapetą. Dwie kelnerki przemieszczały się między stolikami, a za barem siedział gruby barman wycierając kufel i zerkając ukradkiem na Yuriego.
- Trzy piwa, trzy steki i jednego shota poproszę. – Zamówił Yuri i zerkną z sępa na Golema siedzącego dwa krzesła obok.
Golem był wielkim dwumetrowym kowalem, którego mięsień był wielkości uda barmana. Był łysy, a na jego twarzy było kilka blizn. Sądząc po płaskim nosie nie miał przegrody nosowej. Ubrany był w spodnie trzy czwarte na szelkach i białą koszulkę na ramiączka. Widać było niesmak na jego twarzy, a bardziej widoczne to było jak opychał się dwunastym stekiem i zapijał to szóstym piwem.
Cała trójka zjadła na spokojnie po obfitym steku i zapiła to piwkiem z butelki (Yuri na uspokojenie dorzucił kieliszek czegoś mocniejszego). Wstali od lady pożegnali się z barmanem i ruszyli ku drzwiom.
- Gdzie cię znajdę? – Szepnął Yuri do Zary.
- Na obrzeżach w domku ze stajnią koło lasku, a nie idziesz z nami? – Zdziwiła się dziewczyna.
- Muszę załatwić jeszcze jedną rzecz. – Wymawiając te słowa dopił ostatni łyk piwa i rzucił butelką prosto w łysą głowę Golema. – Widzimy się wieczorem! – Ostatnie słowo wykrzyczał przelatując z potężnym facetem przez drzwi wyrywając je razem z framugami.
- Faceci… - Pokiwała głową z zażenowaniem Angela. – Pomożemy mu?
- Powiedział „widzimy się wieczorem”, czyli do wieczora. – Odpowiedziała Zara i obie ruszyły przez miasteczko, a za ich plecami Golem wściekle okładał Yuriego obrzucając go przy tym obelgami.    

            



                  Wilcze ziele
         Zapadał wieczór, na niebie widniało kilka migoczących gwiazd rozrzuconych wokół jasnego księżyca w kształcie rogala. Yuriego wciąż nie było w umówionym miejscu, Zara zachodziła w głowę, dlaczego.
- Oczywiscje, że nigdy nie może przyjść o czasie! No, bo, po co… - Powtarzała po raz kolejny chodząc nerwowo po małym pokoiku. – Ah, pewnje oberwał od tego mięśniaka, co za kretyn! Normalnie nie da się mu dogodzić! – Angela bujała się na fotelu powtarzając już od niechcenia „wyluzuj”, ale Zara nie mogła się uspokoić. – Nie wytrzymam tutaj! Ledwo się odnaleźliśmy, a on szlaja się po barach zamiast zapytać, co u mnje, albo co… Nawet nie wiem co się stało z nim po wypadku… Dość tego idę go poszukać! – Angela zerwała się po tych słowach z fotela. – Albo idzjesz ze mną albo nie, ale jak go dorwę to przysięgam, że ten cały Golem to był chleb powszedni w porównaniu ze mną!
- Ale Raul wyszedł, a miałyśmy na niego czekać.
- Nie ma mowy! – Wypowiadając te słowa wyszła trzaskając drzwiami, w których od uderzenia popękały deski.
- Ale dzikość… - Powiedziała do siebie Angela zakładając dżinsową kurtkę. – Lubię takie!
         W tym samym czasie w barze, w którym to uprzednio rozpętało się niemałe pobojowisko sprowokowane przez lekkomyślnego gościa o orzechowych rozczochranych włosach i zielonych oczach, z rękami niczym najtwardsza stal i głową mocną jak…
- Rasyja! Huraaa! Pijem panowje wasze zdróweczko!
Tak, jak Rosjanin. Yuri siedział właśnie na miejscu zwykle zajmowanym przez niejakiego Golema nazywanego obecnie przez przyjaciół Hugo. Twarz Yuriego była obita jakby przebiegło przez nią stado Gorgonów. Liczne siniaki, rozcięta warga i łuk brwiowy, obita szczęka. Hugo nie wyglądał lepiej. Oboje siedzieli przy barze popijając miejscowy alkohol w towarzystwie grupki stałych bywalców, którzy podziwiali wyczyn Yuriego i jego późniejszą chęć zaprzyjaźnienia się z osobą chcącą kilka godzin wcześniej zmiażdżyć mu czaszkę dla zasady. Każdy z reguły bał się Huga (pomijając fakt, że wcześniej nikt nie wiedział jak ma na imię) gdyż z góry sądził, że dostanie manto, a już zwłaszcza jak zajmie jego miejsce. Rzeczywistość była inna. Hugo nie miał, z kim porozmawiać, nie miał nikogo. Nawet w pracowni nikt z nim nie rozmawiał.
- Czasem panowie – Zaczął Yuri. - Trzeba oberwać silno w ryj żeby się zaprzyjaźnić! ZDROWIE! – Kieliszki poszły w górę.
W barze wrzało. Goście pili i śmiali się, tańcowali i stawiali sobie nawzajem kolejne trunki. W środku panowała gorąca atmosfera pomijając dziurę w oknie i drzwiach, które przysłonięto starymi prześcieradłami. Wszyscy się dobrze bawili jednak nikt nie zwrócił uwagi na dziwną zakapturzoną postać. Była cała w czerni. Płaszcz opadał po samą podłogę, a kaptur przysłaniał niemalże całą twarz. Gość popijał sobie piwo siedząc i przysłuchując się rozmową bez żadnej ingerencji, co jakiś czas przyglądając się Yuriemu.
Chwile później w barze pojawiło się troje ludzi. Wyglądali dość dziwnie, jakby nietutejsi. Każdy miał długą brodę i bujne wąsy, ubrani byli w stare wypłowiałe rybaczki, flanelowe koszule w kratę i wysokie brązowe buty, z których ciekło błoto. W ustach dymiły się papierosy. Uśmiechnęli się pokazując pożółkłe zęby i podeszli do lady obstawiając Yuriego z obu stron.
- Barman, dziesięć kolejek dla naszego mistrza! – Zaskrzeczał gość po prawej ręce. – Trzeba się zabawić, co nie chłopaki? – Obaj towarzysze przytaknęli. – Ja jestem Arukan, a po twojej lewej to moi bracia Daruk i Ugen.
Barman postawił na ladzie dziesięć zamówionych kieliszków.
- Pff, co za głupje imjona! – rzucił Yuri opluwając z lekka Arukana. – Rasyja! Huraaa! To pijemy panowje!
I cisze znowu rozbiły śmiechy i śpiewy. Ponownie zaczęła się opowieść o niezwykłej walce z Hugiem, by nowi przybysze dowiedzieli się szczegółów o szlacheckim niczym z bajki zakończeniu. Nagle do baru podszedł zakapturzony człowiek i złapał Yuriego za rękę. Nastała głucha cisza, wszyscy patrzyli, co się dzieje i zginali głowy by zerknąć pod kaptur nieznajomego, tylko trzech braci lekko się cofnęło ukazując grymas na twarzy jakby podano im pod nos coś śmierdzącego..
- Ty jesteś prawdziwym Golemem. – Przemknął cichy, ale dobrze słyszalny głos, głos kobiety. – Dlaczego twoje ręce są tak silne, dlaczego nie zabił cię tak silny człowiek? Pamiętasz, co stało się dwadzieścia lat temu? Po tych wydarzeniach nigdy nie dociekałeś, kim jesteś. Uznałeś to za zwykłą przypadłość w wyniku eksplozji. Prawda jednak tkwi w księgach i jest ona spisana, twój ojciec nie bawił się alchemią, on tworzył broń, dzięki której wojsko będzie niezniszczalne. – Ludzie stojący przy barze z wytrzeszczem i otwartymi ustami słuchali, co ma do powiedzenia tajemnicza dziewczyna. Byli jak zahipnotyzowani. Jednak troje przybyszy wyglądało na bardzo rozdrażnionych, a wokół zaczęło się robić coraz duszniej. – Odnajdź to, co zagubione, Aryman nie może wydostać się z Otchłani!
Trzech przybyszy dopiero na ostatnie zdanie wzdrygnęło.
- Coś się gorąco robi albo mnje się wydaje? – Zapytał Yuri i rozejrzał się wokół.
Kobiet zsunęła kaptur i ukazała swoją twarz. Niebieskie oczy zalśniły, a ta powoli zaczęła wypowiadać jakieś słowa

Exorcizamus te, omnis immundus spiritus,
omnis satanica potestas, omnis incursio infernalis adversarii,
omnis legio, omnis congregatio et secta diabolica.
Ergo, draco maledicte.
Ecclesiam tuam securi tibi facias libertate servire,
te rogamus, audi nos.*

Z każdym wypowiedzianym zdaniem Arukan, Daruk i Ugen zaczęli się skręcać z bólu. Padli na ziemię zatykając sobie uszy, z ich ciał zaczęło się dymić, a ich oczy zajaśniały niczym płomień. Gdy kobieta skończyła mówić uderzenie czarnego dymu i gorącego powietrza wydarło się z ich ciała.
- Siarka… Ej, to egzorcyzm! – Yuri zwrócił się w stronę kobiety. Była to ta sama, która pomogła im we Francji i która co jakiś czas pojawia się z niewiadomych przyczyn i nagle znika. – Czarna Dama!
- Uciekaj zanim przyjdą następni. – Powiedziała ruda dziewczyna i założyła kaptur na głowę. – To tylko chowańce, szpiedzy Otchłani.
Do baru z impetem wpadła Zara a za nią Angela. Wilczyca wzięła wdech i rozejrzała się dookoła wystawiając kły i pazury.
- Demony!
Silne uderzenie wyrzuciło Zare i Angele tak, że wylądowały na półce z kuflami i alkoholem. Do baru przez palącą się werandę wkroczył umięśniony rogaty demon. Miał około dwóch metrów wzrostu i potężne łapy, których palce były zakończone tępymi pazurami. Biło od niego gorącem i siarką, której woń było już czuć w całym pomieszczeniu, co u kilku osób spowodowało zawroty głowy. Demon podszedł bliżej i uśmiechnął się szeroko pokazując białe kły.
- Uciekajcie tylnym wyjściem, a ja ich na chwilę zatrzymam… - Zaczęła Czarna Dama jednak Yuri zdążył przybrać drewnianą powłokę i z całej siły uderzył demona w umięśniony brzuch. Sale pokrył kurz i dym, przez chwile nie było nic widać. Kiedy wszystko opadło Yuri stał wpatrzony w demona z pięścią na jego brzuchu a ten uśmiechał się dalej szeroko.
- Ha, ha, ha! Wzruszyłem się – Zaśmiał się i odwinął potężną pięścią posyłając Yuriego do przyjaciół. – Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo, zupełnie jak za dawnych lat. – Demon spojrzał na zakapturzoną postać. – Czarna Dama, no proszę! Łowca z zaświatów miło cię widzieć siostrzyczko. – Nagle szyba z lewej strony baru roztrzaskała się w drobny mak. Do baru wpadło czterech wojowników. – Shao i jego pionki, ha, robi się ciekawie! Ale będzie zabawa!
Zara, Angela i Yuri zebrali się z podłogi otrzepując kurz z ubrania. Rozbite szkło poraniło dziewczyny, a zaschnięta wcześniej krew na twarzy Yuriego znowu zaczęła cieknąć. Rozwścieczona do czerwoności Zara zaczęła dyszeć ciężko, z jej palców zaczęły wyrastać pazury, a na rękach rosło włosie. Krew pulsowała coraz szybciej, czuła rozrastający się kręgosłup.
- Zatrzymamy ich na jakiś czas! – Krzyknął Shao pokazując palcem tylne wyjście.
Angela pociągnęła za koszulę Zary i Yuriego wyciągając ich na tyły baru i wróciła szybko po pozostałych ludzi, którzy byli sparaliżowani widokiem nadprzyrodzonych rzeczy, które tylko teoretycznie nie mają prawa bytu.
- Świetnie! Ale na pewno nie będzie tak łatwo. – Demon odsłonił wejście główne, przez, które weszło pięciu ludzi, każdy był przyodziany w identyczne ubranie, a jedyne co ich różniło to broń jaką dzierżyli i tatuaże na twarzach. – Oto moi Mityczni Wojownicy, a raczej puste opakowania wypełnione diabelskim nasieniem.
- Kto to jest do cholery? – Shao przyglądał się badawczo napastnikom jednocześnie będąc w gotowości do ataku.
- Zaraz podadzą mi na tacy świeże sushi! – Zaśmiał się rogaty demon.
Wu zacisnął pięści z wściekłości, trzech jego uczniów dobyło katan i stanęli w pozycji ofensywnej. Kurz zaczął unosić się w powietrze wirując powoli wokół mistrza Shaolin. Można było odczuć delikatne wibracje parkietu i odbijające się od niego kawałki szkła. Ciepłe powietrze bijące od rogacza zaczęło się zmieniać w chłodny powiew wiatru, który stopniowo usuwał ogień werandy.
- To berserkerzy. – Zaczęła Czarna Dama widząc jak furia ogarnia Shao. – Potężni wojownicy wykorzystujący gniew, jako atutu w walce. Nieogarnięta furia wprowadza ich w trans, mordują w dzikim szale a każda ofiara wyzwala w nich nadludzką moc…
- Ślepa furia… ogarnięty tym zjawiskiem jeden wojownik potrafił zabić trzydziestu żołnierzy mając przebite serce włócznią. – Dokończył demon szczerząc się triumfalnie.
- Gniew wzmacnia adrenalinę jednak nie służy nigdy w walce. Poczujesz smród własnej siarki psie Otchłani!
- Mały głupi chińczyk! – Warknął rogacz. – Może nie ruszyć cię zdolność zabicia trzydziestu żołnierzy z przebitym sercem ale pomyśl co ci zrobią nie mając serca! – Z nozdrzy demona wydobył się obłok siarki. – Brać ich!
Na ten sygnał wojownicy ruszyli do ataku. Shao zatoczył krąg nogą wokół siebie skupiając się na wojownikach, a jego tatuaż na czole zalśnił. Spod podłogi wysunęła się ściana z ziemi i kamienia jednak nie zatrzymało to na długo piątki napastników. Zmietli ścianę jakby była z piasku. Wu wraz z uczniami i Czarną Damą starli się z przeciwnikiem. Ostrza iskrzyły się podczas zderzeń, zaklęcia uderzały w demony rozpylając czarny dym, zrobiło się mglisto. Ciemna powłoka zakryła pole bitwy, można było jedynie dostrzec błyski i usłyszeć zgrzytanie stali ocierającej się o siebie.
         Yuri, Zara i Angela biegli w stronę domku Raula licząc, że ten już na nich czeka. Z czoła lał się pot, a zmęczenie dało się odczuć w mięśniach. Zostawili przyjaciół na polu bitwy, nie powinni do tego dopuścić jednak mają misje i Shao dobrze o tym wiedział. Jest świetnym wojownikiem i za wszelką cenę zatrzyma każdego, kto stanie mu na drodze. Za nimi było widać ciemne miasteczko z jednym jasnym punktem. Zapadał już zmrok, z daleka było widać palącą się latarnie nad drzwiami domku. Gdy byli bliżej spostrzegli, że konia Raula jeszcze nie ma w stajni.
- Niemożliwe. – Wysapała Angela. – Powinien już być. Raul! – Krzyknęła będąc już pod drzwiami. Te nagle otworzyły się z lekkim zgrzytem. Stanął w nich wysoki starszy człowiek o posiwiałych włosach i zaroście, zielonych oczach i garbatym nosem. Był ubrany w ciemnobrązowy płaszcz i spodnie, czarną koszulkę i wysokie czarne buty. – Kim jesteś i co robisz w tym domu!
- To? To już jest rudera paniusiu. Nie więcej niż zapyziała i śmierdząca obora starego wyliniałego indiańskiego skrzydlaka. – Odezwał się zachrypnięty głos. Mężczyzna wyszedł z progu, a światło latarni oświetliło go w całości. – Chętnie bym się przedstawił lecz nie mam na owy gest dobroci czasu. Interesują mnie konkrety. – Zrobił lekki krok do przodu i włożył ręce do kieszeni płaszcza. – Kto z was posiada amulet i grzecznie mi go odda?
- Chyba śnisz! – Krzyknęła Zara.
- To wasz szczęśliwy dzień i poproszę ostatni raz. – Zagroził mężczyzna robiąc drugi, lecz tym razem stanowczy krok w przód, a latarnia nad drzwiami oświetlała jego plecy powodując, że jego twarz w cieniu wyglądała demonicznie – Oddajcie mi amulet.
- Wynoś się! – Odezwał się w końcu Yuri. – Zostaw nas w spokoju zanim ci coś zrobię!
- Zła odpowiedź młody, nie nauczyłeś się szacunku przez lata.
Mężczyzna wysunął dwa ostrza z kieszeni płaszcza i natarł na Yuriego jednak nie zdążył go nawet drasnąć gdyż własnym ciałem zasłoniła go Zara odpierając atak. Ostrze zanurzyło jej się w brzuchu. Mężczyzna cofnął się do tyłu widząc padającą na kolana dziewczynę, która zaczęła pluć krwią trzymając się kurczowo za ranę. Zaryczała nagle czując przeraźliwy ból. Kły i pazury schowały się, a ona sama padła na ziemię. Napastnik korzystając z okazji zaatakował jeszcze raz. W ułamku sekundy ciemność rozjaśnił oślepiający blask. Tak czysty, biały i nieskazitelny, że nie dało się przez chwile nic zobaczyć. Można było dosłyszeć jakieś słowa i krzyk. Kilka sekund później światło jakby przygasło a przed oczami Zary i Yuriego stała Angela, jednak nie ta sama. Białowłosa dziewczyna z niebiańską urodą posiadała ogromne niemalże trzymetrowe skrzydła, które blaskiem rozjaśniały mrok. Były pierzaste, ale lśniące niczym polerowana stal. Mężczyzna zniknął, a Yuri patrzył z otwartymi ustami w niedowierzeniu. Do dziś myślał, że anioły to tylko legendy, według, których nigdy nie schodzą na ziemie, dlatego nikt nigdy ich nie widział. Otrząsnął się jednak, gdy Zara ponownie splunęła krwią.
- Coś jest nie tak… - Wydyszała cicho. – Moja rana, nie leczy się… - Stróżki krwi spływały jej z ust a plama krwi powiększała się na koszuli. – Wybacz…
- Nie odpływaj! Trzymaj się wyciągniemy cię! – Yuri nie wiedział, co zrobić. Rozerwał dół koszulki by zobaczyć ranę. Była głęboka, pieniła się i lekko syczała jakby wyżerana kwasem. – Co to jest do cholery?!
- Zanieś ją do środka. – Odpowiedziała wchodząc do domku składając skrzydła by zmieścić się w drzwiach.
Straciła przytomność, a krew ciekła bez ustanku. Do środka wpadł Raul. Zerknął na Angelę, która lekko wstrząsnęła skrzydłami, a potem na zranioną Zarę.
- Raul, musimy jej pomóc, nie może się uleczyć. – Powiedziała anielica przykładając ręce do rany Zary. Jasne światło błysnęło niczym łuna wokół palącej się świeczki. – To uśmierzy jej ból, ale nie zregeneruje i nie zatamuje krwawienia.
- Co to jest! – Zapytał Yuri, gdy Raul pospiesznie szukał różnych ziół i maści, które posiadał. – Nigdy wcześniej tego nie widziałem, co może zranić wilkołaka niemalże śmiertelnie? Nawet srebro nie ma takiej mocy! To jakieś szatańskie sztuczki… – Yuri nie mógł się uspokoić, życie przyjaciółki wisiało na włosku, przyjaciel toczył za niego walkę, a on nie mógł nic zrobić. Klęczał przy jej ciele trzymając ją za rękę, podczas gdy Raul przyglądał się ranie i mruczał coś pod nosem smarując ją czymś obrzydliwym. Nagle zasyczało i z miejsca dźgnięcia uniósł się jasnofioletowy dym o dziwnym ostrym zapachu.
- Trzeba oczyścić wnętrze. – Oznajmił Raul. – Angelo zagrzej ten metalowy pręt, który stoi obok pieca w ogniu i podaj mi go.
- Co?!
- To jest w waszym języku wilcze ziele. Rzadki kwiat rosnący na północy głównie w jaskiniach, jest silnie trującym środkiem. W postaci proszku doskonale unieszkodliwia wilkołaki i powstrzymuje przemianę, a w płynie, gdy dostanie się do organizmu wilkołaka zabija go lub niweluje przemianę wyniszczając gen odpowiedzialny za nią. – Angela podała Raulowi rozgrzany pręt, a ten zanurzył go w brzuch Zary. Zasyczało tak jakby zalano żar wodą. Dym wydostawał się z wnętrza rany, nagle ciało dziewczyny wygięło się w pałąk, a ta wrzasnęła przeraźliwie. Raul wyjął pręt.
- Powoli powinnaś się zacząć regenerować. – Uśmiechnął się. – Potrwa to trochę dłużej niż zwykle, ale nic ci nie będzie.
- Co to było? – Zapytała dziewczyna krzywiąc się jeszcze z bólu. Zalana była potem jednak jej organizm wracał do normy, czuła, że znowu może kontrolować przemianę. - Czułam piekielny ból w całym ciele, jakby mnie zżerano od środka. To było nie do zniesienia, myślałam, że już po mnie…
- To był tojad, tak zwane wilcze ziele. – Odpowiedział Raul odnosząc swoje zioła.
- Pamiętam, że widziałam… - Obejrzała się za siebie i zatrzymała wzrok na Angeli, która za plecami chowała śnieżnobiałe skrzydła. – anioła…
- Moje prawdziwe imię to Uriel. – Zaczęła anielica widząc zapytanie na twarzy Zary. – Zesłano nas by zapieczętować bramę Otchłani przed ponownym otwarciem. Demony szykują się do wojny a ich nowy pan przewyższył potęgą samego Lucyfera. Dawno temu udało nam się powstrzymać demony i zniszczyć Władce Otchłani jednak jego daleki potomek pojawił się w czeluściach i odbudował potężną armię jednak tym razem, gdy wrota się otworzą nastanie chaos. Na ziemi nie zostanie nic prócz wielkiej pożogi, a bramy Celeste upadną i niebo przysłoni mrok. Tak zostało powiedziane.
Yuri patrzył na anielice z niedowierzaniem. Ratuje świat przed istotami ciemności, orkami, goblinami, wampirami, a to wszystko na nic, jeśli tylko jakimś aniołom nie uda się zamknąć bramy piekieł. Nagle ogarnęła go wściekłość.
- Uganjamy się za jakąś pierdoloną laską, a koło nas chodzą anioły i nawet nie raczą się pojawić i wspomnieć, że kuzyn Lucyfera zmjecje wszystko z powierzchni ziemi? – Yuri podniósł się z podłogi i patrzył to na Angele to na Raula. Zara próbowała go złapać za rękę jednak ten się wyślizgnął. – Ty pewnje też jesteś aniołem, co? – Raul skinął głową. – Śwjetnje.
- Jeśli Aryman posiądzie Zaklętą Laskę Hummay nikt nawet nie będzie w stanie walczyć. – Wyjaśnił Raul nieco podnosząc ton. – Mam na imię Raguel i to my, archaniołowie, ponownie stajemy tu, aby chronić wasze ziemskie tyłki, to jeden z nas będzie musiał się poświęcić i zejść do czeluści by zapieczętować bramę, a możliwe to jest tylko od środka! Czynimy własną powinność, wykonujemy rozkaz Ojca! Wiesz ile aniołów widziało Boga? Tylko czworo. Wszystko opiera się na wierze i jeśli nie wykonamy zadania to jedynie Łowcy mogą spróbować bronić ludzkości, ale będą potrzebowali armii.
- A gdzie ten wasz Bóg? - Raul zamilkł, a na jego twarzy pojawił się delikatny grymas. – Tak myślałem. Urlopik!
- Będziecie potrzebowali armii. – Kontynuował postanawiając nie odpowiadać na postawione pytanie.
- Jakiej armii?
- Wilkołaki. – Zara podniosła się z podłogi, uciskając ranę. – Laska daje kontrolę nad każdym wilkokształtnym na ziemi.
- Dokładnie!
W pokoju nastała cisza, Yuri wyszedł przed dom. Dręczyły go myśli. Za dużo informacji w ciągu jednego dnia. Dowiedział się, że jego ciało to istniejąca już na tym świecie istota, a właściwie maszyna do zabijania. Przybieranie pancerza z danego materiału stałego jest genem a nie mocą. To dar dający mu siłę skały, stali, złota, szkła, diamentu, drewna… A ten drań – myślał. - … szuka amuletu, poplecznik szatana. Nie powinien się pojawiać, następnym razem nie odpuszczę i dorwę sukinsyna. Ile do cholery jest aniołów?
- Hej! – Wyrwała go z zamyślenia Zara. – Znałeś tego gościa co cię zaatakował?
Yuri nerwowo przejeżdżał dłońmi po włosach i krążył w kółko. Atmosfera i tak była napięta a to nie była łatwa sytuacja. Tak, znał tego gościa i to wystarczająco dobrze, kiedyś na niego polował. Wielokrotnie chciał go złapać. Powinien dawno zginąć za popełnione zbrodnie, które odbiły się dawno temu na Yurim.
- Nazywa się Grigorij… Grigorij…
- Hej! Yuri!
Z daleka było słychać krzyki. Był to Yoshimitsu. W ręku dzierżył złamaną katanę.
- Yuri! Musicie uciekać idą tu! – Padł na kolana przed Yurim i Zarą dysząc ciężko opierając się na katanie. – Zaraz tu będą nie pokonacie ich!
- Co z Shao i resztą?!
- Moi bracia nie żyją, a mistrza zabrała ta kobieta w czerni…
Yuri wszedł do domku i kazał Raulowi zabrać Zare i uciekać jak najdalej. Angela miała zabrać Yoshimitsu jednak ten powołany na swój honor oczekiwał na nadejście przeciwnika.
- Zostaje z tobą nie możesz walczyć z nim sam! – Krzyczała Zara szarpiąc Yuriego za rękaw. – Zabiją cię!
Łzy leciały jej po policzkach. Z wielkimi oporami Raul posadził ją na konia.
- Spotkamy się na dworcu pod Paryżem za dwa dni. – Oznajmił Yuri łapiąc przyjaciółkę za rękę. – Za dwa dni. Jedźcie bezpiecznie, a ty pamiętaj, że nie do końca ci ufam, więc zważaj! – Tu warknął do Indianina.
Chwilę później Yuri i jego towarzysz stali na otwartej przestrzeni przed domkiem oczekując na nadchodzącego wroga. Powietrze zgęstniało, na niebie pojawiła się tarcza księżyca niewypełniona do końca jednak lśniąca i wyraźna. Głuchą ciszę przeszyło wycie… wycie, które Yuri dobrze znał, serce zaczęło bić szybciej, tętno wzrosło, a pięści zacisnęły się w pełnej gotowości.     












* Egzorcyzm zapożyczony z serialu „Supernatural”. W późniejszym czasie zostanie zmieniony jak tylko znajdę odpowiedni egzorcyzm lub napisze własny.     




0 komentarze:

Prześlij komentarz